Od zawsze zmagałam się z różnymi trudnościami. Relacje społeczne były dla mnie trudne, chociaż udawało mi się nawiązywać nieliczne znajomości. Gorzej bywało z ich utrzymywaniem. Diagnoza spektrum pozwoliła mi spojrzeć na siebie jako całość i nie oddzielać zdrowia psychicznego od reszty – mówi Zofia Jakubowicz-Prokop, bohaterka cyklu „Jestem i Będę”. Realizując tę serię artykułów i podcastów, współpracujemy z Fundacją Małgosi Braunek „Bądź”.
W dzieciństwie rówieśnicy często się ze mnie śmiali, bywałam odtrącana i zdarzało mi się odreagowywać na innych. Byłam uznawana za nieśmiałą samotniczkę. Lubiłam bawić się sama. Kontakt z innymi oznaczał utratę kontroli, konfrontację z cudzymi pomysłami, niezrozumiałymi komunikatami i dodatkową pulą bodźców. Świat był dla mnie zbyt intensywny. Było za jasno, za głośno, dookoła działo się zbyt wiele rzeczy naraz i trudno było mi je przetrawić. Źle się czułam w niewygodnych ubraniach, przeszkadzały mi metki, do płaczu potrafiły mnie doprowadzić ziarenka piasku. Nie lubiłam dotyku, jeśli nie odbywał się na moich warunkach.
Wszystko to sprawiało, że byłam po prostu dziwnym i wycofanym dzieckiem. Czułam się słabsza i gorsza od innych. Pamiętam, że nazywano mnie księżniczką na ziarnku grochu, co z perspektywy czasu interpretuję jako komunikat, że byłam wymagającym, rozpuszczonym i przewrażliwionym dzieckiem.
Czułam dużo lęku, często się przeciążałam, ale wydawało mi się, że po prostu taki mój urok. Zresztą trudności, jakie mogłam sprawiać mamie własnym wycofaniem, nadwrażliwością czy lękami separacyjnymi, nadrabiałam samodzielnością i dojrzałością. Umiałam zająć się sobą, trzymałam się przeważnie na uboczu i siedziałam we własnej głowie.
Im byłam starsza, tym większe miałam poczucie własnej odmienności
Miałam koleżanki, ale nie czułam się przez nie rozumiana, a każda sytuacja, która to pogłębiała, sprawiała, że czułam się odrzucona. Wielu rzeczy wokół siebie nie rozumiałam. Zachowanie innych nastolatków i dynamika grupowa były dla mnie trudne do ogarnięcia. Chyba mniej więcej wtedy udawanie zaczęło stawać się moją strategią przetrwania.
Zaczęłam naśladować innych po to, by się lepiej dopasować. Pamiętam, że dużo rozmyślałam wtedy o tym, że jestem kimś innym na osobności i kimś innym z ludźmi. Miałam głębokie poczucie rozdwojenia, wewnętrznej sprzeczności. Widziałam przepaść między sobą a resztą świata. Ludzie nie rozumieli, o co mi chodzi, a ja nie umiałam im tego wytłumaczyć. Wydawało mi się, że postrzegam rzeczywistość inaczej niż moi rówieśnicy.
Do tego dochodziło przewlekłe zmęczenie. Program szkolny był dla mnie niezwykle obciążający. Liczba zajęć, ilość materiału do opracowania, zadań domowych i sprawdzianów była tak duża, że po prostu raz na jakiś czas się wyłączałam. Miałam krótkie, ale regularne epizody apatii ze zmęczenia. Mama pozwalała mi wtedy nie iść do szkoły, dając mi przestrzeń na odpoczynek. Później epizody stawały się dłuższe i częstsze.
Pod koniec gimnazjum byłam ciągle przygnębiona. Czułam się bardzo źle, ale nie potrafiłam powiedzieć, co się dzieje. Nie chciałam rozmawiać z koleżankami, chodzenie do szkoły i nauka mnie wykańczały. Fantazjowałam o byciu inną osobą. Czasami zastanawiałam się, jak by to było, gdybym przestała żyć. Nigdy nie traktowałam tych myśli w pełni poważnie, ale może dlatego, że zawsze więcej myślałam, niż działałam. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że był to mój pierwszy epizod depresyjny, ale nikomu nie przyszło to wtedy do głowy.
Pierwszy raz zdiagnozowano u mnie depresję w wieku 23 lat. Miałam trudne przejścia emocjonalne, które wywołały we mnie wiele cierpienia. Wszystkie uczucia przeżywałam bardzo intensywnie, byłam nimi przytłoczona, w dodatku nie umiałam znaleźć dla nich słów. Miałam wrażenie, że moi bliscy nie rozumieją tego, co mówię.
