Znaleziono 0 artykułów
21.08.2019

Chłopaki nie płaczą: Koniec undergroundu

21.08.2019
Malcolm Mclaren w Warszawie, 1995 rok ( Fot. Wojtek Laski, East News)

Pod tytułem „Chłopaki nie płaczą” ukazały się w latach 90. książka, płyta i film. Żaden z tych utworów nie opowiada o tym, jak hartowała się polska moda, ale można wyczytać z nich kontekst, w którym przyszło jej funkcjonować.

Ledwo wyjechała z Warszawy Naomi Campbell, a w maju 1995 przyjechał Malcolm McLaren. Na Krakowskim Przedmieściu wpadł na niego Krzysztof Varga. „Był w eleganckim beżowym garniturku z białą koszulą o dużym kołnierzu. Ja nie byłem tak ubrany” – opisał w książce będącej opowieścią o kolegach, których powoli dzieli transformacja, a niezmiennie łączy frustracja. Bawią się za to w opór. Varga długo nie mógł znaleźć tytułu, wspólnie z wydawcą Pawłem Duninem-Wąsowiczem przeglądali więc grzbiety kaset. To Dunin-Wąsowicz, patrząc na okładkę „Boys Don’t Cry” The Cure, wymyślił „Chłopaki nie płaczą”.

Malcolm Mclaren w Warszawie, 1995 rok ( Fot. Wojtek Laski, East News)

I tak powstał najgłośniejszy tytuł lat 90. Po książce Vargi była piosenka (i teledysk!) T.Love, a na koniec dekady jeszcze film w reżyserii Olafa Lubaszenki. Żaden z tych utworów nie opowiada o tym, jak hartowała się polska moda, ale można wyczytać z nich kontekst, w którym przyszło jej funkcjonować.

T.Love, czyli wyglądamy naprawdę fajnie

– Ale teraz będziemy mieć rwanie, wyglądamy naprawdę fajnie – zagrzewają się do tańca wystylizowani na Abbę muzycy z zespołu T.Love. I rytmicznie podrygują przez cztery minuty trwania teledysku.

Być może nie byłoby tak rytmicznie, gdyby nie pokaz fryzur w Królikarni. W latach 90. prawie każda wchodząca na polski rynek zagraniczna firma świętowała debiut pokazem mody. Tak zrobiła też Wella. Pokaz reżyserował, jak prawie wszystkie wtedy, Jarosław Szado. – Był inny niż zazwyczaj. W salach Królikarni ustawiłem łóżka, modelki, zamiast iść po wybiegu, przechadzały się, przysiadały – opowiada. – Ubrałem je w suknie zaprojektowane przez Macieja Zienia, nieznanego wówczas nikomu chłopca z Lublina. Spodobały mi się po prostu jego prace.

Modelki się przechadzały, w tle sączyła się filmowa muzyka i od czasu do czasu odzywały się papugi, które, zamknięte w klatkach, były elementem scenografii. Wśród publiczności tężejąca warszawska śmietanka: modelki, zaprzyjaźnieni z nimi reżyserzy.

– Łukasz Zadrzyński zaproponował mi potem współpracę przy teledysku „Chłopaki nie płaczą” – wspomina Szado. – Powiedział: „Ty na pewno zrobisz coś, żeby Muniek tańczył”. I rzeczywiście, uczyłem chłopaków ruchu rąk.

„Chłopaki nie płaczą” to pastisz. I w warstwie tekstowej, i stylistycznej. Teledysk był ironicznym komentarzem do powstających wówczas boysbandów (wiosną 1997 roku po castingu założono zespół Just 5).

Teledysk do „Chłopaków…to właśnie casting do boysbandu, tyle że w konwencji lat 70., zgodnej z glamową aranżacją” – pisze w biografii zespołu T.Love „Potrzebuję wczoraj” Magda Patryas. „Napisy prezentujące członków zespołu oraz wymyślane hobbies stylizowane były na poetykę pism młodzieżowych typu „Bravo” czy „Popcorn”. Wydawało się, że jasną prowokację artystyczną zrozumieją wszyscy. Nic z tych rzeczy”.

Jak podaje Patryas, płyta „Chłopaki nie płaczą” sprzedała się – dzięki popularności teledysku – w 90 tys. egzemplarzy. Tyle że na koncerty zaczęły przychodzić nastolatki, które obdarowywały muzyków pluszowymi misiami. A fani dawniej punkowego i ciągle alternatywnego T.Love poczuli się zdradzeni.

„To była piosenka, która na zawsze zmieniła odbiór tego zespołu” – mówił w książce Magdy Patryas Sidney Polak. „Przekroczyliśmy pewną granicę. Wiadomo było, że z takiego miejsca po prostu nie ma już powrotu. Że ten zespół nigdy już nie wróci do undergroundu”.

