Wschodząca gwiazda opery, irańsko-kanadyjski kontratenor Cameron Shahbazi i znakomita amerykańska pianistka o chilijsko-chińskich korzeniach, wykładowczyni wydziału Akademii Opery Narodowej w Warszawie Sophia Muñoz, łączą talenty, by udowodnić, że muzyka jest językiem ponadnarodowym i ponadkulturowym. Recital „Warsaw Sessions” przeplatając muzykę barokową z jazzowymi standardami, irańskie pieśni z nokturnami Fryderyka Chopina, udowadnia, że pozornie obce sobie elementy, potrafią stworzyć najpiękniejszą harmonię.
Fryderyk Chopin powiedział kiedyś: „Czasami potrafię wylewać swój smutek jedynie przy fortepianie”. Dla was również muzyka jest najprostszym sposobem radzenia sobie z emocjami?
Sophia Muñoz: Nie sądzę, żebym używała fortepianu i muzyki jako mechanizmu radzenia sobie z emocjami. Może dlatego, że nie jestem wielką kompozytorką pokroju Fryderyka Chopina, ale interpretatorem. Uważam jednak, że muzyka jest pięknym sposobem wyrażania emocji, próbą ich przetworzenia i przefiltrowania.
Cameron Shahbazi: Ciekawe jest to, że Chopin, jako kompozytor, za pomocą harmonii i muzycznych struktur, prowadzi swego rodzaju dziennik. Właśnie tak wyrażał swoje uczucia, zabierając jednocześnie słuchaczy w muzyczną podróż. Nasze podejście podczas pracy nad „Warsaw Sessions” było podobne. Wszystko, co przeżywamy, każde cierpienie musi zostać w pewien sposób przetworzone. Niektórzy robią to poprzez sport czy podczas terapii, inni za pomocą pracy twórczej. Tak było w naszym przypadku. Gdy zaczynaliśmy pracę nad programem „Warsaw Sessions”, byłem w bardzo trudnym życiowo momencie. Nie mogłem nawet wyśpiewać pewnych fragmentów. Sophia była tego świadkiem, ale też ogromnym wsparciem. I w tym przypadku rzeczywiście, podobnie jak Chopin, tłumaczyliśmy emocję na język muzyki. I to właśnie ona pomogła mi przejść przez najtrudniejsze chwile. Dojrzeć światło w ciemności.
Praca nad „Warsaw Sessions” była więc formą terapii?
C.S.: Jeśli mam być całkowicie szczery, to przedsięwzięcie zaczęło się z dość egoistycznych pobudek, czyli próby uporania się z własnymi problemami. W trakcie tworzenia „Warsaw Sessions” zdałem sobie sprawę z tego, że w wybranej przez nas muzyce i tekstach nie brakuje historii ludzi, którzy przechodzili przez podobne kryzysy. Wtedy pojawiła się empatia. To było dla mnie przełomowe. Praca nad programem była więc formą terapii, ale i nauką współodczuwania. „Warsaw Sessions” jest wypełnione nim po brzegi.
„Warsaw Sessions” to intymny recital, którego fundamentem jest wasza przyjaźni. Jak się poznaliście i jakie było wasze pierwsze wrażenie o sobie nawzajem?
S.M.: Zanim się poznaliśmy sporo o Cameronie słyszałam. Mówiło mi o nim kilka osób. Wspominali, że jego głos jest niezwykły i że warto go obserwować. Ma unikatowe nazwisko, więc zapadło mi w pamięć. I choć oficjalnie się nie poznaliśmy, wiedziałam kim jest, kiedy napisał do mnie z propozycją współpracy. Wtedy nie pozwoliły mi na to terminy, ale gdy zaczął pracę nad koncertem „Women.Life.Freedom”, dedykowanym walce o prawa kobiet w Iranie, bez wahania przyjęłam zaproszenie. Przekaz i artyzm tego koncertu były niezwykłe. I już podczas pierwszych rozmów telefonicznych czułam, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, sunął w długim czarnym płaszczu do ziemi. Był uosobieniem glamouru. I to było moje pierwsze wrażenie. Pomyślałam – kim jest ta niezwykła persona, tworząca tak niesamowite rzeczy?
