Niemiecki malarz epoki romantyzmu, od którego urodzin mija dziś 245 lat, był człowiekiem głębokiej wiary. Zostawił po sobie obszerny zbiór badań nad przyrodą, a z jego prywatnej korespondencji wiemy, że dramatyczne przedstawienia natury były próbą wyrażenia trwogi, jaką wychowany w bogobojnej rodzinie artysta mógł odczuwać na myśl o protestanckim bogu.
Caspar David Friedrich przyszedł na świat we wrześniowy dzień 1774 roku w nadbałtyckim miasteczku Greifswald jako szóste dziecko wytwórcy świec i jego małżonki. Po jego narodzinach potomstwo protestanckich Friedrichów uzupełniło się jeszcze o czwórkę, zamykając się w okrągłej liczbie dziesięciu. Polska Wikipedia przy opisie Friedricha podaje na wstępie dwa fakty. Po pierwsze: malarz od małego był cichy. Po drugie: w okręgu miasta powiatowego Greifswald znajduje się potężna topola czarna o obwodzie pnia 847 cm i szacowanym wieku od 130 do 170 lat (stan na rok 2006). Te dwa niezwiązane ze sobą fakty da się, przy pewnej znajomości biografii Friedricha i podstawowych założeń programowych romantyzmu, dociążyć ładunkiem symbolicznym. To, że artysta był tak depresyjny, miało związek z dwiema traumami, które los zgotował mu już w dzieciństwie: w 1780 roku zmarła jego matka, w 1786 ratując chłopca z wypadku w czasie jazdy na łyżwach, zginął jego brat. Obliczenia na temat topoli czarnej pozwalają wierzyć, że wyrosła jeszcze za życia Friedricha. Ta typowa dla Europy Centralnej światłolubna roślina jest krótkowieczna, żyje nie dłużej niż 150 lat. Te dwa wątki splatają się we wzorcowo wręcz romantycznym stylu: są w tej historii trauma i wieczność, cierpienie i przyroda.
Pyszny krajobraz
Nieśmiały chłopiec urodzony u schyłku pogodnej epoki oświecenia wyrósł na ponurego studenta Akademii Sztuk Pięknych. Uczył się w dość liberalnych jak na tamte czasy placówkach w Kopenhadze i w Dreźnie. Do najbardziej charakterystycznego motywu w jego języku plastycznym należy ujęta od tyłu sylwetka człowieka podziwiającego środkowoeuropejski krajobraz. Ten zabieg powoduje, że widz bezwiednie identyfikuje się z pierwszoplanowym bohaterem, spoglądając zza jego pleców w głąb pejzażu i odnajdując w nim z reguły jakiś atrakcyjny detal: wschodzący księżyc, gotycki kościółek, sterczącą pod dramatycznym kątem skałę albo chmurę o dziwnym kształcie. Pomimo zespolenia z figurą kontemplującą przyrodę nie widzimy na twarzy spacerowicza uczuć, mimiki ani spojrzenia. Pozostawia to przestrzeń na emocjonalną transpozycję, w której zrzucamy własne wzruszenie prosto na plecy anonimowego wędrowca, patrzącego na to samo co my. Caspar David Friedrich był człowiekiem głębokiej wiary. Pozostawił po sobie obszerny zbiór badań nad przyrodą, a z jego prywatnej korespondencji wiemy, że dramatyczne pejzaże były próbą wyrażenia trwogi, jaką wychowany w bogobojnej rodzinie, nieśmiały, pasywno-agresywny mężczyzna mógł odczuwać na myśl o protestanckim bogu. Technicznie rzecz biorąc, Friedrich był malarzem sakralnym. Siła jego malarstwa opiera się na tym, że zamiast operować kanoniczną symboliką związaną z malarstwem religijnym, wprowadza widza w stan, jaki można osiągnąć, gdy przeżywa się piękno nieprzyjaznej przyrody, nadciągającego zmierzchu w górach, mgły opadającej na czarny las. W 1808 roku w drezdeńskim czasopiśmie „Phöbus – Ein Journal für die Kunst” ukazał się esej Adama Heinricha Müllera zainspirowany tą nową dyscypliną: „Choćby poszczególne tony, jakie w sercu wywołuje pyszny krajobraz, były najrozmaitsze, wszystkie jednak harmonijnie wiąże powracający wciąż akord podstawowy. (…) Wszelkie małe alegorie i sny (…). Jeżeli rzeźba zbiera wieczność w jedną chwilę, to pejzaż przedstawia ją symbolicznie po kolei”.
Czysto i przyjemnie
Z oceny przyjaciół Friedricha wynika, że nawet radosnym momentom w jego życiu – wypadowi z bliskim kolegą w Karkonosze czy pozyskaniu marszandów w głębokiej Saksonii – towarzyszyła melancholia. W 1818 roku Caspar David Friedrich poinformował przyjaciół, że postanowił ożenić się z 25-letnią Christianą Caroliną Bommer. Poznał ją kilka tygodni wcześniej. W tym związku dziwiło wszystko: od skrajnej różnicy temperamentów (ekstrawertyczna Christiania i posępny Caspar), po szybkie zaręczyny. Związek okazał się jednak wyjątkowo stabilny. Friedrich, który na starość nabrał nawyku robienia żonie awantur o niewierność, przez pierwsze lata był bardzo zadowolony z wyboru. „Wszędzie jest tak czysto i przyjemnie” – cieszył się po ślubie w pamiętniku. „Mój stary, skromny dom jest nie do poznania!”.
Uniwersum jego malarstwa dojrzewało i zagęszczało się, ale sam Friedrich stopniowo stawał się figurą coraz bardziej peryferyjną w kontekście swojej pozycji zawodowej i środowiskowej. Przykre usposobienie nie ułatwiało mu pozyskiwania zleceń, a napadów wściekłości nie koiły nawet wizyty w uzdrowiskach. Do tego dochodziły upór, dewocja i problemy finansowe. Friedrich zmarł w Dreźnie w 1840 roku po dwóch udarach, sparaliżowany i złamany psychicznie.
Życie po śmierci
Wiele lat po swojej śmierci stał się bardzo modnym malarzem. Był ubóstwiany przez dadaistów i surrealistów. Cytowali go Jackson Pollock, René Magritte i Max Ernst. Dwudziestowieczni badacze romantyzmu przeanalizowali każdy centymetr kwadratowy jego płócien, dotarli do każdej lokacji w jego pejzażach, przestudiowali jego korespondencję i pamiętniki. Nie wszystkie tajemnice Friedricha udało się prześwietlić, tak jakby on sam, tak jak postać z jego malarstwa, stał odwrócony do nas plecami. Z niewidoczną twarzą i wzrokiem skierowanym w dal.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.