Olaf Lubaszenko, czyli sweter Gruchy

Zygmunt Staszczyk, swoją drogą jeden z bohaterów książki Krzysztofa Vargi, zanim dał tytuł piosence i płycie, zadzwonił do Vargi z pytaniem o zgodę. Olaf Lubaszenko tego nie zrobił. Staszczyk i Varga dowiedzieli się z prasy, że powstaje taki film. Wystosowali w „Gazecie Wyborczej” oświadczenie, że nie mają z tym nic wspólnego. Potem spotkali się z reżyserem, ale nie mieli argumentów, bo tytuł nie był chroniony prawem autorskim.

Dziś kręcona u schyłku lat 90. komedia kryminalna „Chłopaki nie płaczą” Lubaszenki to gratka dla badaczy najtisów. Jest tam całe zło epoki – bar Cafe Design, lastrykowe wnętrza i wyższościowe obyczaje. W historii mody zapisał się sweter Gruchy, wydziergany dla nieudolnego gangstera przez niedoszłą narzeczoną. Jest różowy, a na wysokości klaty ma zieloną gruszkę.

Gruchę gra Mirosław Zbrojewicz, jego szefa Freda – Cezary Pazura. W kluczowej scenie mają zabić granego przez Macieja Stuhra aspirującego muzyka.

Fred zagaja: – Ciekawi mnie, czym się kierowałeś, zakładając ten wieśniacki sweter.

I, prężąc się w czarnym garniturze, wykłada własną filozofię stroju: – Kupiłem sobie ten garniak na takie chwile jak ta. Zapłaciłem 1500 baksów za to, żeby koleś, którego mam rozwalić, zapamiętał sobie dobrze, jak wyglądam. Żeby opowiedział kolegom aniołkom w niebie, że kulkę posłał mu facet z klasą. A ty w swoim sweterku wyglądasz jak kmiot, nie różnisz się od Rumuna, który pucuje mi lampy, kiedy stoję na światłach.

Grucha, może i w gangsterstwie średni, w głowie ma więcej niż szef. – Nie uważam, żeby miało jakiekolwiek znaczenie, czy się kogoś rozwala z klasą, czy bez. Wiem natomiast, że każdy facet, kiedy się do niego strzela z odległości kilku centymetrów, może ci zabryzgać marynarkę za trzy tysiące baksów.

W tym dialogu mieści się wiele z aspiracji i marzeń lat 90. (a także, niestety, późniejszych), kiedy nie tylko gangsterzy sobie wyobrażali, że marynarka za dolary wystarcza, by gardzić Rumunem, kmiotem i wieśniakiem. 

Swoją drogą, sweter Gruchy wyprzedził trend na ugly sweaters, który nastał w światowej kinematografii wraz z pierwszym filmem o przygodach Bridget Jones, gdzie obciachowy sweter z reniferem nosił wcielający się w rolę Marka Darcy’ego Colin Firth. W Polsce kopie swetra Gruchy do dziś można kupić tu i ówdzie. Już w zupełnie współczesnych czasach, gdy – z powodu ciszy wyborczej – partia Nowoczesna Ryszarda Petru zyskała przydomek „Swetru”, działacze młodzieżówki podarowali takie wdzianko szefowi. Przekazał je na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Krzysztof Varga, czyli pożegnanie z młodością

Okładka książki K. Vargi Chłopaki nie płaczą (Fot. materiały prasowe)

Krzysztof Varga, z powodów ideowych, nigdy nie obejrzał filmu Lubaszenki.

W jego książce ubrania są raczej skotłowane, gdzieś w namiotach po wakacyjnej balandze albo w pokojach mieszkań, gdzie odbywają się imprezy. Czasem dla efektu bohaterowie na randkę z maturzystkami założą: jeden – czarne spodnie i białą koszulkę, a drugi odwrotnie (a one i tak nie przyjdą). Czasem, dla wyśmiania nowych pieniędzy, ktoś ma buty z butiku przy Chmielnej. Niewygodne. Zasadniczo jednak „Chłopaki nie płaczą” Vargi to nostalgiczne pożegnanie z młodością, a nie opowieść o ciuchach.

Ćwierć wieku po tym, gdy Varga wpadł w Warszawie na Malcolma McLarena, wpadam na Vargę w drodze do biura wydawnictwa Czarne. Pytam, jak był wtedy ubrany. Nie pamięta, ale obstawia, że pewnie miał glany, dżinsy i skotłowaną marynarkę. I, tego jest akurat pewien, włosy do ramion.

 

Aleksandra Boćkowska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Chłopaki nie płaczą: Koniec undergroundu
Proszę czekać..
Zamknij