C.S.: Na uniwersytecie w Toronto miałem zajęcia z fortepianu i wokalu, które należały do moich ulubionych. Doskonale pamiętam, jak jeden z profesorów mówił, że w muzyce czuć, gdy nie jesteśmy wystarczająco zaangażowani i ciekawi. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem jak gra Sophia od razu zauważyłem tę ciekawość świata. Nasze pierwsze spotkanie było magiczne. Od razu zrozumiałem, że jest wyjątkową osobą. Potrafi słuchać, wspiera i rozumie. Wie, jak stworzyć przestrzeń, bym mógł otworzyć swoje serce. Całe muzyczne życie czekałem, by spotkać kogoś takiego, jak ona. Od pierwszego spotkania wiedziałem, że jest moją muzyczną bratnią duszą.
Dlaczego to właśnie Warszawa została miejscem waszego artystycznego spotkania?
C.S.: To tutaj mieszka Sophia, więc odwiedziłem ją, gdy pracowaliśmy nad aranżacjami naszych sesji. Wierzę w to, że wszechświat ma sposoby na to, by pokazać, że jesteśmy na właściwej drodze. A w Warszawie wszystkie drzwi zdawały się przed nami otwierać. Jej mieszkańcy wydawali się nas rozumieć. Otrzymaliśmy tu sporo wsparcia. Z otwartymi ramionami przyjęła nas też warszawska Opera Narodowa, w której historycznych Salach Redutowych zagraliśmy nagrywany na żywo koncert. Stwierdziliśmy, że warto przenieść projekt właśnie tutaj i nazwać go „warszawskimi sesjami”.
S.M.: Choć mieszkałam w wielu miejscach na świecie, w żadnym z nich nie zrealizowałam podobnego projektu. Także Cameron ma rację, że istnieje tu jakiś rodzaj przyciągania. Do Warszawy przyjechałam w połowie poprzedniej dekady i od razu poczułam, że to cudowne do życia miejsce. Energia jego mieszkańców buzuje kreatywnością. Zarówno ja, jak i Cameron, spotkaliśmy się tutaj z dużą życzliwością.
Warszawa jest kulturowo i historycznie niezwykle ciekawa, ponieważ przeplata piękno z cierpieniem. Chcieliście wpleść jej ducha w sesje?
S.M.: W „Warszawskich sesjach” w irańskie pieśni wplatamy cytaty z Chopina. Szczególnie czerpiemy z jego nokturnów. To odzwierciedla mieszankę kultur, którą jesteśmy. Zdaliśmy sobie sprawę, że we dwoje mamy jedną istotną kwestię wspólną z tym miastem. Zarówno ja, jak i Cameron jesteśmy mieszanką Wschodu i Zachodu. Cameron irańsko-kanadyjską, ja amerykańsko-chilijsko-chińską. I podobnie Polska jest pewnego rodzaju granicą między wschodem a zachodem.
C.S.: Jestem Irańczykiem, więc częścią mojego muzycznego DNA jest bycie niemalże kulturową sierotą. Ze względów politycznych nie mogę żyć ani nawet być w kraju, w którym wychowali się moi rodzice. Przez to nieustannie szukam swojego miejsca, swoich ludzi. Miejsca, do którego mógłbym należeć. W Warszawie poczułem pewne kulturowe podobieństwa do Iranu – gościnność i chęć odkrywania. Dodatkowo czułem się tu mile widziany. Na poziomie muzycznym, w „Sesjach warszawskich” mamy utwory kompozytorów, którzy mają w sobie cechy buntownicze. Twórców, którzy nie bali się inspirować różnymi kulturami, tradycjami, historiami, nadając im przy tym własny ton. W „Warsaw Sessions” nie posiłkujemy się jedynie wpływami polskimi, kanadyjskimi czy irańskimi. Mieszamy je. Tak, by pokazać, że muzyka jest ponadnarodowa. W programie mamy m.in. pieśni irańskie. I choć ludzie nie rozumieją języka farsi, potrafią zrozumieć przekaz, który płynie z muzyki.
Co chcielibyście, by ludzie wynieśli z „Warsaw Sessions”? Co poczuli, gdy wyjdą z koncertu?
S.M.: Sądzę, że możemy ich mocno zaskoczyć. Szczególnie myślę tu o nieznanych szerszej publiczności irańskich utworach. A na pewno nie w takiej formie, jaką z Cameronem zaprezentujemy. Mam nadzieję, że będziemy w stanie słuchaczy poruszyć.
C.S.: Dodałbym tylko, że mam nadzieję, że wychodząc z naszego koncertu, ludzie poczują chociaż odrobinę więcej empatii wobec innych. Poczują potrzebę docenienia odmienności. Mam nadzieję, że dostrzegą w tych utworach cząstkę siebie, albo innych osób, z którymi mieli okazję się w życiu zetknąć.
Premierowy koncert „Warsaw Sessions” odbędzie się 15 listopada 2024 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.