Tchnęła nowe życie w magazyny o modzie. Sławę zawdzięczali jej Christian Dior, Cristóbal Balenciaga i Hubert de Givenchy. Jej protegowanymi były też najważniejsze osobowości epoki: Truman Capote, Richard Avedon i Diana Vreeland. Urodzona 132 lata temu, jedna z najbardziej wpływowych kobiet w historii mody po latach spektakularnej kariery na długo odeszła w zapomnienie.
Jednym zdaniem potrafiła wynieść projektanta na szczyt. Z nieodłącznym papierosem w dłoni, znad szkieł okularów, każdego bacznie obserwowała. Miała instynkt drapieżcy. Gdy napisała: „Sukienki Diora wyglądają nowocześnie” (ang. „They have such a New Look” – przyp. aut.) ukuła termin, który stał się nazwą epoki w modzie. To dzięki niej w magazynie o trendach ubraniowych po raz pierwszy pojawiło się plenerowe zdjęcie. Ujęcie modelki w kostiumie kąpielowym, biegnącej w stronę obiektywu, w czasach starannie upozowanych zdjęć studyjnych wywołało prawdziwą rewolucję.
Od kopii couture do „Vogue’a”
Choć Irlandia nie znajduje się w czołówce krajów kojarzących się z modą, urodzona 21 sierpnia 1887 roku w Dalkey na przedmieściach Dublinu Carmel White była z nią związana od dziecka. Ojciec dziewczynki Peter White był dyrektorem zarządzającym Irish Woolen Manufacturing and Export Company, firmy zajmującej się eksportem wyrobów z wełny. Gdy Carmel miała sześć lat, pan White zmarł na zapalenie płuc. Na szczęście jej matka Annie Mayne była przedsiębiorczą kobietą, która po śmierci męża wzięła sprawy w swoje ręce. Z córką i kufrem pełnym materiałów wyruszyła do Ameryki – kraju, w którym wielu Irlandczyków widziało szansę na lepszą przyszłość.
Dzięki determinacji Annie udało się otworzyć w Chicago sklep z sukniami, który szybko przyciągnął ekskluzywną klientelę. Wkrótce Chicago stało się dla pani White za małe, więc wraz z Carmel przeniosła się do Nowego Jorku. Aby jej projekty były zgodne z najnowszymi trendami, regularnie jeździła do Paryża, by oglądać kolekcje francuskich projektantów. Towarzyszyła jej Carmel, bo pani White szybko zauważyła, że córka ma wręcz fotograficzną pamięć, więc potrafi ze szczegółami odtworzyć oglądane suknie. Na podstawie jej szkiców zatrudnione przez Annie krawcowe kopiowały projekty francuskich coutouriers. Tak młoda dziewczyna stała się modowym szpiegiem, a dzięki jej zdolnościom sklep matki rósł w siłę. Ale Carmel czuła się zdominowana przez apodyktyczną Annie. Pragnęła robić karierę na własną rękę. Chciała pisać o pokazach, a nie kraść projekty. Gdy jej przyrodni brat Tom zaczął pracę w Hearst Organisation, White zapragnęła stać się częścią środowiska magazynów mody.
Wybuch I wojny światowej stał się dla Carmel szansą na wyrwanie się spod matczynych skrzydeł. Młoda kobieta w ramach akcji humanitarnej Czerwonego Krzyża wyjechała do Paryża. Gdy nastał pokój, ani myślała wracać. Wiedziała bowiem doskonale, że pobyt we Francji jest dla niej szansą. Gdy w 1921 roku jej znajoma, reporterka „The New York Times” Harrydale Hallmark zachorowała tuż przed pokazami najnowszych kolekcji, Carmel zaoferowała, że ją zastąpi. Miała zebrać materiały do kolumny zatytułowanej „What Well-dressed Women are Wearing” („Co noszą dobrze ubrane kobiety” – przyp. aut.), w której Hallmark pod pseudonimem Anne Rittenhouse pisała o najnowszych trendach. Carmel poradziła sobie na tyle dobrze, że zachwycona jej zmysłem obserwacji Harrydale postanowiła przedstawić utalentowaną koleżankę Ednie Chase, ówczesnej redaktorce naczelnej amerykańskiej edycji „Vogue’a”. Wkrótce Carmel miała się stać najbardziej wpływową kobietą świata mody.
Carmel zaczynała w „Vogue’u” jako asystentka redaktora mody. Lata pracy z matką wyrobiły w niej zmysł do stylizacji, Annie zaszczepiła też córce etykę pracy. Panna White szybko stała się ulubienicą Condé Montrose Nasta, założyciela wydawnictwa Condé Nast. Został on mentorem Carmel. Przekazał jej wiedzę na temat prowadzenia modowego magazynu, która w przyszłości miała się okazać dla niej niezwykle przydatna. Ale nie wszyscy byli zachwyceni tym, że Carmel znalazła nową pracę. Pani White wciąż wydzwaniała do córki do redakcji, usiłując ją przekonać, że etap „Vogue’a” nie potrwa długo. Niewzruszona na jej przytyki, Carmel pięła się po szczeblach kariery. Była tytanem pracy – mogła nie spać całą noc, uczestniczyć w suto zakrapianej imprezie, prawie nie jeść, a na drugi dzień rano stawić się w redakcji, gotowa swoimi rewolucyjnymi pomysłami zmieniać zastany porządek. I doprowadzać do szału Ednę Chase, która szybko zrozumiała, że zatrudnienie Carmel obróciło się przeciwko niej.
