Wszystko zawdzięcza wpływowemu ojcu albo konszachtom z szemranym prawnikiem. Film „Wybraniec” dekonspiruje propagandę sukcesu Donalda Trumpa i dlatego może wpłynąć na wynik wyborów prezydenckich w USA.
Ali Abbasi ma fantazję. Reżyser „Wybrańca” zaprosił Donalda Trumpa wraz z rodziną na premierę swojego filmu na festiwalu w Cannes. – To oczywiste, że jestem ciekaw pańskiej opinii – zaczepiał byłego prezydenta w serwisie X. Festiwalowa publiczność przyjęła produkcję bardzo entuzjastycznie, a Trump co prawda nie pojawił się na galowym pokazie, ale ekspresowo nasłał swoich prawników na twórców „Wybrańca”, by zatrzymali dystrybucję tytułu w Stanach Zjednoczonych. Albo przynajmniej postraszyli pozwem o zniesławienie na tyle skutecznie, żeby odsunąć premierę w amerykańskich kinach. Na po wyborach, bo przed nimi film mógłby namieszać wyborcom i wyborczyniom w głowach.
Czy faktycznie Donald Trump ma się czego bać? Jego prawnicy w oficjalnym piśmie wystosowanym do producentów twierdzą, że film reklamowany jako rzetelna biografia manipuluje faktami, nazywają go wręcz „oszczerczą farsą”. Abbasi utrzymuje, że udało mu się stworzyć uczciwą, zbalansowaną, wolną od krzywdzących uprzedzeń opowieść o początkach kariery ambitnego biznesmena. Swoją drogą, próba cenzury jest tak samo przemyślana i udana jak wiele inwestycji Donalda Trumpa. Próbując zablokować kinową premierę „Wybrańca”, tylko podkręcił zainteresowanie filmem. Czy zapłaci za to przegraną w wyborach?
Poczciwiec z zasadami spotyka zdegenerowanego mentora
To trzeba podkreślić: Ali Abbasi w „Wybrańcu” w ogóle nie zajmuje się karierą polityczną Donalda Trumpa. Nie rozlicza byłego prezydenta i aktualnego kandydata z wątpliwych poglądów, nie zagląda za kulisy kampanii wyborczej, nie piętnuje naiwności elektoratu. „Wybraniec” to film o młodym mężczyźnie, który już marzy o władzy – ale jeszcze nie tej wynikającej z zajmowania najwyższego urzędu w państwie. Trump w filmie Abbasiego chce być najważniejszym przedsiębiorcą w Nowym Jorku. Pragnie przywrócić ukochanemu miastu dawną świetność i przy okazji nieźle na tym zarobić. Robi wszystko, by wyjść z cienia ojca, obrotnego nowojorskiego dewelopera, którego znają i szanują lokalne elity polityczne.
Czy ma to wszystko, czego trzeba, by odnieść sukces? Jest zdeterminowany, wręcz nieustępliwy w realizowaniu fantazji o wpływach i fortunie. Może nawet miewa dobre pomysły. Na pewno wie, że sprzyja mu kryzys i zna to okrutne prawo rynku, które pozwala bogacić się na cudzej desperacji. Nowy Jork z początku lat 80. jest obrazem nędzy i rozpaczy. Niegdysiejsza stolica szyku i nieskrępowanej zabawy chyli się ku upadkowi, rośnie przestępczość, nowojorczycy popadają w ubóstwo. Ojciec Trumpa buduje osiedla z mieszkaniami do wynajęcia, stosując nieludzką politykę czynszową, nawet gdy ratusz chce go zobowiązać do równego, sprawiedliwego traktowania lokatorów i lokatorek.
Donald Trump ewidentnie przejmuje od ojca to bezwzględne kapitalistyczne usposobienie. Jego inwestycje nie służą zasypywaniu społecznych nierówności, wręcz przeciwnie. I choć początkowo brakuje mu odpowiednich kontaktów, by realizować ambitne koncepcje, szybko znajduje przydatnego kompana. Roy Cohn, kontrowersyjny prawnik, który bronił finansistów i mafiosów, jest bardzo ważnym bohaterem opowieści snutej w filmie „Wybraniec”. Reżyser stawia Cohna w roli samozwańczego duchowego przewodnika, który kształtuje Donalda Trumpa. Trump u jego boku staje się cyniczny, wyrachowany, agresywny. Wytraca moralność, nabiera tupetu.
