Ma 25 lat, jest jedną z nielicznych kobiet w Polsce, która tworzy w szkle, pracując samodzielnie w hucie. Ale opowieść o Filomenie Smole wychodzi daleko poza rzemiosło. Jej prace można potraktować jako zmysłowe ćwiczenia pozwalające inaczej postrzegać codzienność.
Tego pierścionka nie wybierasz, patrząc, ale mierząc. Każdy jest innej wielkości, nieregularny. Może się zdarzyć, że przymierzysz wszystkie modele, włożysz na różne palce obu dłoni i nie znajdziesz nic. Ale jeśli trafisz na ten twój, jeśli naprawdę będzie dobrze leżeć – nie zdejmuj go już z palca. Ciesz się nim. Jest szeroki, więc będziesz stale czuć go między palcami. Na początku możesz delikatnie gestykulować albo obracać go bezwiednie. Może pomalujesz paznokcie pod jego kolor. Uważaj tylko, żeby za bardzo się nie przywiązywać. Musisz pamiętać, że pewnego dnia go stracisz. Wystarczy jeden nieopatrzny gest niedługo po zakupie albo za mocny uścisk dłoni kilka lat później. Nawet jeśli zachowasz czujność, nie zatrzymasz kolei rzeczy. Kiedy już to się stanie, nie miej do nikogo pretensji. Przecież od początku było jasne, że to pierścionek ze szkła. To było twoje ćwiczenie z doświadczania urody materialnych przedmiotów.
Filomena Smoła własnoręcznie wykonane pierścionki nosi na palcach obu dłoni. Wkłada do nich białą haftowaną koszulę, szerokie jeansy i ciężkie buty. Bo jak mówi: – Tak zostałam wychowana. To, jak wyglądam, musi być kompatybilne z tożsamością, a więc moimi pracami.
Po kilkunastu minutach, w tym samym stroju, podchodzi do pieca hutniczego, żeby pokazać mi, na czym w praktyce polega jej praca. Na długim pręcie, tak zwanej piszczeli, wyciąga ciągnącą się bryłkę szkła, odlewa część, obraca, walcuje. Po chwili, żeby odzyskać plastyczność materiału, znów otwiera drzwiczki pieca, z których uderza żar. – Wrota piekieł – mówię. – Nie. Blask – odpowiada. Mogę sobie tylko wyobrazić falę gorąca, bo rozmawiamy przez kamerę. Filomena od kilku tygodni jest w Ohio. – Nigdzie w Europie nie miałabym takiej swobody pracy z materiałem. Nie mogłabym sama dmuchać szkła, wkładać go sama do pieca i eksperymentować – mówi. Teraz pracuje w hucie codziennie przez osiem, dziewięć godzin. Rozwija własne projekty, a dodatkowo uczy na najstarszej uczelni szkła w USA – Kent State University. W Europie obowiązują inne zasady, zarówno na uczelniach, jak i w zwykłych hutach, artyści muszą ściśle współpracować z hutnikami. – W praktyce to oznacza tyle, że mam stać z boku i patrzeć. Mogę narysować formę, do której dążę, zgłaszać uwagi, ale nie mam bezpośredniego kontaktu z materiałem – tłumaczy.
Ten tradycyjny system ma swoją filozofię. Dąży do maksymalnej kontroli i przewidywalności procesu, jest ściśle powiązany z systemem edukacji designerów form użytkowych. Celem jest produkcja masowa, a twórcy liczą, konstruują, optymalizują. Tymczasem perspektywa Filomeny od początku była inna.
Cały tekst znajdziecie w najnowszym wydaniu magazynu „Vogue Polska Living”. Do kupienia w salonach prasowych i online z wygodną dostawą do domu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.