Skipowanie, czyli ratowanie żywności wyrzuconej na śmietnik, staje się modnym sposobem spędzania wolnego czasu. O tym, czy to pozytywny trend, dlaczego tak dużo jedzenia marnuje się i jak mądrze pomagać potrzebującym, rozmawiamy z ekoedukatorką Jagną Niedzielską.
Od kilku tygodni obserwuję na Instagramie modę na skiping – ratowanie ze sklepowych i osiedlowych śmietników jedzenia, które nadal nadaje się do spożycia. Na skipy jeżdżą osoby, które mają dobrą pracę, ładne mieszkania, spędzają wakacje za granicą. Stać ich na to, by żywność kupić w sklepie, a jednak wolą przynieść ją do domu ze śmietnika, żeby się nie zmarnowała. Czy to sposób na spędzanie wolnego czasu, który warto naśladować?
Moja odpowiedź brzmi: nie, absolutnie. I to z trzema wykrzyknikami!
Skoro sklepy i tak wyrzucają do swoich śmietników mnóstwo jedzenia, co jest złego w zabieraniu go? Jeśli tam zostanie, zmarnuje się. Zabrane zostanie zjedzone.
Po pierwsze, ludzie zauważyli, że żywność marnuje się, dosłownie leży na ulicy. Po drugie, nasza świadomość w temacie zero waste niezwykle rośnie, rosną też niestety ceny produktów. Po trzecie, pozbyliśmy się wstydu i teraz niemal każdy z nas próbuje wejść w rolę Kapitana Planety i zminimalizować skalę marnowania żywności, bo wiemy, że ona jest naprawdę olbrzymia. Ale bardzo niebezpieczne jest robienie ze skipingu trendu. Jeśli ktoś był na skipie choć raz w życiu, zauważył, że to nie jest wyjście na imprezę z koleżankami, nie jest to nowa gra miejska, którą można pochwalić się na Instagramie, ani coś przypominającego grzebanie pomiędzy wieszakami w sklepie na wyprzedaży. Na skipy nie chodzi się dla zabawy ani dla lajków. To sytuacja, w której należy zachowywać się w odpowiedni sposób i wykazać się ogromnym wyczuciem, bo inaczej możemy zaszkodzić tym, którzy tego jedzenia naprawdę potrzebują.
Czyli komu?
Osobom bezdomnym i tym, które żyją w biedzie lub na skraju ubóstwa. To, że sklepy udostępniają nam miejsce, żeby zabrać dobrą do spożycia żywność, jest ich dobrą wolą. Najczęściej robią to z myślą właśnie o osobach potrzebujących, które zabierają jedzenie ze śmietników, bo muszą – nie mają pieniędzy na życie, nie mają, co jeść, i robią to codziennie, żeby przeżyć lub tworzą z freeganami relację bazującą na zaufaniu. Jeśli chodzimy na skipy, róbmy to z myślą o potrzebujących. Ja skipuję po to, żeby znaleźć jedzenie dla Jadłodzielni – punktu, w którym można zostawić nadmiar żywności dla potrzebujących. Nie robię tego regularnie. Pierwszy raz byłam sześć lat temu, potem miałam w skipowaniu długą przerwę. Nie jest też tak, że za każdym razem znajduję masę jedzenia – nie w każde dni i nie we wszystkich odwiedzonych miejscach. Jestem za to bardzo przeciwna robieniu ze skipowania nowego instagramowego cool trendu, który się dobrze lajkuje, bo efekt będzie taki, że sklepy ze strachu zamkną swoje śmietniki na kłódkę i osoby potrzebujące stracą do nich dostęp. Już teraz freeganie rozmawiają o tym między sobą. Dochodzi do polewania jedzenia w kontenerach chemikaliami – właśnie po to, żeby nie można było go zjeść.
Czego sklepy się boją?
Między innymi kar finansowych i jawnego pokazywania ich śmietników, bo to trochę jak zaglądanie pod spódnicę. Od ponad dwóch lat działa ustawa, która nakłada na sklepy o powierzchni powyżej 250 mkw. obowiązek oddawania niesprzedanej żywności organizacjom charytatywnym takim, jak na przykład banki żywności oraz zdawania raportów z tego, ile tego jedzenia oddały. Niestosowanie się do tych zasad jest karane mandatem w wysokości 5 tys. zł. To, czy sklep wystawia jedzenie do wzięcia, bardzo często zależy od dobrej woli menedżerów. Dlatego tak ważne jest, żeby nie ujawniać w internecie adresów miejsc, z których można zabrać jedzenie.
Myślałam, że zostałaś zalana wiadomościami o tym, jak to możliwe, że ty, która masz świetną pracę, męża, psa i ładne mieszkanie, grzebiesz w śmietnikach!