Carmel White wkroczyła do „Vogue’a” jak burza. Gdy awansowała na stanowisko niezależnej redaktorki mody, rozpoczęła rewolucję. Do współpracy zatrudniła ludzi, którzy nie mieli wcześniej z modą nic wspólnego. Takich jak surrealista Man Ray, którego zdjęcie za sprawą Carmel trafiło na okładkę magazynu, czy legendarny fotograf Edward Steichen. Tymczasem zbliżająca się do emerytury Edna Chase ani myślała przekazać stery młodszej koleżance. Konsekwentnie bojkotowała jej odważne pomysły. Pod wpływem despotycznej redaktor naczelnej Carmel zaczęła się czuć jak w pracy u matki. Dlatego gdy pojawiła się szansa na zmianę pracy na taką, która zapewniałaby jej większą autonomię, Carmel długo się nie zastanawiała.
W 1926 roku 39-letnia Carmel White poślubiła George’a Palena Snowa, którego pieszczotliwie nazywała „Snowie”. Wkrótce zaszła w ciążę, ale macierzyństwo – ona i Snowie doczekali się trzech córek – nigdy nie przeszkadzało jej w karierze. Za każdym razem stawiała się w pracy natychmiast po wyjściu ze szpitala, niemowlę zostawiając pod opieką nianiek. A praca, którą Carmel wzorem matki zawsze stawiała na pierwszym miejscu, szybko zaczęła jej przynosić ogromną satysfakcję. Jednak jak często bywa, tak i w tym przypadku okazało się, że sukces wymagał dużych poświęceń. Tuż po narodzinach pierwszej córki Carmel Snow zaakceptowała ofertę Hearsta, który zaproponował jej pracę w magazynie „Harper’s Bazaar”. Problem polegał na tym, że Condé Nast, wiedząc, że przyrodni brat Carmel jest związany z konkurencyjnym wydawnictwem, wymusił na niej na początku kariery w „Vogue’u” obietnicę, że nigdy nie przejdzie do „Harper’s”. Snow nie dotrzymała słowa, a Condé Nast wpadł w szał. – Twój zdradziecki czyn nie przestanie cię dręczyć – miał powiedzieć medialny potentat swojej byłej przyjaciółce i protegowanej. Po tych słowach definitywnie zerwał z Carmel kontakt.
Odważnie na szczyt
Kiedy Carmel Snow objęła w 1933 roku stanowisko redaktor naczelnej „Harper’s Bazaar”, magazynowi daleko było do „Vogue’a”. Ale Snow lubiła wyzwania. W dodatku nie musiała się już stosować do niczyich zasad i mogła w pełni rozwinąć skrzydła. Wierna swojemu motto, brzmiącemu „elegancja to dobry gust z domieszką odwagi”, szybko przeistoczyła podupadający, zmagający się z problemami finansowymi „Harper’s Bazaar” w równoprawnego gracza na medialnym rynku. Carmel Snow pragnęła stworzyć magazyn dla dobrze ubranych kobiet o „dobrze ubranych umysłach”. Takich, które modę traktują jak dziedzinę sztuki, a oprócz najnowszych trendów interesują się literaturą i sprawami społecznymi. Ale żeby zrealizować swoją wizję, Snow potrzebowała odpowiedniego zespołu.
Oprócz oka do mody Carmel Snow miała szósty zmysł, który bezbłędnie pozwalał jej dostrzec talent. Gdy odwiedziła wystawę grafików w Nowym Jorku, zachwyciła się świeżą koncepcją projektowania stron, nowatorskim kadrowaniem zdjęć i śmiałą typografią. Szybko się dowiedziała, kto stoi za intrygującym designem. Jeszcze tej samej nocy rosyjski emigrant, grafik i malarz Alexey Brodovitch podpisał z „Harper’s Bazaar” kontrakt. Wkrótce potem na jednym z wieczorków koktajlowych w nowojorskim hotelu St. Regis Carmel Snow dostrzegła dziewczynę, która, ubrana w koronkową sukienkę od Chanel, z czarnymi różami wpiętymi we włosy, tańczyła z dala od innych. Carmel natychmiast zaproponowała jej pracę. I choć dziewczyna opierała się, tłumacząc, że nigdy nie pracowała i zwykle sypia do południa, Snow nie ustępowała. Niezawodny instynkt i tym razem jej nie zawiódł. Dziewczyną, która w końcu przystała na ofertę pracy, była przyszła redaktorka naczelna „Vogue’a” Diana Vreeland.
