We wtorek 2 czerwca 2020 r. zapadła ciemność. Nie za oknem jednak, a w mediach społecznościowych, z Instagramem na czele. W geście solidarności z ofiarami rasizmu zarówno osoby prywatne, publiczne, jak i marki wrzuciły na swoje profile czarny kwadrat z podpisem #blackouttuesday. Co on oznacza? Jaką ma siłę? I co poszło nie tak?
Temat wykluczenia w modzie jest tak samo aktualny, jak w każdej innej branży, choć pozory mogą wskazywać na coś innego. Przykładem niech będą okolicznościowo wydawane numery magazynów, poświęcone czy to modelkom innych ras niż biała, czy kobietom po czterdziestce, czy sylwetkom plus size (przypominam, że mowa tu o rozmiarze od 38 w górę). Choć różnorodność w ostatnich latach i tak doszła do głosu bardziej niż kiedykolwiek, wciąż mamy do czynienia raczej ze wskazywaniem na inność niż jej powszechną akceptacją. Chwalenie marki czy magazynu za uwzględnienie w sesji czy pokazie osób ciemnoskórych, ważących więcej niż 40 kg czy płynnych płciowo jeszcze bardziej się do wskazywania inności przyczynia. Podobnie jak rozliczanie marek z tego, ilu zatrudniają ludzi kolorowych, a ilu białych (duńską markę Ganni ktoś najpierw na ten temat zagadał na Instagramie, by, uzyskując odpowiedź o procentowym udziale tych czy innych, stwierdzić, że kolor nie powinien mieć znaczenia).
Blackout Tuesday zachęcił nie tylko do dzielenia się czarnym ekranem, lecz także – zwłaszcza osoby, dla których wykluczenie jest codziennością – własnymi, nierzadko wstrząsającymi doświadczeniami. Barwny i misternie układany świat Instagrama nie był na to gotowy. Ale nie ma ucieczki, na całe szczęście.
Głos zabrały na przykład influencerki, które wciąż spotykają się z nierównym traktowaniem ze strony marek. Banalne? Niepotrzebne? Nie sądzę. Dlaczego ta sama marka, która rezygnuje ze współpracy z czarnoskórą instagramerką, tłumacząc się brakiem budżetu na działania marketingowe w internecie, jednocześnie zaprasza do wspólnych działań inne, białe dziewczyny? I czy może ta marka wrzucać na swoją tablicę czarny kwadrat z nośnym dziś hashtagiem? Gdzie kończy się troska, a zaczynają skrupulatnie wykalkulowane działania wizerunkowe?
Mieszkająca na co dzień w Londynie autorka i stylistka Aja Barber za pośrednictwem swojego konta na Instagramie wzywa marki do zaprzestania solidaryzowania się z kolorowymi ludźmi, jeśli nie mają zamiaru najpierw zadbać choćby o warunki ich pracy. Podkreśla, że nie godzi się na wykorzystywanie śmierci kolejnego czarnego człowieka dla czerpania korzyści wizerunkowych i materialnych czy dołączania do blackoutu dla utrzymania dobrego algorytmu.
Reese Blutstein, influencerka z Atlanty, znana pod pseudonimem @double3xposure, oświadczyła, że nie będzie współpracować z markami, które pozostają obojętne na ostatnie wydarzenia. A trochę ich jest. Z jednej strony można powiedzieć, że to żadna strata, chętnych do współpracy użytkowniczek Instagrama jest tyle, że i tak nie starczy dla nich wszystkich miejsca. Z drugiej jednak, takie stanowisko może zapoczątkować działania znacznie większej grupy osób, a co za tym idzie, realny wpływ na zamknięte na różnorodność środowisko. Nie stanie się to dziś ani jutro, ale z pewnością szanse wzrosną, gdy porzucimy obojętność. W tym przypadku tzw. call out culture może zdziałać coś dobrego. Reese do sprawdzania marek zachęca również swoichobserwatorów. Zaznacza, że sporo firm korzysta z wizerunku czarnych artystów i ich kultury, ale gdy przychodzi do wsparcia w istotnej sprawie, odpowiedzią jest wcale nie takie wymowne milczenie.
Grupa H&M wpłaciła 500 tys. dolarów na konta organizacji NAACP, ACLU i Color Of Change. Prada Group ogłosiła kontynuację projektu Diversity and Inclusion Advisory Council, marka Khaite wsparła Minnesota Freedom Fund. Również mniejsze marki zajęły jasne stanowisko: By Far, Mads Norgaard, Toteme czy Nanushka informują zarówno o darowiznach na rzecz np. Black Lives Matter, jak i o zaprzestaniu na tydzień regularnych postów czy skupieniu się na tematyce znacznie bardziej istotnej niż ubrania. Nawet jeśli rzeczywiście jest to część działań wizerunkowych, przeprowadzana uważnie, ma sens i znaczenie.
Jak bardzo bezmyślnie udostępniany jest czarny obrazek, pokazują wielokrotne apele co bardziej świadomych użytkowników, by podpisywać go wyłącznie hashtagiem #blackouttuesday. Każdy inny, zwłaszcza chętnie dopisywany #BlackLivesMatter, powoduje nie tylko zamieszanie, lecz przede wszystkim traci funkcję informacyjną. Powinien pojawiać się bowiem pod postami zawierającymi najważniejsze wiadomości dotyczące ostatnich wydarzeń. Czarne kwadraty wprowadzają chaos i zmniejszają widoczność kluczowych informacji. Już teraz widać skutki – najświeższe z ponad 15 mln postów układają się w czarną plamę, sporadycznie przetykaną zdjęciami.
Zanim zatem zdecydujemy się wrzucić go u siebie ze wszystkimi możliwymi hashtagami, „bo tak wypada” czy „bo inni tak zrobili”, zastanówmy się, czy nie lepiej wesprzeć konkretne organizacje czy ruchy w inny sposób. Owczy pęd jest zjawiskiem charakterystycznym dla mediów społecznościowych. Czasem jednak może więcej zepsuć niż naprawić.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.