Zabroniony, ograniczony, a najbardziej potrzebny do psychicznego dobrostanu. Dotyk. Czy da się uzyskać jego namiastkę przez Skype'a? Na długo przed epidemią rodziny przebywające na emigracji szukały bliskości przez internet. Czego możemy się od nich nauczyć? Na to pytanie odpowiada Paweł Ziemilski w „In Touch”, najlepszym polskim dokumencie ostatnich lat. Film przez dwa tygodnie zobaczycie w Ninatece.
Wszystkie najważniejsze rzeczy są niewidzialne. Najpierw smog – niby czuliśmy ten zapach, ale dopiero niedawno zaczęliśmy badać stężenia szkodliwych pierwiastków, zanim wyjdziemy z domu w masce albo wypuścimy dzieci na boisko. Potem globalne ocieplenie – znów niby zauważaliśmy zmiany w środowisku: pożary, wiatry i powodzie, ale nie wiązaliśmy ich z masową hodowlą bydła, spalaniem węgla lub śmieci, ani z jazdą samochodami. Powoli uczymy się rozumieć drobne, codzienne wybory, które w skali makro dewastują Ziemię.
A co z tymi w skali mikro, które dewastują nas? Do niewidocznych niebezpieczeństw dołączył wiadomy wirus – zaczęliśmy śledzić go na rękach, klamkach, poręczach. Nauczyliśmy się myć ręce długo i dokładnie, witać łokciem, sprawdzać zawartość spirytusu w środkach do dezynfekcji. Zmieniło się w rodzaj czułości coś, co zawsze oznaczało niechęć: przejście na drugą stronę ulicy, gdy widzi się kogoś znajomego. I tu znienacka pojawił się wróg – kolejny wielki niewidzialny, czyli brak bliskości. Zakaz dotyku i okazywania sobie czułości skazał wielu z nas na samotność i bycie poza wspólnotą innych ludzi. Jak pisze Robin Wright w „New Yorkerze” – dotyk koi mózg, reguluje jego neurologiczną nadaktywność, spowodowaną stresem epidemii – traumatycznym tak samo jak tsunami czy trzęsienie ziemi, tyle że rozłożonym w czasie, bo nie wiadomo, kiedy i jak ta katastrofa się skończy.
Niektórzy przyrównują życie w pandemii do wojny, ja sama łapię się na tym, że niby się nie boję, ale jakoś więcej jem i śpię, jakbym podświadomie przygotowywała się do trudów, które dopiero mają nastąpić. Czy to rodzaj doświadczenia zakodowanego w genach moich przodków każe mi podejrzewać, że trzeba będzie walczyć, uciekać, głodować, żyć w gettach albo w obozach? To wciąż tylko na szczęście lękowe domniemania wynikające z nadmiaru wolnego czasu, ale wielu psychologów mówi, że gdy pandemia ucichnie, wielu ludzi będzie miało PTSD, czyli zespół stresu pourazowego (posttraumatic stress disorder). Że trzeba przygotować się na psychiczną odbudowę.
Tymczasem nasze życie w napięciu jest szkodliwe jak wypalanie każdego dnia 15 papierosów. Brak bliskiego kontaktu z innymi ludźmi i możliwości rozładowania stresu przez przytulanie czy głaskanie powoduje wzrost ciśnienia, zwiększa ryzyko wylewu, otyłości, demencji i przedwczesnej śmierci. Starsze osoby są szczególnie narażone na obniżenie funkcji życiowych, spadek wagi i apetytu, bezsenność, zwiększenie poczucia winy i problemy z koncentracją. W ich przypadku konsekwencje mogą być nieodwracalne. Ale czy młodym łatwo będzie przełamać budowane dziś bariery, gdy wszystko wróci do normy? Przecież trzymanie kogoś za rękę choć przez kilka minut łatwiej rozładowuje psychiczny ból niż konferencja online. Tak samo spotkania na żywo nawet z zachowaniem dystansu półtora metra, zdaniem psychologów cytowanych przez Robin Wright, mają większe szanse pocieszyć nas niż rozmowa na czacie, choćby nie wiem jak długa i szczegółowa. Może więc warto odkazić się, włożyć maskę i rękawiczki, żeby dotknąć tego, na kim naprawdę nam zależy?
