„Elżbieta II jest w jednej trzeciej monarchinią, w jednej trzeciej mitem i w jednej trzeciej kobietą”, napisano o Elżbiecie II w „Vogue’u”. Podczas 70 lat panowania królowa gościła na łamach magazynu wielokrotnie. Hamish Bowles, legendarny brytyjski dziennikarz, wspomina monarchinię, świadkinię i twórczynię historii, jedną z najpotężniejszych władczyń wszech czasów.
Przez 70 lat panowania, 70 lat pełnej oddania służby swojemu krajowi i Wspólnocie Narodów oraz jej obywatelom, królowa była szanowana i uwielbiana na całym świecie. Stawiała czoła stuleciu niepokojów oraz zawirowaniom w życiu prywatnym, zachowując przy tym opanowanie i grację. Była świadkinią tworzenia się historii i częścią tego procesu. Niezrównana była jej wiedza na temat wydarzeń na świecie, polityki i struktur władzy. Znana jako symbol stabilności, była postacią tak potężną, że odwiedzała swoich poddanych w ich snach, a oni postrzegali ją jako część rodziny. Jednocześnie chroniła swój wewnętrzny świat z siłą równą sile monarchów, którzy zbudowali Wielką Brytanię, w wielu aspektach do samego końca pozostając postacią tajemniczą.
Księżniczka Elżbieta Aleksandra Maria (nazwana po wyróżniającej się brytyjskiej monarchini, oddanej babci oraz prababci królowej Aleksandrze) na łamach „Vogue’a” zadebiutowała w wydaniu opublikowanym 15 sierpnia 1927 r., uśmiechając się olśniewająco w stronę fotografa Marcusa Adamsa. Do uśmiechu namówiła nawet babcię, małżonkę panującego wtedy Jerzego V, królową Marię, na której kolanach wtedy siedziała, choć tamta twierdziła zdecydowanie, że publiczne uśmiechy nie przystoją członkom rodziny królewskiej.
Księżniczka urodziła się w szczęśliwej rodzinie. Jej ojciec, urodzony jako książę Albert, był nieśmiałym, jąkającym się drugim synem służbisty Jerzego V i ozięble poprawnej królowej Marii. Królem zostać miał jego efektowny starszy brat, David, książę Windsoru. Nikogo nie zdziwiło, że Albert zakochał się do szaleństwa w kobiecie, o której „Vogue” pisał, że „zostanie pierwszą królewską małżonką od wieków bez królewskiego pochodzenia”. Lady Elżbieta Bowes Lyon, córka hrabiego Strathmore i Kinghorne, wychowała się na XV-wiecznym zamku Castle z kamiennymi ścianami i szpiczastymi wieżyczkami.
„Vogue” pisał z aprobatą, że była „drugą najmłodszą z dziesięciorga dzieci i otrzymała najlepszą edukację z zakresu umiejętności społecznych – była częścią wielkiej rodziny, uczestniczącą w ciągłej imprezie. Gdy miała pięć lat, poznała przyszłego króla: on to zapamiętał, sam miał wtedy 10 lat. Jej starsze siostry były dobrymi, ale nie rewelacyjnymi partiami”.