Abbasi, poświęcając aż tyle przestrzeni relacji Trumpa z Cohnem, ryzykował nadmierną relatywizację głównego bohatera. Nie widzę jednak w jego filmie argumentów za empatyczną interpretacją, że Trump był poczciwinką z zasadami, ale niestety jeszcze za młodu spotkał gościa, który go zepsuł. Abbasi szuka niuansów, chce bohatera, który składa się z warstw, ale nie pokazuje Trumpa jedynie jako ofiary apodyktycznego ojca albo zdegenerowanego mentora.
Co Donald Trump wie o biznesie?
Trump w „Wybrańcu” jest chciwy, zaślepiony głodem sukcesu, narcystyczny, impulsywny. Ale nie jest jednoznaczny. Ali Abbasi, wytrawny reżyser znany chociażby z wybitnego filmu „Holy Spider” z 2022 roku czy znakomitego serialu „The Last of Us” (wyreżyserował dwa odcinki otwierające pierwszy sezon), z dużym wyczuciem buduje swojego bohatera. Młody Donald Trump potrafi imponować uporem, talentem do robienia wokół siebie zamieszania. Ma gadane. Można mu współczuć, gdy z wdziękiem ciamajdy podrywa Ivanę Zelnickovą, modelkę z byłej Czechosłowacji, która zostanie jego pierwszą żoną i ważną figurą w The Trump Organization. Ale ta sporadyczna satyra, nawet jeśli tendencyjna, nie jest ani nieznośna, ani ociężała. Na pewno wielka w tym zasługa Sebastiana Stana, który zagrał Trumpa – postać mało przecież subtelną – bez popadania w grubo ciosaną karykaturę. Mówi się, że i on, i znany z „Sukcesji” Jeremy Strong, który w „Wybrańcu” wciela się w Roya Cohna, mają spore szanse na nominacje do Oscara. A sam film może wpłynąć na decyzje wyborcze Amerykanek i Amerykanów, którzy w listopadzie będą wybierać swojego nowego prezydenta lub, miejmy nadzieję, prezydentkę.
Ali Abbasi inteligentnie podważa fundamenty, na których opiera się publiczny wizerunek Donalda Trumpa. Biznesman i polityk lubi powtarzać, że do wszystkiego doszedł w życiu sam, ale „Wybraniec” przypomina, że być może nie byłby tym, kim jest dziś, gdyby nie wsparcie Roya Cohna czy promieniująca na syna opinia, którą cieszył się ojciec Donalda, Fred Trump. Kandydat na prezydenta pozuje na biznesmena obdarzonego nieomylnym instynktem. Wszystko, czego dotknie, zamienia w złoto. Tymczasem w „Wybrańcu” jest przypadkowym strategiem – przeszacowuje własne możliwości, zaciąga długi, których nie jest w stanie spłacić, i podejmuje raptowne decyzje biznesowe świadczące o braku kompetencji.
To portret zgodny z prawdą. Trump wielokrotnie inwestował bezmyślnie, tracił pieniądze, a jego aktywność na rynku nieruchomości była możliwa, bo wymuszał ulgi podatkowe. Obiecywał, że dzięki wsparciu władz będzie mógł realizować wielkie projekty i zatrudniać setki osób. Zatrudniał, ale gdy był pod kreską, nie płacił podwładnym. Dziś z jakiegoś powodu jawi się swoim wyborcom i wyborczyniom jako znakomity przedsiębiorca, jest symbolem sukcesu i sprzymierzeńcem w walce o ekonomiczny dobrostan. Abbasi przebija ten napęczniały balon samozadowolenia i pokazuje, że Trump ma wielkie ego, ale niewielką wiedzę: jego sukces jest widowiskowo uprawianą propagandą, a bogacić się pozwala wyłącznie tym już bogatym, miliarderom i korporacjom wyzyskującym swoich pracowników. „Wybraniec” burzy skrupulatnie budowany wizerunek zbawcy, który wyprowadzi Stany Zjednoczone z kryzysu, i między wierszami – ale stanowczo – mówi, że to nie z nim w roli lidera Ameryka odzyska dawną chwałę. Nie będzie znowu wielka.
Tylko czy film Alego Abbasiego otrzeźwi wpatrzonych w Trumpa konserwatystów? Raczej będą twardo obstawać przy swoim, a film uznają – jak sam Donald Trump – za bezwstydną próbę obcej ingerencji w amerykańską demokrację (takiego argumentu użyli prawnicy polityka, nawiązując do faktu, że „Wybraniec” jest koprodukcją kanadyjsko-irlandzko-duńską). Ale już dla osób, które jeszcze nie podjęły decyzji, taka dekonspiracja zmanipulowanej narracji używanej przez Trumpa może mieć znaczenie. W końcu Donald Trump nie groziłby pozwem twórcom filmu, którego się nie boi.
Premiera filmu „Wybraniec” w reżyserii Alego Abbasiego odbędzie się 18 października.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.