O tym, że potrzeba dotyku wyraża się w kontakcie przez internet, dowiedzieli się mieszkańcy miejscowości Stare Juchy na Mazurach, których bliscy masowo wyjechali do Islandii. Nie ma domu, z którego ktoś nie byłby na wyspie. W 1981 r. pewien Islandczyk zakochał się w Jasi ze Starych Juch. Ona wyjechała pierwsza, powoli sprowadziła rodzinę, potem pojechali sąsiedzi i kolejne osoby. Kilkadziesiąt kobiet wyjechało po upadku PGR-ów w latach 90. i tak to trwa do dziś. Do Islandii wyemigrowało 30 proc. mieszkańców wsi.
Życie rodzin rozbitych emigracją zarobkową, w których emeryci żyją z dorosłymi dziećmi, synowymi, zięciami i wnukami, wyłącznie w sieci pokazuje film dokumentalny „In Touch”. Reżyser Paweł Ziemilski przez ponad pięć lat odwiedził kilkadziesiąt domostw połączonych – znów – niewidzialnym mostem nad Morzem Północnym i Morzem Islandzkim. Jak to możliwe, że fizycznie są tak daleko, a siedzą przy jednym stole? To naprawdę długi stół, którego jedna noga zahacza o Morze Arktyczne, druga o Atlantyk, a przeciwległe o jeziora Jędzelewo i Ułówki w powiecie ełckim. Próbują żyć razem, choć są osobno.
Domy po obu stronach łącza wyglądają podobnie. Meble są takie same, bo ściągnięte z Polski, żeby było taniej, tematy to polskie plotki, newsy i ciekawostki, bo to bohaterów łączy. Pytają o sąsiadów ze Starych Juch, gotują polskie potrawy, oglądają mecze reprezentacji, sprawdzają pogodę w Juchach i czytają polskie wiadomości. Czasem w świecie wirtualnym można się niemal zgubić.
Rodziny włączają Skype’a na wiele godzin: pracują razem, niańczą dzieci, sprzątają, gotują obiady, jedzą świąteczne śniadania. Ktoś zabiera kamerkę na spacer, żeby pokazać, gdzie chodzi odpocząć, ktoś inny zabiera ją na budowę, bo jest dumny ze swojej pracy i wdzięczny, że fachu nauczył go ojciec.
Reżyser namówił bohaterów, aby nagrywali swoje rozmowy na Skypie, a gdy obejrzał zebrane wideo, uderzyło go, że bohaterom ten kontakt nie wystarcza. Dziwne? Przecież w trakcie epidemii czujemy to samo podczas spotkań z bliskimi. Po każdej takiej rozmowie, gdzie niby wszystko sobie powiedzieliśmy, udajemy, że wszystko jest ok, przecież kontakt był, ale wyłączamy się z poczuciem próżni. Na poziomie doświadczenia nic się nie zdarzyło. Wciąż czuje się pustkę. Kontakt online nie wystarcza.
„In Touch” to próba pokazania niemożności kontaktu w rodzinach. Przecież młodzi uciekają ze wsi i nie chcą wracać prowadzić gospodarstwa, nawet jeśli nie mieszkają tak daleko jak na Islandii.
Czy byłoby im łatwiej się spotkać, gdyby mieszkali obok albo w sąsiednich miastach? Spotkać się nie tylko na niby – wprawdzie w jednym pokoju, ale unikając spojrzeń i ważnych tematów, ale spotkać się naprawdę, dzieląc się tym, co kogo cieszy i co komu leży na wątrobie. Może właśnie w sieci jest miejsce na tego rodzaju spotkanie?
Słychać w filmie, że niektóre rzeczy ludzie mówią sobie po raz pierwszy w życiu. Niełatwo im się otworzyć. Bo jak wprost zakomunikować sobie, że jest się dla siebie najważniejszym? Robiąc komuś kanapki czy pierogi, piorąc skarpetki, czyszcząc buty, a mijając się bez słowa w kuchni i korytarzu? Wszyscy znamy takie rodziny, które nigdy nie wyraziły uczuć inaczej niż przez obowiązki wykonywane w domu. Czy wyznając sobie przez internet, że się kochamy, zastępujemy gesty, które w realu byłyby trudniejsze, inne, a może właśnie bardziej czułe?