I wojna światowa przekształciła Glamis w szpital wojenny (i zabiła ukochanego brata lady Elżbiety, Fergusa). Gdy w zamku wybuchł pożar, Elżbieta wezwała straż pożarną i, wykazując się zdrowym rozsądkiem, zorganizowała transport zawartości skarbca do bezpiecznego miejsca. „Gdy zaczęła pokazywać się publicznie, niektórzy stwierdzili, że jest najlepszą tancerką wśród debiutantek. Gdy jej matka była chora, pełniła funkcję gospodyni, przyjmując gości, wśród których znajdował się jej przyszły mąż. Poznała go wcześniej przez przyjaciółkę, księżniczkę Marię, jego siostrę”, odnotował „Vogue” po jej debiucie w 1919 r. „Bertie, bo pod takim pseudonimem znany był wśród rodziny i przyjaciół, był nią zachwycony, choć pokolenie wcześniej oczekiwano by od niego, by poślubił kogoś o królewskim pochodzeniu. Królowa Maria pojechała sprawdzić, o co cały ten ambaras. Jednak lady Elżbieta była niezłym ziółkiem i jąkający się Bertie o książęcym pochodzeniu musiał oświadczać się trzy razy, zanim usłyszał pożądaną odpowiedź (z początku został odrzucony, ponieważ, cytując lady Elżbietę, >>bałam się, że już nigdy nie będę mogła samodzielnie myśleć, mówić i zachowywać się w sposób, jaki według mnie jest właściwy<<)”. Gdy w końcu zgodziła się poślubić księcia, sir Henry Chatham odnotował w dzienniku, że „w całej Anglii nie ma ani jednego mężczyzny, który by mu nie zazdrościł”.
Wzięli ślub w kwietniu 1923 r. w Westminster Abbey, a trzy lata później urodziła się ich najstarsza córka. Jej siostra, księżniczka Małgorzata, przyszła na świat na zamku Glamis Castle 21 sierpnia 1930 r.
Fotograf Marcus Adams był również autorem portretu opublikowanego w wydaniu „Vogue’a” z 1 maja 1928 r., na którym mała księżniczka – oświetlona od tyłu, by podkreślić aureolę jasnych loków – siedzi z naszyjnikiem z koralem na szyi i srebrną grzechotką w ręce. Portret został ujęty w portfolio zatytułowanym „Young Persons of Importance”.
1 listopada 1932 r. młoda księżniczka była chwalona przez magazyn „Vogue” za to, że niechcący spowodowała, że „kukurydziana żółć”, uznawana za „bardzo stosowny kolor”, stała się amerykańskim trendem, za „elegancki, smukły fason jej nieskazitelnie skrojonego płaszcza” oraz „buty tak proste, że zupełnie nie rzucają się w oczy”. Małe księżniczki, Elżbieta i Małgorzata, „sprawiły, że proste, smukłe sylwetki stały się fasonami pożądanymi przez najmłodsze ze współczesnych kobiet”. Te zasady stroju towarzyszyły Jej Królewskiej Mości przez 10 dekad, w czasie transformacji jej garderoby od dziecięcej po dorosłą, w czasach młodości i starości, prowadząc do stałości i stabilności.
Styl księżniczki chwalony był również w roku 1937, gdy jej wuj David miał zostać namaszczony na króla Edwarda VIII. Jak odnotował „Vogue”, księżniczki Elżbieta i Małgorzata „ubierają się bardzo prosto i bardzo elegancko. I sprawiły, że dzieci na całym świecie chcą ubierać się równie prosto i elegancko”. Roland Pym naszkicował kilka z ich bliźniaczych zestawów. Jak pisał „Vogue”, „gdy księżniczki jadą do Balmoral w Szkocji, mają na sobie prawdziwe kilty z frędzlami, spięte wielkimi agrafkami, oraz swetry w najjaśniejszym kolorze z tartanu, z którego uszyto ich kilty”. Jednocześnie, ich „sukienki na przyjęcia pochodzą prosto z waszych ulubionych książek z obrazkami, z gorsetami i obszernymi, rozkloszowanymi spódnicami”.
Jak zauważał „Vogue”, „przez 13 lat księżniczka Elżbieta była wzorem do naśladowania dla małych dziewczynek z całego świata. Jej dziecięce ubranka zostały zauważone przez każdą skrupulatną mamę w Angli… Jej maleńkie sukienki były kopiowane w tysiącach żłobków. Fason jej nowego płaszczyka, to, jak przekrzywiony jest jej nowy kapelusik, ma prawie tak samo duży wpływ na modę, jak krynoliny królowej i fryzury księżnej Kentu”.
