Bijący rekordy popularności serial HBO to hipnotyczny koszmar zamknięty w obrazach, które mógłby namalować Edward Hopper. Największy lęk budzi pytaniem o to, co właściwie oglądamy: przeszłość czy przyszłość?
„W ciągu jednej nocy przenieśliśmy się w inne miejsce w historii. Wykonaliśmy skok w nową rzeczywistość, której nie była w stanie ogarnąć nie tylko nasza wiedza, ale nawet wyobraźnia. Czas uległ rozpadowi” – tak o skutkach awarii w elektrowni jądrowej w Czarnobylu pisała Swiatłana Aleksijewicz. Twórcy serialu HBO inspirowali się jej wstrząsającą książką „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości”. Białoruska noblistka przez dwadzieścia lat rozmawiała z byłymi pracownikami elektrowni, uczonymi, lekarzami, żołnierzami i wszystkimi świadkami awarii reaktora. Jej ambicja nie ograniczała się do opisania stanu ducha po katastrofie, która tysiącom ludzi wydawała się apokalipsą. W nowym serialu zastosowano podobną strategię. Dowiadujemy się, co i dlaczego wydarzyło się 26 kwietnia 1986 roku, kto jest winny katastrofy jądrowej i jak władza ukrywała informacje o jej skutkach. Ale to, co nie pozwala nam oderwać wzroku od tego serialu, to nie fakty historyczne, tylko podobieństwo do aktualnej rzeczywistości.
Horror ze Wschodu
Nikt wcześniej nie odtworzył czarnobylskiego koszmaru z taką pieczołowitością. Plenery, scenografia, kostiumy – poziom produkcyjny serialu HBO bije na głowę wszystkie filmy, które umieściły akcję w „Zonie”. Zdjęcia z elektrowni kręcono w podobnej placówce Ignalin na Litwie. Większość bohaterów to postaci historyczne. Największy, zdawałoby się, problem związany z odbiorem serialu, czyli fakt, że wszyscy aktorzy mówią po angielsku, przestaje mieć znaczenie po kilku minutach seansu. Uderzający realizm przesłania wzorową angielszczyznę, którą posługują się najwyżsi urzędnicy Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego.
Pierwsze dwa odcinki nakręcono w konwencji horroru. Największy lęk budzi zagrożenie, którego nie widać – promieniowanie i śmiercionośny radioaktywny opad. Pomysłodawcą i scenarzystą serialu jest Craig Mazin, który ma na koncie „Kac Vegas w Bangkoku” czy… „Straszny film 3”. Mimo wątpliwych dotychczasowych osiągnięć trzeba mu oddać, że w „Czarnobylu” mistrzowsko stopniuje napięcie. Coraz szybciej tykający i trzeszczący licznik Geigera, współgrający z muzyką i pogłośnionym oddechem bohaterów w maskach, straszą bardziej niż potwory. Bąble i oparzenia występujące przy chorobie popromiennej, które sprawiają, że bohaterowie przypominają zombie, udowadniają, że rzeczywistość pisze nie tylko najciekawsze, ale także najstraszniejsze scenariusze.
Gotowym scenariuszem na film była biografia jednego z głównym bohaterów, profesora Walerija Legasowa, eksperta naukowego komisji śledczej do zbadania przyczyn katastrofy i koordynującego prace na rzecz zminimalizowania jej skutków. Gra go fenomenalnie Jared Harris, który za swoją rolę z pewnością otrzyma wiele nagród. Serial zaczyna się od sceny jego samobójstwa. A potem napięcie rośnie. Także za sprawą gry aktorskiej Stellana Skarsgårda i Emily Watson, godnych partnerów Harrisa.
Nie wszystko złoto
Ale nie sposób nie zwrócić uwagi na to, że amerykańsko-brytyjski „Czarnobyl” posługuje się też kliszami w obrazowaniu ZSRR. Partyjniacy posługujący się komunistyczną nowomową i ośmieszenie poziomu kulturalnego homo sovieticusa są klasycznymi motywami filmów z Zachodu. Moskiewski szpital w serialu jest pokazany jak trupiarnia, tymczasem wiadomo, że był jednym z najnowocześniejszych ośrodków leczących choroby popromienne. Twórcom ten fakt nie pasował jednak do obrazu, w którym katastrofa służy jako metafora rozpadającego się kraju – kolosa na glinianych nogach. W tym kontekście winni awarii w Czarnobylu są chłopcami do bicia. Z drugiej strony, twórcy umieścili ich winę w bardzo szerokim kontekście. ZSRR pokazano jako kraj, w którym zabrakło szacunku dla jednostki i zasad bezpieczeństwa. Do katastrofy nie doszłoby, gdyby nie przymus ślepego posłuszeństwa władzy. Każde nasze kłamstwo to dług zaciągnięty wobec prawdy. Prędzej czy później ten dług będzie spłacony – mówi w jednej ze scen Legasow.
My, dzieci z Czarnobyla
Wokół Czarnobyla narosło wiele mitów. Serial HBO kultywuje kolejne. Może dlatego, że wciąż tak naprawdę nie wiemy, ile ludzi zmarło w wyniku długofalowych skutków awarii reaktora. Liczbę ofiar szacuje się na 4 tys. do 93 tys. Tak duża rozbieżność jest zastanawiająca.
Popularność „Czarnobyla” wyraża współczesne lęki o przyszłość naszego ekosystemu. Przedstawicielka ONZ w tym roku powiedziała wprost, że zmierzamy ku katastrofie. Wielu wpływowych polityków bagatelizuje zmiany klimatyczne, tak samo jak radzieccy dowódcy negowali ostrzeżenia płynące z czarnobylskiej elektrowni. Wystarczy spojrzeć na nasze podwórko. Według oficjalnych danych smog zabija w Polsce rocznie 40 tys. osób, czyli według ostrożnych obliczeń można z całym przekonaniem powiedzieć, że niewidoczny dla oka pył już kosztował życie większej liczby ludzi niż największa katastrofa jądrowa XX wieku. To chyba równie dobry materiał na horror.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.