Czułam się pusta w środku, każdy kontakt z ludźmi wywoływał we mnie strach i panikę. Wydawałam się sobie nieinteresująca, niewarta miłości, niezdolna do bliskości. W tamtym czasie moje poczucie bezpieczeństwa było mocno uzależnione od bliskich relacji, w które bardzo się angażowałam. Kiedy okazywało się, że inni nie odwzajemniają tego zaangażowania w tym samym stopniu, traciłam grunt pod nogami.
Do tego dochodziło przepracowanie. Studiowałam dwa kierunki, wykonywałam ogromną ilość pracy – do momentu, w którym już dalej nie mogłam. Podjęłam wtedy decyzję o rozpoczęciu terapii. Terapeutka od razu zasugerowała, żebym skonsultowała się z psychiatrą, a psychiatra przepisała mi antydepresanty. Sytuacja była dla mnie stresująca, wydawało mi się wtedy, że leki to radykalny krok. Szybko jednak zrozumiałam, że to metoda leczenia taka jak wiele innych.
Oczywiście zdaję sobie też sprawę, że moja perspektywa jest uprzywilejowana. Otaczają mnie ludzie, którzy mają dużą świadomość na temat zdrowia psychicznego, są akceptujący i rozumiejący, bo albo sami doświadczyli depresji, albo mają dobry dostęp do wiedzy na jej temat.
Trudno jest o przyjemność w depresji, ale obcowanie z czymś znanym i oswojonym daje jakiś rodzaj bezpieczeństwa
Leczenie przerwał półroczny wyjazd do Czech w ramach Erasmusa. Liczyłam na to, że zmiana otoczenia podziała na mnie ożywczo. Rzeczywiście, na początku było we mnie dużo entuzjazmu, ale szybko wyparował, ustępując miejsca osamotnieniu i stresowi. Na dłuższą metę bardzo źle zareagowałam na tymczasową wyprowadzkę i utratę kontaktu z tym, co znane i oswojone. Od wyjazdu moje życie stało się nieregularne. Jedne studia rzuciłam, drugie zawiesiłam. Po intensywnej pracy następowały okresy bezczynności, braku motywacji i płaczu. Narastające lęki społeczne oraz ogólne poczucie nieudolności wywoływały strach, że nie poradzę sobie w życiu.
Kiedy w końcu udało mi się zabrać do pracy magisterskiej, pisanie kompletnie mnie pochłonęło. Zapauzowałam resztę życia. Odpowiadało mi to, dopóki się nie obroniłam, bo wtedy dopadło mnie kompletne wypalenie. Przez długi czas mogłam tylko leżeć na kanapie i oglądać seriale. Ściągnęłam emulator Gameboya i grałam w Pokemony, ulubioną grę z dzieciństwa. Często w najtrudniejszych momentach najłatwiej mi wrócić do czegoś, co dobrze znam, co kiedyś było dla mnie ważne albo sprawiało dużo przyjemności. Trudno jest o przyjemność w depresji, ale obcowanie z czymś znanym i oswojonym daje jakiś rodzaj bezpieczeństwa.
Cudem, dzięki wsparciu promotora, udało mi się zrekrutować na doktorat. Zamiast się cieszyć, panikowałam na myśl o wyzwaniach, które mnie czekały. Odkąd jestem na doktoracie, obserwuję starszych pracowników naukowych i innych doktorantów i widzę, ile wkładają wysiłku w budowanie kariery akademickiej. Występują, publikują, wyjeżdżają, budują sieci kontaktów. Pracują w sposób, który dla mnie jest nieosiągalny.
Praca naukowa pozwala mi zajmować się tym, co mnie pasjonuje, ale wciąż mam poczucie, że robię za mało i za wolno. Próbuję wymyślić sposób pracy odpowiadający moim możliwościom, ale ciągle boję się, że nie znajdę dla siebie miejsca, że przegram z tymi, którzy są bardziej produktywni. Wszystkie te lęki sprawiły, że postanowiłam wrócić na terapię, na której jestem do dziś.
Na liście cech autyzmu u kobiet punktów, które mnie dotyczyły, było tak dużo, że zaczęłam płakać
Znowu długo się dzielnie trzymałam, myśląc, że sobie poradzę, że moje problemy są przejściowe. Aż zrobiło się tak źle, że przestawałam wytrzymywać. Wróciłam do leków, biorę je od ponad roku.