„W Anglii siostry ubierane są bardzo podobnie do czasu, aż starsza z nich zadebiutuje w towarzystwie”, wyjaśniał „Vogue”, co oznaczało, że garderoba Elżbiety była tonowana tak, by pasowała do konserwatywnych ubrań jej siostry. Młoda księżniczka ubierała się głównie w blade kolory – szczególnie lubiła błękit – choć nosiła też żółte swetry pasujące do kiltów.
Wuj księżniczki David, od dziecka przygotowywany do roli króla i służby dla kraju, uległ w międzyczasie urokowi amerykańskiej podwójnej rozwódki Wallis Simpson i zrzekł się tronu, by być z „kobietą, którą kocha”. W ten sposób jego jąkający się młodszy brat Bertie nagle został królem i w 1937 r. został koronowany jako Jerzy VI.
„Wysocy rangą londyńczycy czują zadowolenie na myśl o tym wielkim dniu”, z przesadnym entuzjazmem pisał reporter zajmujący się sprawami społecznymi Johnny McMullin, przyjaciel i powiernik Wallis Simpson. „To prawda, królem miał być ktoś inny”, pisał w trochę smętnym tonie. „Jednak pewnego wieczoru pod koniec grudnia, jadąc samotnie obok swojego szofera w dużym niebieskim samochodzie, król Edward zboczył do Portsmouth i zniknął w mroku nocy, robiąc, jak ktoś powiedział, coś złego we właściwy sposób. W ten sposób został zamknięty ten rozdział. W angielskim stylu”.
„Aktorzy są inni, ale przedstawienie ciągle trwa”, kontynuował dziennikarz.
„Ci ludzie są”, można było usłyszeć, „tak właściwi”. McMullin dodał: „Czy ci ludzie zapewnią nam rozrywkę? Z kim będą się spotykać? Jaki będzie nowy dwór królewski? Naturalnie, towarzystwo jest tym żywo zainteresowane”.
„Gdy Jerzy V zmarł, a na horyzoncie pojawiła się pani Simpson” – 40 lat później pisała w „Vogue’u” powieściopisarka Rebecca West – „królowa Maria musiała mieć poczucie, że moralnie zawiodła. Jeśli nawet sprawiła, że pałac Buckingham był szczęśliwym domem dla jej męża, nie udało się to w przypadku dzieci”.
„Nie cieszyli się popularnością i wiedzieli o tym”, pisała szczerze Rebecca West o rodzicach królowej. „Księżna Yorku nie pochodziła z rodziny królewskiej i nigdy nie zdobyła wielkiego poważania wśród społeczeństwa. Prości, nieśmiali ludzie, byli zadowoleni ze swojego prywatnego życia… Yorkowie zgodzili się zostać królem i królową z poczucia obowiązku”.
West oddała jednak Jerzemu VI sprawiedliwość: „Bez większych sentymentów można nazwać go uroczym człowiekiem. Nie odnajdywał się w tym nikczemnym świecie, ale trzymał się mężnie. Wysiłek sprawiał, że się jąkał, ale wyraz jego twarzy był wymowny”.
Rodzice królowej może i nie posiadali błyskotliwego uroku charakterystycznego dla Windsorów, jednak tej cechy byli pozbawieni również król Jerzy V i królowa Maria. Zamiast tego, nowa rodzina królewska jako cnotę prezentowała swoją zwyczajność, pokazując się w domowym zaciszu, z jakim mogło identyfikować się wielu Brytyjczyków z klasy średniej. Jednak gdyby naród chciał romansu jak z Kopciuszka, przepychu i ceremoniałów, również mogli im to zapewnić.
„Vogue” opisywał szczegóły koronacji, nie pomijając żadnego z fascynujących szczegółów. Dla parów przewidziano miejsca siedzące o szerokości 19 cali, dla członków Izby Gmin zaledwie 18. A ponieważ 7 tys. gości w Abbey nie mogło „chodzić w tę i z powrotem do toalet, jak gwardziści stojący na trasie, wszyscy musieli powstrzymywać się od picia już od poprzedniego wieczoru”.
