Są na tej wystawie elementy niesamowicie podnoszące na duchu. Choćby tęczowa flaga od sufitu po posadzkę czy kostka brukowa, wrzucona do siedziby organizacji Lambda podczas Marszu Niepodległości. „Pocałunek nie zabija” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zwraca uwagę na to, jaką drogę przeszliśmy od czasów, gdy queerową społeczność dziesiątkowała pandemia HIV/AIDS.
Nie tak dawno, podczas którejś z rozmów o „Innym Poznaniu”, mojej książce o poznańskiej społeczności LGBT+, ktoś mnie zapytał, jak to jest właściwie możliwe, że osiem lat temu prowadziłem z Maćkiem Nowakiem w publicznym radiu queerowy program pod tytułem „Homolobby”, a dzisiaj jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Przyznaję, nie jestem w stanie wyjaśnić tak do końca, jak to się stało, ale zadumałem się nad tą zamierzchłą przeszłością, kiedy to wydawało się nam, a już na pewno społeczności LGBT+, że idziemy do przodu, choć wolno. Tymczasem obietnica z ostatniej sceny „Aniołów w Ameryce” Tony’ego Kushnera, w której Prior Walter mów, że „świat się kręci tylko do przodu”, okazała się nie tak optymistyczna, na jaką wyglądała, bowiem ów świat (a przynajmniej „globus Polski”) zaczął kręcić się do tyłu. – To, że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać – mówił o nieco innych czasach Stefan Kisielewski, ale jakże trafnie jego obserwacja oddaje naszą obecną rzeczywistość. Na szczęście nie wszyscy się w niej urządzają. Nie urządza się z pewnością queerowa społeczność, którą władza i Kościół mają nieustannie na celowniku. My ciągle obrywamy, ciągle coś lub kogoś tracimy, ciągle nosimy żałobę, choć podobno pocałunek nie zabija.
„Pocałunek nie zabija. Zabijają chciwość i obojętność”
„Pocałunek nie zabija” to tytuł nowej wystawy w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Ania Nowak (bo to jej wystawa) i Michał Grzegorzek (kurator) pożyczyli ów tytuł ze strasznych lat 80. XX wieku, kiedy queerową społeczność Ameryki (potem również innych państw) dziesiątkowała pandemia HIV/AIDS. To, że pocałunek nie zabija, wykrzyczał światu w 1989 roku kolektyw Gran Fury, stworzony przez grupę artystek i artystów wizualnych, związanych z ACT UP, jedną z najważniejszych grup walczących wściekle o leki na HIV. To hasło miało po kropce drugą część: „Zabijają chciwość i obojętność”, a całości towarzyszyły zdjęcia całujących się par, złożonych z ludzi o różnych orientacjach i tożsamościach. Można je było zobaczyć w największych amerykańskich miastach, podobnie jak najsłynniejsze dzieło Gran Fury, które weszło do wizualnego queerkanonu – odwrócony podstawą do dołu różowy trójkąt, jakim naziści oznaczali w obozach homoseksualnych więźniów, któremu z kolei towarzyszył napis: „SILENCE=DEATH”, czyli „milczenie równa się śmierć”. Gran Fury, na co nietrudno wpaść, nie tworzyło sztuki do podziwiania. Gran Fury chciało sztuką zmieniać świat, przynajmniej dla tych, którzy jeszcze żyli.
O to samo, jak się zdaje, chodzi w Muzeum Sztuki Nowoczesnej Ani Nowak, której artystyczna praktyka queerowo-feministyczna stoi w sposób oczywisty w radykalnej kontrze do narodowo-socjalistycznej Polski, gdzie zarówno kobietom, jak i queerom odmawia się decydowania o sobie, odmawia się podstawowych praw, a nawet nie uważa się ich za ludzi. Oprócz tego Ania Nowak robi, zresztą nie po raz pierwszy, rzecz zupełnie skandaliczną w kulturze „me, myself & I” – zaprasza do współpracy inne artystki, a wystawę tytułuje „Pocałunek nie zabija. Ania Nowak i gościnie”. Yaaas, queen(s)!
Od obrazu ze Świętym Sebastianem do „Lip Service” Ani Nowak
Mimo że motywem obecnym w całości jest lament żałoby, nijak nie da się na tej wystawie pogrążyć w smutku, bo są w niej elementy niesamowicie podnoszące na duchu czy – może lepiej – dające kopa: od rzeczy wielkich do najmniejszych. Tą wielką niech będzie dla przykładu tęczowa flaga od sufitu po posadzkę. Flaga poprzecierana, podarta, przypalona. Zrobił ją lata temu zespół Lambda Warszawa, by zabrać na zakazaną w 2005 roku przez Lecha Kaczyńskiego (wówczas prezydenta Warszawy) Paradę Równości. Od tego czasu ta flaga przeszła niejedno, była atakowana na wszystkie sposoby, a nawet aresztowana przez policję, ale przetrwała tak, jak trwa poturbowana przez Polskę queerowa społeczność. Przykładem rzeczy małej niech będzie kostka brukowa, wrzucona do siedziby Lambdy podczas Marszu Niepodległości dekadę później. Michał Grzegorzek ją jednak błyskotliwie najpierw rozbroił wielkim piaskowcowym głazem, fantazjując na temat jego queerowego pochodzenia (my, elgiebety, jesteśmy na Ziemi co najmniej od 400 milionów lat!), a potem jeszcze feministycznie ukontekstowił XVI-wiecznymi tak zwanymi kamieniami hańbiącymi, jakie zakładano na szyje krnąbrnym kobietom. Ta wystawa pełna jest takich połączeń, nieoczywistych spotkań i pozornie dialektycznych niespodzianek, tworzących bardzo przemyślaną i atrakcyjną dla oglądających całość, co wcale nie jest takie oczywiste, nie mówiąc już o tym, że w MSN-owym pudełku nad Wisłą niełatwe.
Jest na tej wystawie bez wątpienia Nowakowy genius loci, powodujący, że nie chce się z niej wyjść, choć są też i rozczarowania, jak zasłonięte glory holes. Choć przepraszam, przez nie i tak można by było tylko obejrzeć świat męskiego porno, przerobiony bez żadnych hamulców przez bardzo dowcipne i ewidentnie spragnione siebie kobiety. Oglądając tę pracę, pomyślałem sobie, jaką – mimo wszystko – długą drogę przeszliśmy od głośnej wystawy „Ars Homo Erotica” w stołecznym Muzeum Narodowym do wystawy „Pocałunek nie zabija” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. To droga od obrazu ze Świętym Sebastianem do „Lip Service” Ani Nowak, gdzie artystka wraz z niesłyszącą performerką Atheną Lange wymigują sobie lesbijskie pożądanie. Może więc jednak Prior Walter miał rację, może świat kręci się tylko do przodu – przynajmniej świat Ani Nowak, która nas wszystkich do niego bardzo skutecznie zaprasza. Proszę się go nie bać. Proszę pamiętać, że pocałunek nie zabija!
„Pocałunek nie zabija. Ania Nowak i gościnie”, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, kurator Michał Grzegorzek, wystawa czynna w Muzeum nad Wisłą do 10 września 2023 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.