Film pokazuje, jak różne umiejętności emocjonalne mają ludzie. Niektórym łatwo jest wyrażać swoje uczucia i otwierać serce nawet przez internet, a innym wydaje się to niemożliwe nawet na żywo. Jedni i drudzy po prostu pragną się dotknąć. Gdyby byli obok, wszystko wydałoby się prostsze, ale może to tylko złudzenie.
Dzięki zabiegom wideo i projektorom umieszczonym w przestrzeni wioski, możliwe są niezwykłe spotkania. Córka maluje matce paznokcie przez internet, przytulają się słowami, głaszczą spojrzeniami. Dziadek gra z wnukiem w piłkę, broni z poświęceniem, gdy młody z całych sił uderza na bramkę. Ziemilski zorganizował te sytuacje, nagrywając osobno członków rodziny i pytając, jak chcieliby spędzić czas z tym drugim. Często z kimś, kogo nie widzieli na żywo od miesięcy, lat albo nigdy, bo urodził się już w Islandii. Bohaterem jest też tamtejsza przyroda: góry, trawa, morze. To ona, wietrzna, mroźna, skalista nakłada się na miękkie ciała, które są daleko. Fale morskie uderzają o ścianę z rodzinnymi obrazkami, gdzie starsza pani ogląda telewizję i głaszcząc psa, relacjonuje, że dla zdrowia polecana jest babka płesznik. Syn nic z tego nie rozumie, bo zresztą, co to za temat. Jak więc się zbliżyć, jeśli nie przez codzienność? Ubrać córkę w suknię, którą się dla niej kupiło. Bohaterowie filmu Ziemilskiego dotykają się dźwiękami – brzękiem kieliszków, czułymi słówkami, śpiewem dziecka albo wspólnym wykonaniem przyśpiewek ludowych. Czy to działa? Kolejni członkowie rodziny nie czują więzi z Islandią. Niektórzy ich bliscy nie znają polskiego. Pojawia się wątpliwość, czy gdy żyje się w sposób tak różny, wciąż istnieje płaszczyzna porozumienia. Niektóre światy nie chcą się połączyć nawet przez sztywne łącze.
„In Touch” portretuje świat, w którym niby wciąż jesteśmy w kontakcie, ale nic naprawdę nie wiemy o sobie nawzajem. To świat, w którym bliskich traktujemy jako balast albo zagrożenie, więc pilnujemy, by kontakty były jak najbardziej powierzchowne. Bo i tak nie zrozumieją, bo ich się nie da zmienić, bo po co się kłócić. Częściej nasze palce wędrują po ekranach dotykowych niż po włosach mamy, ojca, brata, siostry. Boimy się bliskiego kontaktu, a zarazem bardzo go pragniemy. Nie tylko podczas epidemii. Płacimy bezdotykowo, drzwi otwierają się automatycznie, światło zapala się na czujnik ruchu. Otacza nas nadmiar obrazów, ale przecież najważniejsze rzeczy są niewidzialne.
Dojmujący brak dotyku jest z nami od dawna. Teraz jest obwarowany zrozumiałymi zakazami, więc trudno go komuś proponować. Ale brakuje nam fizycznego kontaktu i w czasie odizolowania może to dotrzeć do nas wyraźniej niż dotychczas. Koszt dystansu jest ogromny, lecz jest to koszt niewypowiedziany. Najważniejsze jest nasze zdrowie oraz bezpieczeństwo. Nie dotykamy się, aby dalej żyć. Aby dalej żyć, potrzebny jest dotyk.
* „In Touch” Pawła Ziemilskiego dostępny jest na portalu Ninateka. Film zdobył Nagrodę Specjalną Jury na prestiżowym festiwalu IDFA w Amsterdamie, a także na festiwalach w Polsce i Salonikach.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.