Znaleziono 0 artykułów
06.08.2024

Szalone lata 20. XX wieku w modzie, czyli swoboda, inspiracja sportem i lekkość

06.08.2024
Fot. Sasha / Stringer

Trzecia dekada mody XX wieku przejdzie do historii jako „szalone lata 20.” (roaring twenties). W ogarniętym optymizmem i euforią powojennym świecie dokonuje się wiele kluczowych zmian w fasonie ubrań, które pozostaną z nami na lata – a nawet zdefiniują modę całego kolejnego stulecia. To czas wielkich hitów, takich jak projekty Coco Chanel, Madeleine Vionnet i Jeanne Lanvin (nareszcie modą zajmują się kobiety!), Paula Poireta, Luciena Lelonga, Edwarda Molyneuxa i wielu innych. Czas intensywnego wpływu sportu na modę, która w momencie popularności stylu art déco zaczęła być postrzegana w kategoriach sztuki. A wszystko to w rytmie jazzu, bo oto zaczyna się jazz age. 

Pojawiają się nowości, które wywracają do góry nogami zasady panujące w modzie przez stulecia. W wyjątkowych sytuacjach nawet głębokie dekolty na plecach, które przy odpowiednim ułożeniu ciała pozwalają wręcz dostrzec zarys pośladków. Na co dzień wystarczająco wywrotowe są krótkie ubrania, odsłaniające kobiece łydki – przez stulecia zasłaniane po czubek buta. Konsternacja takim ubiorem przypomina tę, jaką dziś wywołałaby idąca przez centrum miasta kobieta z nagimi piersiami… Panie zaczynają też nosić praktyczne zestawy składające się ze sweterka i prostej spódnicy, pożyczając typowo męskie elementy garderoby. Dla wielu jest to szok, bo jeszcze przed chwilą, choćby w Paryżu, za chodzenie w spodniach po ulicy kobietom groziły mandaty. U panów też pojawia się sporo luzu, jak i odważnych zestawień kolorystycznych. Królują swoboda, żart i długo wyczekiwana wygoda.

Fot. Seeberger Freres/General Photographic Agency/Getty Images

Po pierwsze, swoboda, czyli mała czarna, szeroka nogawka i pumpy

Mała czarna od Chanel jest tego ikonicznym przykładem – choć niejedynym i nie pierwszym, bo pojawia się dopiero w 1926 roku. Ma tzw. linię chłopczycy, czyli rewolucyjny fason niepodkreślający kobiecej figury, wręcz ją skrywający – modny przez całe lata 20. XX wieku. Akcentuje się w nim ciało szczupłe, ale też niejako pozbawione kształtu – bez zaznaczania biustu, talii czy bioder. Te ostatnie – przez wprowadzenie linii poziomej na wysokości kości biodrowych lub niżej – zdają się nawet nisko opadać. Kreacja zamyka ciało w geometryczne, matematycznie płaskie kształty. Sukienki są jak tuby czy worki, a nie – jak w poprzednich dekadach – wielowarstwowe czy rzeźbiarskie konstrukcje. Dzięki temu stają się lekkie i łatwe do założenia. Idąc dalej – łatwe do przechowywania, utrzymania w czystości, niewymagające sztabu osób i przestronnych komnat do zapewnienia im odpowiedniego wyglądu.

Luz dotyczy też męskiej mody, którą najchętniej zamawia się wciąż w Londynie u krawców z Savile Row, ale i w amerykańskich domach towarowych. Nie zmieni się ona tak drastycznie jak kobieca, bo panowie byli aktywni i dynamiczni od lat, ale i tam etykieta przestaje być tak restrykcyjna. Muzycy z Harlemu, którzy spopularyzowali jazz, zwłaszcza Louis Armstrong, pokazali, że luźniejsze garnitury – i swoboda poruszania się w nich – są możliwe. Popularne stają się spodnie oksfordzkie, o niezwykle szerokiej nogawce, inspirowane studentami słynnej uczelni. Wymieniane kołnierzyki i mankiety koszul (tani sposób na efekt czystości) ceni się za aspekt praktyczny, a wzorzyste skarpetki i kamizelki robione na drutach (najlepiej w pionowe kolorowe paski) za żartobliwy charakter. 