W roku koronacji jej rodziców „Vogue” ogłosił księżniczkę Elżbietę „najważniejszym dzieckiem na świecie, które przez publikę uwielbiane jest na równi z Shirley Temple. Dostaje wybrane listy od swoich fanów, ma bardzo słabe nerwy, musi przepraszać za złośliwe odpowiedzi, nie jest przesadnie wyedukowana, ale świadoma tego, co ją czeka”.
13-letnia księżniczka była postrzegana jako osoba „bardzo opanowana”. Nie nosiła już paciorków z korali, ale diamentową bransoletkę, którą na urodziny podarował jej ojciec. Od matki dostała pierwsze, długie jedwabne pończochy. „Ma swój własny salon w pałacu Buckingham. Sama zamawia sobie kwiaty, ustala menu i wydaje zaproszenia na własne przyjęcia, jest też patronką organizacji charytatywnych”, pisał „Vogue”.
Jednak gdy pojawiło się wydanie „Vogue’a” z 15 lutego 1943 r., to wytworne życie było już przeszłością: Wielka Brytania brała udział w wojnie. Jej Wysokość, 16-letnia księżniczka Elżbieta, pojawiła się w sesji dla „Vogue’a” autorstwa Cecila Beatona w wojskowym kapeluszu i z diamentową odznaką oddziału Grenadier Guards, którego była honorowym pułkownikiem („pierwsza kobieta w historii dowodząca regimentem piechoty”), przypiętą do klapy tweedowej marynarki.
Jak zauważył z aprobatą „Vogue”, „kompetentnie posługiwała się strzelbą kaliber 6”, a w czasie koncertu charytatywnego na zamku w Windsorze „śpiewała w duetach, stepowała, grała na pianinie i zachęcała do grupowego śpiewu”.
Młodą księżniczkę przygotowywano do rygorów życia w służbie. „Gorliwie przygotowywała się do certyfikatów z pierwszej pomocy i opieki nad rannymi w domu, a teraz specjalizuje się w szkoleniu piechoty morskiej. Pomaga pałacowym strażakom, wraz z rodzicami spotyka się z dyplomatami, chodzi na inspekcje lądowisk dla samolotów, tworzy transmisje radiowe dla dzieci z Imperium. Nieodmiennie edukuje się, między innymi czytając książki historyczne pod nadzorem wicerektora z Eton, jest jednocześnie ładną dziewczyną, bez trudów przechodzącą proces edukacji”, pisał „Vogue”.
Z okazji uzyskania przez księżniczkę pełnoletności „Vogue” opublikował akwarelę autorstwa księżnej Mariny z Kentu, eleganckiej wdowy po wuju księżniczki Elżbiety, księciu Jerzym z Kentu, który rok wcześniej zginął w katastrofie samolotu wojskowego.
Cecil Beaton z radością przygotował kolejne zdjęcie księżniczki, które zostało opublikowane już po wojnie, 1 marca 1946 r. Tym razem 19-letnia „dziedziczka brytyjskiego tronu i świetnie prezentujący się symbol ciągłości Wielkiej Brytanii, wybierająca się wkrótce w podróż do Ameryki i brytyjskich dominiów”, została sfotografowana na tle znanym z prac Beacona (powiększonym fragmencie obrazu Fragonarda), ubrana w tiulową suknię Normana Hartnella z cekinowym haftem przedstawiającym motyle. Hartnell po raz pierwszy ubrał ją w suknię z tiulowych falban, gdy była druhną na ślubie swojego wuja, księcia Gloucester z lady Alice Douglas Scott w 1935 r.
Matka księżniczki, ówczesna księżna Jorku, była wtedy tak oczarowana pięknymi sukniami Hartnella, że poprosiła, by przedstawił kilka projektów dla niej samej. Zachwycona efektem jego prac, została jego patronką (królowa Maria również zamówiła u niego kilka sukien, jednak kiedy dostała rachunek, nie zgodziła się na jego przyjęcie – widocznie uważała, że nie ceni się wystarczająco wysoko i uparła się, by za każdą suknię zapłacić mu o gwineę więcej).
