Dom mody Schiaparelli pod sterami Daniela Roseberry’ego zyskał wiele sławnych klientek – Beyoncé, Kim Kardashian, Lady Gagę. Rozmawiamy z projektantem.
Dwa lata temu dostał klucze do domu mody Schiaparelli. 35-letni Amerykanin, Daniel Roseberry w roli dyrektora artystycznego marki zadebiutował kolekcją haute couture na jesień 2019. Już same projekty odstawały od tych, które proponowali jego poprzednicy, ale to przede wszystkim oryginalnym pokazem zwrócił na siebie uwagę i zjednał sobie fanów. Na środku wybiegu stanęło biurko, a on przy nim usiadł, włożył słuchawki i zaczął szkicować. Rozległy się odgłosy jadącego pociągu i jednocześnie muzyka, która je zagłuszała. Zaczęły wchodzić modelki – jakby ożyły z rysunków.
Tym spektaklem Roseberry opowiedział, jak pracował nad kolekcją: w małym studio w nowojorskim Chinatown, z szumem metra za oknem.
Roseberry wychował się w Teksasie, od dziecka jego pasją było rysowanie. Miał 12 lat, gdy wracając z rodzicami z jakiegoś wesela, oznajmił, że sam lepiej by zaprojektował sukienki panny młodej i druhen. Po maturze zdał do Fashion Institute of Technology w Nowym Jorku, a następnie rozpoczął pracę u Thoma Browne’a, gdzie przez 11 lat wspinał się po szczeblach drabiny, by w końcu odpowiadać za linie damskie i męskie.
Zarówno kolekcje Browne’a, jak i jego pokazy uchodzą za mocno surrealistyczne, pytam więc, czy twórczość Elsy Schiaparelli we współpracy z Salvadorem Dalim i Jeanem Cocteau już wcześniej służyła mu za inspirację.
– Nigdy. U Thoma mieliśmy własny sposób pracy, nie odwoływaliśmy się do dorobku innych projektantów, nikt z nas nie był historykiem mody. Najważniejsze, co stamtąd wyniosłem, to potrzeba zastraszania samego siebie. Przed każdym pokazem Thom nas pytał: „Czy już ogarnia was przerażenie?”. W ten sposób dawał nam do zrozumienia, że mamy być tak odważni, jak tylko się da, ale też równie wrażliwi. Że mamy stawiać sobie wyzwania.
Praca w tak owianym legendą domu mody jak Schiaparelli jest z pewnością ogromnym wyzwaniem. W latach 30. ubiegłego wieku włoską arystokratkę Elsę uważano za jedyną rywalkę Coco Chanel. Jej abstrakcyjne podejście do mody – suknie z malowanymi homarami, kapelusze w kształcie buta, wzory udające rozdarcia, widoczne suwaki zamiast ukrytych zapięć, syntetyczne tkaniny w haute couture (jako pierwsza je wykorzystała) – zapewniły jej atencję przedwojennego środowiska artystycznego i śmietanki towarzyskiej. Ubierały się u niej Mae West, Katharine Hepburn, Daisy Fellowes, Joan Crawford czy księżna Windsoru. Po wojnie Elsie nie udało się wskrzesić domu mody, w 1951 roku zamknęła paryskie studio przy placu Vendôme. Aż ponad pół wieku później, w 2007, włoski przedsiębiorca Diego Della Valle (właściciel marki Tod’s) kupił prawa do marki; co więcej, udało mu się też odtworzyć wnętrze dawnego atelier Schiaparelli, które dziś służą Danielowi za miejsce pracy i spotkań.
Gdy rozmawiamy na Zoomie, zastaję go w domu. Do Paryża przeprowadził się dwa tygodnie przed pierwszym pokazem. Urządził się w 7. dzielnicy. Swój pobyt w tym mieści dzieli na dwa rozdziały. Pierwszy to wyłącznie praca, wieczny brak czasu. Trwał do lockdownu. Drugi jeszcze się nie skończył. Ma więcej czasu, ale i tak nie może korzystać z atrakcji kulturalnych. Za to zdążył się przekonać, że Paryż ma nieporównywalne z jakimkolwiek innym miastem bogate zaplecze krawieckie.
– To daje wielkie poczucie swobody. Już wiem, co komu mogę zlecić, każdy ma tu swoją specjalizację. Wciąż zaskakują mnie tym, czego potrafią dokonać. To uczy pokory. Ale nie czuję się onieśmielony, bo nigdy nie myślałem o sobie jako o krawcu. Wiem, w czym jestem dobry, a w czym nie. Od dawna polegam na rzemieślnikach, pogodziłem się z tym, że wychodzę na idiotę, kiedy rozmawiam z krawcami o konstrukcji.
* Ciąg dalszy tekstu znajdziecie w czerwcowym numerze magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych albo online.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.