W mieście coraz częściej widać pumpy, wcześniej spotykane raczej na wsi – szerokie, kończące się za kolanem spodnie, pięknie eksponujące kształtne męskie łydki. Całość dopełniają wzorzyste szerokie krawaty, które np. w Anglii kompozycją określały przynależność do konkretnego klubu. Uwagę przykuwały dwukolorowe buty, które poza panami nosiła też Coco Chanel, a trzy dekady później włączyła je do oferty marki. Na wzór Rudolfa Valentino włosy z przedziałkiem z boku zaczesywano na gładko do tyłu za pomocą pomady – licznych naśladowców gwiazdy ekranu nazywano Vaselino. W Anglii pod sam koniec dekady powstanie nawet partia Men’s Dress Reform Party, z oddziałami na całym świecie, której cel to reforma mody męskiej, czyli pozbawienie jej niewygodnych krawatów, kołnierzyków, kapeluszy, a nawet pantofli (na rzecz sandałów). 

Fot.  Morey/Topical Press Agency/Getty Images

Po drugie, lekkość, czyli charleston dresses, błyszczące obcasy i lamy

W damskiej garderobie podejście praktyczne w dużej mierze wynika z prostoty, rozumianej jako rezygnacja z ciężaru ubrań przez lata wynikającego z budowania kreacji z wielu ciężkich warstw, bogatych struktur i dekoracji – teraz ozdobę stanowią właściwie tylko sam materiał oraz szwy i cięcia. Tu świat zachwyci najmocniej Madeleine Vionnet, która opanuje do mistrzostwa krój ze skosu, czyli cięcie tkaniny pod kątem 45 stopni do jej nitki wątku i osnowy. Taki zabieg wymaga niezwykłej precyzji i doświadczenia. Tkanina w tym procesie podatna jest na zagniecenia i deformacje – u Vionnet zyskuje subtelne i efektowne detale oraz niezwykłe kształty. Ta mistrzyni potrafi też sprytnie tworzyć kreacje z geometrycznych kawałków, w przypadku których sama różnica ich tonacji już tworzy kompozycję. Jej zielona suknia z 1924 roku, zachowana w Instytucie Kostiumu w Kioto, której całą powierzchnię tworzą precyzyjnie umieszczone jedna obok drugiej zaszewki, przeszła do historii. 

Przez dekady używano ciężkich i sztywnych materiałów, w dodatku wzbogacanych aplikacjami i haftami, a nawet obszywanych kamieniami szlachetnymi. Teraz kluczowa jest lekkość. Do tańca, zwłaszcza modnego charlestona polegającego na dynamicznych wyskokach i wyrzutach nóg w bok, najlepsze są tkaniny sprężyste i błyszczące – zwłaszcza że elektryczne oświetlenie dobrze podkreśla ten efekt. Dlatego popularne są lamy (tkaniny z błyszczącą metalową nicią), obszycia cekinami i kryształkami czy jedwabie. U Luciena Lelonga, Edwarda Molyneuxa i ich naśladowców dół lekkich sukienek wycina się w tzw. zęby, zostawiając od wysokości kolan luźno wiszące pasy błyszczącej tkaniny w taki sposób, by podkreślić ruchy w tańcu. Dlatego tego typu proste sukienki często określa się mianem charleston dresses lub flapper dresses.

Błyszczące aplikacje pojawiają się też na obcasach – gdy stopa w charlestonie wędruje w górę, efekt błysku dodaje bardzo pożądanej dynamiki. Na rynku pojawia rayon – sztuczny jedwab (choć wielkie domy mody jeszcze się mu opierają), czy lama z syntetycznymi nićmi (to z kolei pokocha Hollywood). Torebki wykonuje się już z aluminium, a w wielu akcesoriach pojawia się bakelit, tworzywo sztuczne wynalezione w USA pod koniec pierwszej dekady XX wieku. Choć sztuczne materiały nie budzą ufności w wielkich domach mody, przystępna cena i lekkość sprawiają, że klasa średnia coraz chętniej po nie sięga. Nawet Chanel miesza naturalne perły ze sztucznymi – bo tak skomponowany długi naszyjnik można lepiej wyważyć. W modzie luksusowej wciąż ważne są faktura i haft, ale stają się bardzo delikatne i często wykorzystują metaliczne nici czy cekiny, by wprowadzić migotanie do kreacji.  

Chanel w imię lekkości, ale też ekonomii swojego biznesu wprowadza do mody codziennej lekkie dżerseje (do tej pory obecne raczej w bieliźnie) czy wygodne dzianiny (na wzór męskiej mody sportowej). Popularyzuje także męskie ubrania dla kobiet – koszule, marynarki, swetry i oczywiście spodnie. Jeszcze nie pojawią się na przyjęciach czy balach, ale są alternatywą na czas rekreacji czy relaksu. W swoich kolekcjach wykorzystuje również elementy żeglarskie (słynne biało-niebieskie paseczki czy kołnierz marynarski), inspirując się niejako robotniczym uniformem. Szerokie spodnie, koszulka w paseczki, czapka kapitana w połączeniu ze sznurami pereł i wielkimi bransoletami nabiorą bardzo szykownego charakteru. 

