Choć dzieło Krzysztofa Pendereckiego przenosi nas w przeszłość, nie da się oprzeć wrażeniu, że tematyka opery bardzo dobitnie oddaje współczesne niepokoje społeczne. Reżyser „Czarnej maski”, David Pountney, zdaje się zadawać pytanie o kruchość podstaw, na których zbudowaliśmy nasz świat.
Powstała na zamówienie Festiwalu w Salzburgu w 1986 roku opera zainspirowana została mało znaną sztuką urodzonego na Śląsku niemieckiego noblisty Gerharta Hauptmanna. Na jednoaktówkę napisaną w 1928 roku Penderecki trafił przypadkiem. Pierwotnie myślał o zaadaptowaniu „Panny Julii” Augusta Strindberga lub bardzo wówczas popularnego „Amadeusza” Petera Shaffera. Natknięcie się na „Czarną maskę” skłoniło go do zmiany decyzji.
Atmosfera niepokoju jak z książek Agathy Christie
Akcja rozgrywa się w 1662 roku, we wciąż niespokojnych czasach po zakończonej kilkanaście lat wcześniej wojnie trzydziestoletniej. Jest mroźna, śnieżna zima, w mieście słychać pogłoski o epidemii dżumy, a w pobliżu grasują rozbójnicy. Jednak w domu burmistrza Schullera i jego żony Benigny panuje radosny nastrój – trwa tu karnawałowa zabawa. Biorą w niej udział przedstawiciele różnych wyznań, stanów społecznych i narodowości. Pojawiają się na niej także nieproszeni goście, wśród nich zaś jeden wzbudzający największy niepokój – mężczyzna w czarnej masce. Czy jest wytworem wyobraźni skrywającej mroczny sekret Benigny, jej realnym oprawcą z przeszłości czy symbolem zbliżającej się czarnej śmierci? Radosne w zamierzeniu świętowanie zamienia się w pułapkę, z której prawie nikt nie ujdzie z życiem.
Sprawdzona formuła dramatu była reinterpretowana przez wielu twórców. Jak zauważa reżyser David Pountney, temat wybrany przez Hauptmanna daje spore możliwości interpretacyjne. – Grupa ludzi reprezentujących główne frakcje społeczeństwa zostaje zebrana w odizolowanym miejscu. W dużej mierze niewidoczne, ale stale obecne zagrożenie z zewnątrz poddaje tę grupę intensywnej psychologicznej analizie. To klaustrofobiczne środowisko zaczyna ujawniać się jako zepsute lub pozbawione prawdziwego człowieczeństwa. Nikt nie jest zaskoczony, gdy zewnętrzne zagrożenie w końcu się ujawni, a ta podła mała grupa zostanie zmieciona w zasłużone zapomnienie – mówi reżyser, zwracając uwagę na żywotność formuły, na której opiera się „Czarna maska”.
Temat wielokrotnie był powtarzany w różnych gatunkach. Jednym z najbardziej uderzających przykładów jest film Buñuela z lat 60. „Anioł zagłady”, który niedawno został przerobiony na bardzo dobrą operę przez Thomasa Adèsa. Jego początki sięgają jednak Księgi VI „Państwa” Platona, gdzie pojawia się jako „Statek głupców”, w którym środkiem izolacji jest statek, a zagrożeniem – morze. Formuła ta posłużyła za podstawę niezliczonych thrillerów kryminalnych, w szczególności dzieł Agathy Christie, w których różne postacie są zazwyczaj uwięzione w zamkach pokrytych śniegiem czy w zepsutych pociągach. W 1978 roku Fellini wyprodukował oparty na tym samym schemacie film – „Prova d’orchestra”. Muzycy bez końca kłócą się i spierają o swoją sztukę i narzekają na warunki pracy, aż w końcu gigantyczna kula do wyburzania niszczy tylną ścianę ich studia prób i grzebie harfistę pod gruzem.
