Kto może zostać draksą? Do czego potrzebny jest kostium? Czy drag queen może być hetero? I czy zawsze musi chodzić o spektakl? Z Jakubem Wojtaszczykiem, autorem reportażu „Cudowne przegięcie”, rozmawiamy o polskim dragu.
Co pomyślałeś, kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś drag queen?
Jeszcze niedawno o dragu mówiło się w środowisku LGBT+ oceniająco.
Wykładnia była taka: „Heterycy parzą na nas wszystkich z politowaniem, bo jakiś koleś chodzi z piórami w dupie”.
Muszę przyznać, że myślałem podobnie. Na początku studiów, w jakimś 2008, kiedy odkrywałem siebie i chodziłem po różnych gejowskich spelunach – tajnych klubach, bez szyldu, ukrytych w piwnicach – pewnego wieczoru spotkałem podpitego mężczyznę w damskich ubraniach. Być może występował, nie pamiętam szczegółów, ale mogę przywołać swoje emocje – byłem oburzony. Czułem, że on nie pasuje do mojej wizji bycia gejem.
Ciekawe, że jeden z rozmówców w książce, uznana drag queen, też przyznaje, że przez wiele lat nie akceptował dragu. Podskórnie bał się, że kiedy dojrzeje, może skończy właśnie tak – jako zniszczony mężczyzna.
Ale pojawił się „RuPaul's Drag Race” i nagle okazało się, że drag może być porywającym widowiskiem. Również dla masowej publiczności.
Tak, telewizyjny show jest atrakcyjny i tworzy nową kulturę – młodzi ludzie eksperymentują, chcą wchodzić w ten kolorowy świat. Ale dla mnie drag został odczarowany dopiero przez Piotra Buśko, czyli Twoją Starą.
To się zaczęło kilka lat temu, pisałem do wielkopolskiego portalu Kultura u Podstaw, który trafia dosłownie pod strzechy. W pewnym momencie redakcja pozwoliła mi wprowadzać tematy równościowe. Chciałem przybliżać kulturę LGBT+. Kiedy więc dowiedziałem się, że Piotr, który należał już do kręgu moich znajomych, zaczyna robić drag, pomyślałem, że to dobry temat. Zrobiliśmy rozmowę. Byłem zaskoczony, jak wiele pozytywnych komentarzy zebrał ten materiał. Nawet na stronie portalu pojawiło się dużo emotikonów „dziwne”. I to nie była negatywna ocena, tylko naturalna ciekawość. Pomyślałem, że właśnie o to chodzi, że w taki sposób można odczarować temat.
Jak myślisz, co urzekło czytelników?
Przebrać się w spektakularny kostium i zrobić naprawdę dobry makijaż to sztuka. Myślę, że docenili artyzm tego, co robi Twoja Stara.
A poza tym na przykład ja zrozumiałem, że drag to performans, który pozwala na autentyczną ekspresję i daje wolność. Choć oczywiście tylko nieliczni potrafią po niego sięgnąć w tak wyrafinowanej formie.
W pewnym momencie książki opisujesz, jak też wcielasz się w draksę. Byłeś po drugiej stronie. Jak to jest?
Dostałem kieckę, perukę, zrobiono mi makijaż… i zupełnie nic nie poczułem. Myśl o tym, że miałbym wyjść na scenę i zrobić lip sync [poruszanie ustami do słów piosenki – przyp. red.], zupełnie mnie paraliżowała.
Być może drag nie wpisuje się w mój temperament. To nie był dla mnie żaden szok ani wyzwolenie. Myślę, że drag nie jest dla wszystkich. Musi wychodzić gdzieś z wewnątrz nas.
W swojej książce przedstawiasz całą galerię dragowych typów.
Najczęściej osoby w dragu trudno zaszufladkować. Jednak możesz znaleźć dominujące elementy ich emploi. Jest królowa komedii – Shady Lady. Ona pierwsza w Polsce wprowadziła snacz gejm, czyli show, w którym dragsy parodiują celebrytów i celebrytki. Jest fashion queen, która kocha modę, chodzi jak po wybiegu, idealizuje kobiece piękno – to na przykład Himera. Ciekawym zjawiskiem są osoby w dragu o płynnej płciowo ekspresji – patrzysz i nie wiesz do końca, kogo widzisz, binarny podział przestaje działać. To na przykład wspomniana Twoja Stara, która występuje ogolona na łyso ze złotym wąsem, ale w perfekcyjnym makijażu i damskich ciuchach, które na drobnej sylwetce, wyglądają naprawdę przekonująco. Mamy też drag kingów, czyli kobiety, które performują płeć męską, jak boysband Da Boys, który występował na początku lat 2000.
Są też osoby, które drag robią na co dzień i wychodzą z nim w przestrzeń publiczną, jak Misia Joachim. Dla niej życie w dragu jest immanentną formą manifestowania tożsamości.