Fot. H. Armstrong Roberts/ClassicStock/Getty Images

Po trzecie, wzory, czyli geometryczny detal i egipskie hieroglify 

Modne są też wyraziste wzory – najlepiej widoczne z daleka. Nawet czarny u Chanel – kolor praktyczny, staje się wyrazisty, bo zostaje nieraz zestawiony z kontrastującą bielą bluzki. Tu znajdzie się miejsce dla artystów i artystek, którzy będą projektować niezwykłe wzory, nadając prostym kształtom ubrań (a zatem też łatwym do powtórzenia, czyli i skopiowania) unikatowy charakter. We Włoszech hiszpański malarz Mariano Fortuny y Madrazo wraz z Henriette Negrin opatentują eksperymentalne sposoby wybarwiania i plisowania jedwabi. Nikt przez kolejne dekady nie osiągnie takiego efektu, a elita całej Europy będzie zachwycała się nimi przez pół dekady (kupi je nawet będący u szczytu sławy Paul Poiret z Paryża). 

Sonia Delaunay – zbiegła z Imperium Rosyjskiego do Paryża malarka stworzy niezwykłe kolekcje płaszczy, kreacji wyjściowych, ale też akcesoriów plażowych i krawatów, a nawet materiały do niecodziennego pokrycia karoserii aut. Urodzona w Mławie rzeźbiarka i malarka Sara Lipska czy rosyjska malarka Natalia Gonczarowa, dzięki otwartości paryskiego Salon Myrbor na oryginalne projekty, zaproponują paryskim odbiorcom niezwykłe kompozycje kolorystyczne. Z kolei we Włoszech w rzymskim studio Marii Monaci Gallengi powstaną unikatowe wzory oparte na druku klockowym, w Wiedniu zaś z pracowni sióstr Flöge ­Emile – partnerka słynnego Gustawa Klimta – w swoich projektach płynnie przejdzie od linii organicznych do geometrycznych realizacji. 

Ogólnie w myśl art déco królują albo gładkie materiały zestawione z geometrycznym detalem, albo desenie we wzory geometryczne. Tworzą je figury geometryczne, zygzaki, linie proste, ale też zgeometryzowane kwiaty (ze sztuki japońskiej – zwłaszcza chryzantemy, piwonie oraz lilie, czy egipskiej ­– lotos), jak również motywy z coraz mocniej zmechanizowanego życia codziennego (maszyny, koła zębate, samoloty). W pracowniach Vionnet, Chanel czy Lanvin z kolei tak precyzyjnie naszywa się małe geometryczne kawałki materiału na transparentne podłoże, że powstają unikatowe kompozycje, zapowiadające rozwiązania znane nam z późniejszej sztuki op-artu. 

Wielki szał na wszystko, co kojarzy się ze starożytnym Egiptem po odkryciu grobowca Tutanchamona w 1922 roku, wzbogaca ten wizualny język o hieroglify, piramidy, sfinksy, skarabeusze. W nowoczesnej sztuce fryzjerskiej, która w imię lekkości skróciła teraz włosy do geometrycznego boba (prawdopodobnie wylansowanego przez urodzonego w Sieradzu słynnego Antoine’a, czyli Antoniego Cierplikowskiego, który w latach 20. był już najsłynniejszym fryzjerem Paryża), pojawia się nawet jego specyficzna odmiana: egipski bob z grzywką obciętą na prosto i bokami ułożonymi jakby w trójkąty – tak jak na późniejszych wizerunkach Kleopatry. Biżuteria dosłownie naśladuje formy skarbów znalezionych w słynnym grobowcu, choć wykorzystuje współczesne materiały. 

Wzory pojawiają się nie tylko na tkaninach i w biżuterii, lecz także na puzderkach na kosmetyki (teraz panie wyraziście się malują) czy papierośnicach (kobiety mogą już palić papierosy, choć np. w amerykańskich miastach jeszcze niedawno groził za to mandat!). Ponieważ sukienki są proste, potrzeba też torebek, gdzie schowa się niezbędne przedmioty, oraz przypinek i broszek, tzw. dress ornament, wcześniej zupełnie niepotrzebnych wobec profuzji dekoracji. To detale, dzięki którym wybitni projektanci, jak Jean Dunand, Raymond Templier czy Jean i Georges Fouquet, mogą dać popis swoich umiejętności. 