Mroczną atmosferę dramatu doskonale oddaje ekspresjonistyczny język muzyczny
Dla Krzysztofa Pendereckiego materiał dramatu wydawał się idealny do „przepisania” na operę przede wszystkim ze względu na jego formę. W pierwowzorze panuje jedność miejsca i czasu: akcja rozgrywa się w ciągu jednego popołudnia w zamkniętym, nieco klaustrofobicznym pomieszczeniu. Dodatkowo ważną rolę odgrywają tu dochodzące z zewnątrz odgłosy: wrzawa karnawałowego pochodu, kościelne kuranty, niepokojące krzyki. To pobudzało wyobraźnię kompozytora, dając mu możliwość przełożenia słów Hauptmanna na muzykę. Penderecki wraz z Harrym Kupferem, reżyserem pierwszego wystawienia, nie ingerował w tekst, jedynie dokonał w nim skrótów. Zmienił tylko zakończenie: w przypadku oryginału finał jest otwarty, wersja operowa pokazuje klaustrofobiczny świat zmierzający nieuchronnie ku zagładzie.
Od pierwszych taktów nie mamy wątpliwości, że spokój domu burmistrza jest pozorny. Penderecki niezwykle precyzyjnie charakteryzuje wszystkie postacie, mimo że opera jest oparta głównie na scenach zbiorowych. Pojawiające się w „Czarnej masce” ekstremalne stany emocjonalne oraz silne kontrasty upodabniają ją do arcydzieł Richarda Straussa z początku XX wieku: Salome i Elektry. Mimo to opera Pendereckiego jest na wskroś oryginalna. Kompozytor wykorzystał rozbudowany aparat orkiestrowy, dzięki czemu dobitnie oddał atmosferę kojarzącą się z przyprawiającym o zawrót głowy barokowym tańcem śmierci. – Penderecki rozkoszował się możliwością przeniesienia całej gadaniny postaci na muzykę, stworzył przy tym kompozycję niesamowicie skomplikowaną, wirtuozerską – mówi David Pountney. – Dla mnie jako reżysera największą trudnością było obserwowanie obsady zmagającej się z tą błyskotliwą, ale i wyszukaną muzyką. Jednak występujący w „Czarnej masce” artyści są tak cudowni, że świetnie opanowali ten skomplikowany materiał, tak że praca z nimi to była ogromna przyjemność i mam nadzieję, że doświadczy jej także publiczność.
Warszawskie przedstawienie Davida Pountneya pokazuje uniwersalizm „Czarnej maski”
Kontekstem dla dramatu Hauptmanna były nowożytne wojny religijne, lecz reżyser warszawskiej inscenizacji udowadnia, że można odczytać jego treść we współczesnym kontekście. David Pountney jest twórcą brytyjskim, który wielokrotnie sięgał po polskie opery. Został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP za promocję polskiej kultury za granicą w roku 2013, zaś w 2019 roku otrzymał polskie obywatelstwo. Związany był m.in. z English National Opera, Wiener Staatsoper czy Bayerische Staatsoper w Monachium, obecnie pełni funkcję dyrektora artystycznego Welsh National Opera w Cardiff. Jak sam zauważa: – Sztuka Hauptmanna uosabia ideę bogatego, uprzywilejowanego społeczeństwa tańczącego – i nieustannie kłócącego się – na skraju przepaści. Łatwo zrozumieć, dlaczego mogło to spodobać się muzykowi z komunistycznej Polski oraz libreciście i reżyserowi z Niemiec Wschodnich, Harry’emu Kupferowi, którzy podnieśli to lustro przed bogatą i uprzywilejowaną publicznością w Salzburgu, gdzie dzieło miało premierę w 1986 roku. Z perspektywy czasu mamy pełną wiedzę o tym, jak katastrofalna była ta przepaść w latach 20., kiedy sztuka powstała. Aby unowocześnić operę, przepaść ta nieustannie jest reinterpretowana. Teraz jest ona niewątpliwie związana z klimatem i krawędzią znikającego lodowca. Kto wie jak blisko krawędzi stoimy teraz, nieustannie paplając i oddając się naszym drobnym sporom, a może oglądając tę operę.
Opera w jednym akcie
Libretto: Harry Kupfer, Krzysztof Penderecki
Premiera tej inscenizacji: 22 listopada, Teatr Wielki – Opera Narodowa
Spektakl przeznaczony dla widzów dorosłych – zawiera sceny przemocy.
W spektaklu wykorzystano efekt ładunków wybuchowych o zwiększonej głośności.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.