Diagnoza zaburzeń depresyjno-lękowych sprawiła, że zaczęłam rozpoznawać przejawy depresji w całym moim życiu. Miałam poczucie, że to coś, co nie chce odejść i co chciałabym nauczyć się kontrolować. Mam dużą potrzebę poznawania przyczyn i zasad, zgodnie z którymi coś funkcjonuje, ale lekarze, z którymi miałam do czynienia, koncentrowali się na działaniu doraźnym. Mówiłam, że chciałabym się dowiedzieć, czemu depresja jest w moim życiu czymś powracającym i jak mogę sobie z nią radzić na dłuższą metę. Temat był albo pomijany, albo odsyłano mnie do terapeutki. Z terapeutką rzeczywiście o tym rozmawiałam, zyskałam ogólne wyobrażenie na temat tego, co sprzyja pojawianiu się epizodów depresyjnych, ale pozostawał we mnie duży niedosyt informacyjny. Pod koniec zeszłego roku trafiłam na artykuły i wywiady o specyfice objawów autyzmu u kobiet. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy przeczytałam coś na ten temat, pomyślałam, że brzmi to znajomo, ale szybko zbyłam tę myśl.
Jakiś czas później dotarłam do spisu cech autyzmu u kobiet sporządzonego przez terapeutkę osób autystycznych na podstawie jej doświadczeń. Lista jest długa i szczegółowa, nie wszystko u siebie rozpoznawałam, ale tego, co mnie dotyczyło, było tak dużo, że zaczęłam płakać. Otworzył się przede mną nowy świat, który jednocześnie wydawał się bliski i znajomy. Nie chodziło tylko o trudności, z którymi się od zawsze zmagałam, ale też o sam sposób postrzegania rzeczywistości, przetwarzania informacji i, wreszcie, o specyficzne potrzeby i talenty.
W końcu zdobyłam się na odwagę, by umówić się na konsultację z psycholożką, która, sama będąc autystką, pomaga we wstępnym rozpoznaniu i dalszym, oficjalnym procesie diagnostycznym. Spotkania z nią były dla mnie kolejną serią odkryć. Wspólnie przerabiałyśmy kwestionariusz diagnostyczny, ja jej opowiadałam o sobie, a ona mi o autyzmie. W listopadzie dostałam oficjalną diagnozę. W moim rozpoznaniu figuruje zespół Aspergera – zaburzenie rozwojowe zaliczane do spektrum autyzmu.
Gdy usłyszałam diagnozę: zespół Aspergera, to jakbym dostała instrukcję do samej siebie
Autyzm sprawia, że jestem bardzo wrażliwa na bodźce – zmysłowe, emocjonalne, informacyjne – powoli je przetwarzam. Tu nie chodzi o taką wrażliwość czy empatię, której często nadaje się wartość etyczną. Chodzi po prostu o to, że bycie w świecie jest dla mnie bardzo intensywnym doświadczeniem. Mogę łatwo ulec przeciążeniu, przebodźcowaniu, co spowalnia moje funkcjonowanie, zmusza mnie do odpoczynku. Niestety jest też tak, że jestem dla siebie nieprzejrzysta, to znaczy, że informacje o tym, w jakim stanie się znajduję, mogą dotrzeć do mnie z opóźnieniem. Dotyczy to zarówno mojego ciała, jak i psychiki.
Regularnie emocje na temat jakiegoś zdarzenia docierają do mnie po dłuższym czasie. Utrudnia mi to na przykład radzenie sobie w sytuacjach konfliktowych albo reagowanie na bieżąco. Nie nadaję się też do multitaskingu, mogę robić jedną rzecz naraz.
Czasami mój umysł działa asocjacyjnie i wielotorowo. Oznacza to, że w mojej głowie dzieje się bardzo wiele rzeczy równolegle i przychodzą do mnie różnego typu skojarzenia, które są niezrozumiałe dla innych. Uwielbiam detale, za to ogólny obraz często mi umyka. Mam skłonność do dostrzegania wzorów i podobieństw. Wiele sytuacji z życia zostaje ze mną na długo, mielę je w głowie i analizuję ze wszystkich stron. Szczerze mówiąc, nie zawsze rozumiem, o co mi chodzi. Zdarza się, zwłaszcza kiedy ogólnie gorzej się czuję, że przyswajam tak wiele informacji z otoczenia, że przestaję funkcjonować. Z drugiej strony czasami też jakaś sprawa, tok myślowy tak mnie pochłonie, że przestaję zauważać, co się wokół mnie dzieje, sprawiam wtedy wrażenie, jakby nie było ze mną kontaktu albo jakbym była bardzo nieuważna.