Buty to najczęściej czółenka na stabilnym obcasie. Zanika gorset i teoretycznie pojawia się prototyp znanego nam dziś miękkiego stanika lub koszulki do spania na ramiączkach. W praktyce niektóre panie nie potrafią od razu odrzucić tego, co stosowały przez lata, inne, wobec naturalnie obfitych kształtów, stosują np. bandażowanie biustu, żeby go spłaszczyć. Na paznokciach pojawia się czerwony lakier, na twarzy podkład, czerwona pomadka, cienie i tusz ­– teraz już zamknięte w praktyczne opakowania, do nabycia w sklepie. Odtabuizowanie malowania twarzy, stosowanego przecież przez stulecia, to prawdopodobnie zasługa twórcy marki Max Factor – urodzonego w Zduńskiej Woli pod Łodzią Maksymiliana Faktorowicza. W poszukiwaniu lepszego życia dotarł do Hollywood, gdzie tworzył niezapomniane charakteryzacje, ale też rozwijał przemysł kosmetyczny. Na głowach królują berety lub kapelusze o głębokiej główce, a u panów coraz częściej słomkowe kanotiery albo kojarzone dziś z gangsterami fedory; na ważniejsze okazje – cylinder. 

Fot. SSPL/Getty Image

Po czwarte, prostota, czyli stroje sportowe i fascynacja Azją

Prostotę zainspirował, jeśli nie wymusił, nowy sposób funkcjonowania coraz aktywniejszych kobiet. Choć na razie dotyczy to raczej tylko tych z elit, panie coraz częściej wychodzą z cienia mężów, uczą się, pracują, stają się niezależne. Palą, grają w tenisa, pływają, prowadzą auta albo przynajmniej jeżdżą na rowerach, a w zimie na nartach. Stąd też pojawienie się kostiumów kąpielowych – jeszcze wełnianych o formie koszulki na ramiączkach i spodenek, ale już takich, które przestały przypominać ogromne suknie. Potrzeba odzieży sportowej sprawia, że szybciej zaczyna być akceptowane to, co lekkie i krótkie, zarezerwowane od stuleci dla panów. Jean Patou cały swój sklep poświęcił modzie sportowej, konkurując z Chanel, celującą w modę rekreacyjną od poprzedniej dekady. W 1923 roku tenisistka Jane Régny otworzyła w Paryżu własny sklep, gdzie kostiumy, swetry i odzież sportowa miały niezwykłe kubistyczne wzory. Nawet mechanizm ubierania gwiazdy sportu był już rozpoznany – Suzanne Lenglen, na korcie i poza nim, nosiła Patou, promując nowoczesny styl, ale też nazwę marki. 

Prostota to także wynik fascynacji odmiennymi kulturami – zwłaszcza Chinami i Japonią, czego najlepszym przykładem są dzieła Vionnet, a także kulturą Słowian, której naturalność tak ceniła Coco Chanel. To również efekt oddziaływania ikon mody, coraz popularniejszych gwiazd ekranu i wpływu kina na życie codzienne. Panie obserwowały sceniczne popisy Marlene Dietrich, Grety Garbo czy Joan Crawford i tym chętniej nosiły spodnie.

To czas, kiedy zmiana w modzie wciąż przychodzi z Paryża, gdzie przebywa mnóstwo migrantów i migrantek. Nie tylko znanych nazwisk, lecz także stojących w ich cieniu, a kluczowych dla rynku rzemieślniczek i rzemieślników z Europy Środkowo-Wschodniej. Chociażby duża część ekipy Chanel – krawcowe i hafciarki – to często uchodźczynie z terenów Imperium Rosyjskiego czy Europy Środkowo-Wschodniej (bardzo możliwe, że jakaś nasza praprababcia zasilała te szeregi). To też czas demokratyzowania się rynku mody. – Bycie kopiowanym, to cena sukcesu – miała podobno powiedzieć legendarna Coco. Oczywiście jakości oryginału i unikatowych rozwiązań elitarnej mody nie dało się podrobić, ale fason można było dość wiernie powtórzyć. Co więcej, był to fason w miarę adaptowalny do różnych sylwetek, czytaj: dający się wyprodukować w kilku rozmiarach, bez konieczności korzystania z szycia miarowego, które do lat 20. XX wieku było jedynym sposobem na posiadanie kreacji o modnej linii. 

Paryż, będący miejscem spotkań wielu kultur, wyznaczał zatem trendy dla międzynarodowej mody stopniowo coraz mocniej dedykowanej klasie średniej. Był mekką, do której jechało się coraz częściej po wzór, a nie po obiekt. Po ideę mody, którą w lokalnych warunkach można było kopiować w tańszej wersji. Wszystko to do 1929 roku, kiedy krach na nowojorskiej giełdzie przewróci świat (w tym świat mody) do góry nogami.  

Aleksandra Jatczak-Repeć
  1. Moda
  2. Historia
  3. Szalone lata 20. XX wieku w modzie, czyli swoboda, inspiracja sportem i lekkość
Proszę czekać..
Zamknij