A czy w domu i na ulicy, czyli bez sceny i widowni, to wciąż jest drag, a nie cross-dressing?
Kostium i makijaż są na tyle mocne, że to ulica staje się sceną, a każdy przechodzeń jest widzem albo widzką. To performowanie zwykłego życia, ponieważ twój wygląd i zachowanie nie wpisują się w schemat narzucony przez kulturę.
Zresztą nie każda osoba w dragu musi wychodzić na scenę. Dobrym przykładem jest Mary Read. To queerowa zakonnica, która nie występuje, tylko wykorzystuje swój wizerunek, żeby działać na rzecz społeczności LGBT+. Podczas marszów i parad równości, ale nie tylko wtedy, edukuje na temat prewencji HIV/AIDS i rozmawia o bezpiecznym seksie. Osoby ze społeczności często zwracają się do niej po radę czy żeby się wyżalić. Drag jest dla Mary Read posługą.
Drag jest więc samozwańczy, każdy ma swoją jego definicję, może realizować go zupełnie autorsko.
Nie ma sztywnych reguł i definicji. Choć są stałe motywy, takie jak lip sync, nie są one żadnym obowiązkiem. Podobnie jak warunkiem nie jest tożsamość, można być hetero cis kobietą albo mężczyzną i robić drag. W mojej książce występuje Black Diva, która, przynajmniej na początku naszych rozmów, identyfikowała się jako hetero cis kobieta. Jej drag jest mroczny, sensualny, wykorzystuje w nim wiele elementów z burleski.
Im dłużej zajmuję się tym tematem, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nikt ma prawa powiedzieć ci dziś: – Nie robisz dragu. W porównaniu z tym, co działo się jeszcze w latach 90., dziś reguły stały się elastyczne, ważne jest tylko to, co performans znaczy dla ciebie, a w drugiej kolejności – jak jest odbierany przez widzów.
Ciekawe jest to, że drag nie musi ociekać seksualnością. Jest przerysowany, ale jak postać z kreskówki. I nie musi uderzać w archetypowe wzory „laski” albo „macho”.
Może przyjmować postać zbliżoną do klauna albo wręcz czarodziejki, tak jak robi to Lola Eyeonyou Potocki, która w jednej z poznańskich kawiarni czytała dzieciom bajki. Ma charakterystyczną kropkę na nosie i mocno natapirowane peruki. Najbliżej jej chyba właśnie do klaunicy. Na co dzień pracuje jako dentystka, ale studiowała też na ASP i mocno czerpie z tych doświadczeń, rozwijając swój drag. Zainspirowana Sylwią Chutnik stała się też aktywistką, walczy o prawa kobiet i społeczności LGBT+. Zobacz, ile zupełnie różnych dróg może się połączyć, żeby budować postać. Uważam, że to fascynujące.
Czy drag jest rodzajem maski, która daje siłę?
W wielu przypadkach może stać się alter ego. Gelejza mówi, że trudne sytuacje zdarzało jej się załatwiać w kostiumie. Bo Gelejza w porównaniu z Pawłem jest odważniejsza. Ale to nie jest jedyna motywacja. Jest też potrzeba eksperymentu, może widoczności czy adoracji.
Myślę, że kiedy znika podział na płeć i niebinarność staje się twoją nową tożsamością, często pojawiają się zachowania, które dla wielu osób są już dragiem, jakimś rodzajem performansu. Wyobraź sobie, że w akcie urodzenia masz wpisane „mężczyzna”, ale nie czujesz się tak i zakładasz szpilki. To już dragowanie rzeczywistości. A jeśli masz nutkę artystyczną i wchodzisz w to głębiej, społeczność LGBT+ jest na tyle otwarta, że możesz zrobić eksperyment. Ubrać się, jak nikt by ci nie pozwolił, i wystąpić w widowiskowej oprawie na scenie w klubie.
To może być fascynujące przeżycie. Jeśli zrobisz to dobrze, poczujesz, że ludzie patrzą na ciebie inaczej, tak jak nigdy wcześniej, być może będziesz chciała to powtórzyć.
Jakub Wojtaszczyk – urodzony w 1986 roku w Błaszkach, dziennikarz i pisarz. Autor powieści „Portret trumienny”, „Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć”, „Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica?”, „Słońce narodu”. Związany z redakcjami portalu www.kulturaupodstaw.pl i magazynu „Replika”. Współprowadzi podcast o serialach „Nie spać, słuchać”. Żyje filmami. Mieszka w Poznaniu.
Jego książka „Cudowne przegięcie. Reportaż o polskim dragu” ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.
Więcej o społeczności LGBTQ+ przeczytacie w czerwcowym wydaniu „Vogue Polska”. Już dziś możecie zamówić magazyn z dostawą do domu i jedną z dwóch okładek do wyboru na Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.