Widzę teraz, jak wiele rzeczy w moim życiu jest związanych ze spektrum i mogłabym o tym opowiadać bardzo długo. Szczególnie że wciąż jestem w fazie ekscytacji, dużego zaangażowania. Rozpoznanie dało mi coś w rodzaju mapy albo instrukcji do samej siebie. Potwierdziło wiele moich przypuszczeń, jednocześnie teraz mam rzeczywiste poczucie, że zaczynam się lepiej rozumieć. Diagnoza spektrum pozwoliła mi spojrzeć na siebie jako całość i nie oddzielać zdrowia psychicznego od reszty.
Ważnym aspektem całego procesu diagnostycznego, a także tego, co jest teraz, po diagnozie, jest rozpoznawanie własnych potrzeb. W pracy proszę na przykład o gaszenie światła jarzeniowego, bo bolą mnie od niego oczy. Zaczynam rozumieć, że nawet drobne potrzeby, które z czyjejś perspektywy mogą wydawać się trywialne, ostatecznie są związane z moim ogólnym dobrostanem. Dbam o stonowane światło, o to, żeby mieć pod ręką coś, co jest dla mnie przyjemne w dotyku i ułatwi mi odciążenie. Zaczęłam spać pod kołdrą obciążeniową i używać maty do akupresury. Pozwalam sobie też na pewne rzeczy w przestrzeni publicznej, które działają na mnie uspokajająco, ale w innych wywołują zmieszanie, na przykład często bawię się palcami, pstrykam, kiwam się.
Uczę się skanowania ciała – techniki z mindfulness, żeby rozpoznawać napięcie w mięśniach, które często towarzyszy zaburzeniom integracji sensorycznej. Ponieważ świetnie się odnajduję w rutynie i rytuałach, wprowadzam też takie, które poprawiają moje samopoczucie i jednocześnie są dla mnie przyjemne. Eksperymentuję z aromaterapią, zaopatruję się w zioła, które są dopasowane do różnych pór dnia i potrzeb. Nauka o własnych potrzebach jest też nauką o rozpoznawaniu i stawianiu granic. To, co innym służy, niekoniecznie jest dobre dla mnie. Przez długi czas myślałam, że rozwiązaniem wielu problemów związanych z emocjonalnym samopoczuciem jest przebywanie wśród ludzi. Dlatego często, kiedy czułam się źle, zmuszałam się do wychodzenia i spotykania się z innymi. Mam potrzebę bliskości, mam przyjaciół, którzy są dla mnie ważni i z którymi chcę spędzać czas. Często zdarzają się jednak sytuacje, w których mój odruch izolacji od innych jest słuszny. Ludzie są dla mnie trudni, bycie z nimi związane jest z wysiłkiem, nawet jeśli są to osoby bliskie. Pozwalam sobie teraz na tę samotność, dbam o to, by mieć zawsze odpowiednią ilość czasu dla siebie.
Wydaje mi się, że przez to, że przez dużą część życia naśladowałam innych, zmuszałam się do rzeczy, które nie były dla mnie odruchowe, albo kierowałam się radami, które z dzisiejszej perspektywy wydają mi się zupełnie nietrafione, znacząco przyczyniło się do uszczerbku na moim zdrowiu psychicznym.
Każdy powinien słuchać swoich potrzeb, nie oglądając się na oczekiwania innych, ale ja ewidentnie potrzebowałam do tego papierka. Świat nakłada na nas masę zobowiązań i oczekiwań, które bywają nie tylko nierealne, ale też niszczące. W jakimś sensie, dzięki diagnozie, łatwiej mi wyrazić wobec tego sprzeciw.
Tekst jest częścią projektu Fundacji Małgosi Braunek „Bądź”. To drugi sezon cyklu „Jestem i Będę”, przybliżającego historie radzenia sobie z kryzysem zdrowotnym. Vogue.pl jest partnerem projektu.
Wszystkie dotychczasowe publikacje cyklu można znaleźć na Vogue.pl, szukając hasła „Jestem i Będę”.
Credits:
Tekst: Zofia Jakubowicz-Prokop
Wsparcie redakcyjne: Marta Malik-Ryl
Fotografie: Silvia Pogoda
Stylizacja i kostiumy: Kata Haratym-Janik, Krystian Szymczak
MUA: Magdalena Kempa
Podziękowania dla Artuist Studio za użyczenie przestrzeni na sesje
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.