Szybko stało się jasne, że trio Snow-Brodovitch-Vreeland to zespół marzeń. Z zaufanymi współpracownikami Snow mogła kontynuować swoją rewolucję. Postanowiła zerwać z fotografowaniem modelek w czterech ścianach, w sztywnych pozach. Dlatego nikomu wówczas nieznanemu fotografowi Martinowi Munkácsiemu zleciła wykonanie sesji na plaży. Jej efektem było historyczne zdjęcie, na którym modelka Lucile Brokaw, ubrana w jednoczęściowy kostium kąpielowy i tenisówki, biegnie w stronę aparatu. Fotografia była prawdziwym przełomem. Złamała kanony, czym przyczyniła się do narodzin wizerunku nowoczesnej Amerykanki – wyzwolonej, wesołej, wysportowanej. Ale Carmel Snow chciała też, żeby kierowany przez nią magazyn czytały intelektualistki. Dlatego teksty o projektantach pisał i ilustrował Jean Cocteau, wśród autorów znaleźli się także Colette i Truman Capote. Tego ostatniego przy pierwszym spotkaniu Snow wzięła za nastoletniego siostrzeńca znajomych. Znanego z zamiłowania do alkoholu pisarza poczęstowała mlekiem. Pomyłka nie stanęła jednak na przeszkodzie przyszłej przyjaźni i wieloletniej współpracy tych dwojga.
Truman Capote został jednym z członków świty Carmel Snow, jeszcze zanim stał się sławny za sprawą „Z zimną krwią” i „Śniadania u Tiffany’ego”. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki redaktor naczelna potrafiła jednym zdaniem wynieść na szczyt tego, w kim dostrzegła talent. Tak było w przypadku Christiana Diora, którego kolekcję sukni – innowacyjnych, bo po latach wojennej skromności uszytych z całych bel kosztownych materiałów – nawała określeniem „New Look”. Tym samym nie tylko sprawiła, że projekty stały się najbardziej pożądanym towarem wśród kobiet, ale też ukuła termin, który funkcjonuje w historii mody do dziś. Carmel Snow swój sukces zawdzięcza też Cristóbal Balenciaga. Snow nosiła tylko ubrania, które wyszły spod jego ręki. Ale nieomylna intuicja Carmel nie ograniczała się do projektantów. To dzięki niej w „Harper’s Bazaar” pojawiły się zdjęcia młodego Richarda Avedona.
Gorzki koniec
Praca była dla Carmel Snow całym życiem. Zawsze stawiała ją nie tylko ponad małżeństwem, ale też macierzyństwem. Była przekonana, że stanowisko redaktor naczelnej „Harper’s Bazaar” będzie zajmować do końca życia. Ale kiedy skończyła 70 lat, boleśnie się przekonała, że była w błędzie. Zmuszono ją do odejścia na emeryturę. Została zastąpiona przez siostrzenicę Nancy, która talentem nie dorastała ciotce do pięt. Snow była zdruzgotana. Utrata pracy okazała się tym bardziej bolesna, że o tej, która niegdyś była niekwestionowaną gwiazdą świata mody, niemal natychmiast zapomniano. Zdetronizowaną królową upokorzenia spotykały na każdym kroku. Gdy wybrała się na lunch do nowojorskiej restauracji Le Pavillon, nie tylko nie powitano jej z dawnymi zaszczytami, lecz także posadzono ją przy jednym z najgorszych stolików, w części, którą stali bywalcy nazywali Syberią. Truman Capote określił ten incydent jako kwintesencję nowojorskiej wredności.
Carmel Snow przestała być też mile widziana na branżowych imprezach w Paryżu. Nie potrafiła się z tym pogodzić. Gdy dowiedziała się o przyjęciu w zamku Rothschildów, podała się za niezależną konsultantkę, by zdobyć zaproszenie. Podczas przyjęcia wypiła tak dużo, że zupełnie straciła nad sobą kontrolę. Na oczach paryskiej śmietanki towarzyskiej załatwiła potrzebę fizjologiczną na schodach posiadłości. Plotka natychmiast przedostała się do mediów – zarówno francuskich, jak i amerykańskich. Carmel Snow była skończona. Nie widząc dla siebie przyszłości ani w Paryżu, ani w Nowym Jorku, zmagająca się ze społecznym ostracyzmem Snow wyjechała do Irlandii. Dopiero na wieść o ciężkiej chorobie Snowiego wróciła do Nowego Jorku. Ale to ona zmarła pierwsza, we śnie. Miała 73 lata. Pochowano ją w czerwonym kostiumie z brokatem od Balenciagi. Po śmierci ci, którzy niegdyś ją odrzucili, przypomnieli sobie o jej zasługach. Pogrzeb stal się wydarzeniem towarzyskim. Ale mimo to raczej o Dianie Vreeland, a nie o Carmel Snow mówi się jako o rewolucjonistce mody. – Vreeland była młodsza, Carmel starsza. Dużo starsza i odeszła, zanim nastały czasy gwiazd – tłumaczył tę niesprawiedliwość Richard Avedon.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.