Takie głosy też się zdarzają: że brudno, że bakterie i jak w ogóle można zjeść coś ze śmietnika. Wielu ludzi tego nie rozumie, a ratowanie wyrzuconej żywności kojarzy się z ekoświrami. Dziś zajmują się tym ci, którzy mają dobre życie, mieszkanie, ubrania i chcą pomóc tym, dla których los nie był tak łaskawy.
Po co jeszcze to robią?
Freeganie to bardzo świadomi konsumenci, wrażliwi na skalę marnowania jedzenia. Dostrzegają prawdziwe wartości i zależy im, żeby choć trochę zmienić świat na lepsze. Dlatego w drodze do pracy zbierają plastikowe korki, żeby oddać do recyklingu. A kiedy skipują, przy okazji segregują śmieci, które trafiły do niewłaściwych kontenerów. Robią to bez rozgłosu, nie potrzebują blichtru. To właśnie oni są prawdziwymi Kapitanami Planeta.
A ty dlaczego chodzisz na skipy? Co ci to daje?
Ponieważ mam dobre życie, czuję się w obowiązku, żeby część swojego czasu oddać na rzecz osób potrzebujących. Dlatego przekazuję znalezioną żywność do miejsc, z których mogą ją odebrać, choć nie robię tego aż tak regularnie, jak osoby, które znam z freegańskich grup na Facebooku.
Mogłabyś po prostu zrobić zakupy i za te palety jogurtów, kilogramy pomidorów, makarony i kasze zapłacić.
To też robię, ale skipowanie wiąże się z podwójną misją, bo nie tylko wykorzystujesz wciąż dobre do spożycia produkty, lecz także szanujesz pracę czyichś rąk. Ktoś te warzywa przecież wyhodował, upiekł te chleby, zrobił te soki i zebrał kaszę. Nie można pozwolić, żeby jego wysiłek poszedł na marne. Przeraża mnie, że ludzie chwalą się w sieci tym, co znaleźli, robią sobie z tego zabawę. Jakiś czas temu jedna z freeganek widziała, jak pod sklepowy śmietnik podjechało kilka samochodów pełnych głośnych ludzi – zachowywali się jak na nocnych podchodach. Nie róbmy takich rzeczy – to jest superniebezpieczne! Dbajmy o dobre relacje ze sklepami, a przede wszystkim o sens zabierania wyrzuconej żywności. Celem ratowania jedzenia nie powinno być zrobienie mu zdjęcia na Instagram. Jestem przeciwna nakręcaniu mody na skipowanie. Z tego trendu powinniśmy wynieść wiedzę o skali marnowanej żywności.
Jak duży to problem?
Mówi się, że rocznie wyrzuca się 4,8 mln ton żywności, ale pamiętajmy, że za 60 proc. marnowania jedzenia odpowiadamy my, konsumenci. Zajrzyjmy najpierw do własnej lodówki i szafek kuchennych. Zastanówmy się trzy razy, zanim wyrzucimy jogurt, który ma na wieczku wczorajszą datę ważności. Nie kupujmy na zapas. Wróćmy do instynktownego gotowania. Odróżniajmy informację „najlepiej spożyć do” od „należy spożyć do” – 60 proc. Polaków tego nie robi. Wiosną ukaże się moja książka o zdrowym przechowywaniu żywności – dobre gospodarowanie to przede wszystkim odpowiednie planowanie zakupów i właściwe przechowywanie, a nie gotowanie z resztek. Nie musimy wchodzić do śmietników przy sklepach, żeby ratować jedzenie, skupmy się na swoim poletku. Łatwo nam wytykać supermarketom, że wyrzucają, a nie widzimy, ile sami marnujemy.
Zastanawiam się czasem, czy skipowanie to nie jest syzyfowa robota. Sklepy wyrzucają przecież o wiele więcej, niż jesteśmy w stanie zabrać z ich śmietników.
Tak naprawdę do jednego stołu powinni usiąść politycy, organizacje pozarządowe, przedstawiciele sklepów i organizacje pozarządowe, żeby porozmawiać o tym, jak pomagać, żeby nikomu nie działa się krzywda. Gdyby nie było potrzebujących, moglibyśmy robić, co chcemy, ale są osoby, o które musimy zadbać.
Czyli warto walczyć o każdego pomidora.
Warto walczyć o każdego bezpiecznego pomidora. Musimy pamiętać, że jedzenie, które ratujemy, trafi później do czyjegoś organizmu. Trzeba wiedzieć, co się zabiera, jak i gdzie było to przechowywane i czy nadaje się do spożycia. Jeśli nie mamy pojęcia o bezpieczeństwie żywności, nie potrafimy dostrzec pleśni i nie wiemy, czym są czarne przebarwienia na owocach i warzywach, zostawmy skipowanie prawdziwym freeganom. Pomaganie potrzebującym nie jest ani sportem, ani chwilową zajawką. To wielka odpowiedzialność.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.