Bogato zdobione, inspirowane malarstwem Winterhaltera stroje wieczorowe i łagodnie unoszące się na wietrze looki dzienne w pastelowych barwach, które Hartnell projektował dla matki księżniczki Elżbiety, na zawsze zdefiniowały jej romantyczny image, również jako królowej, a następnie królowej matki. Hartnell i jego wyjątkowa klientka szczególnego wyczynu dokonali w czasie wizyty Jerzego VI i królowej Elżbiety we Francji w 1938 r. W czerwcu tego roku matka królowej, hrabina Strathmore, niespodziewanie zmarła i garderoba pełna pasteli została uznana za nieodpowiednią do okoliczności. Jednak zamiast przerabiać kolekcję na czerń, Hartnell odkrył precedens mówiący o tym, że biel uznawana jest za symbol królewskiej żałoby. Cała garderoba została odtworzona w kolorze, który w druku i w kronikach filmowych okazał się olśniewający, a niewielka postać królowej była natychmiast rozpoznawalna w tłumie. Miało to wpływ na późniejsze prace paryskich projektantów haute couture i wyznaczyło styl, któremu królowa była wierna do końca swojego długiego życia (zmarła 30 marca 2002 r. w wieku 101 lat).
Jednak największe wyczyny Normana Hartnella w królewskiej modzie (i jego tytuł szlachecki) miały dopiero nadejść.
W roku 1938 pewny siebie, płowowłosy Filip, książę Grecji i Danii, zaczął studia w Britannia Royal Naval College w Dartmouth, gdzie zdobył nagrodę King’s Dirk dla najlepszego kadeta roku (jako podchorąży marynarki wojennej służący na różnych krążownikach i okrętach wojennych był często wspominany w meldunkach, a w konsekwencji wyznaczony na drugiego kapitana niszczyciela Wallace). To w Dartmouth poznał młodą księżniczkę Elżbietę, która miała wtedy 13 lat, oraz jej siostrę, księżniczkę Małgorzatę. Na tej pierwszej młody mężczyzna, którego redaktor „Vogue’a” Ray Livingstone Murphy (biograf lorda Mountbattena) opisał jako „wysokiego blondyna z barkami atlety, mocnym podbródkiem i szczerymi oczami”, zrobił ogromne wrażenie. Księżniczka i pułkownik zaczęli ze sobą korespondować, ona trzymała na biurku jego zdjęcie, a w końcu rozpoczął się ich romans.
Para wzięła ślub 20 listopada 1947 r. „Ślub był widowiskiem”, pisał „Vogue” w wydaniu ze stycznia 1948 r. „W jego centrum znalazła się dwójka młodych ludzi, otoczona najważniejszymi postaciami kościelnymi i państwowymi – złoty talerz na wielkim ołtarzu, trębacze, szklane powozy, tiary, kawalera, średniowieczne standardy”. Brytyjski „Vogue” oddał przypisane mu miejsce dla prasy ekspresjonistycznemu malarzowi o polskim pochodzeniu, Feliksowi Topolskiemu, który wyróżnił się wcześniej jako oficjalny malarz wojenny. Amerykański „Vogue” opublikował jego sugestywne szkice tej sceny – uchwycił na nich, impresjonistycznymi pociągnięciami pędzla, postaci, takie jak wdowa, królowa Maria w jednym z jej charakterystycznych toczków.
Księżniczka została ubrana przez Hartnella w suknię z brytyjskiej jedwabnej satyny, inspirowaną, jak twierdził projektant, „Primaverą” Botticellego, obszytą drobnymi perłami tworzącymi wzór przypominający liście. Fragmenty tej samej tkaniny, wycięte w kwiatowe kształty, zostały naszyte na welon, a efekt był romantyczny i teatralny. Idealny dla narodu spragnionego odrobiny blasku po latach wojny, gdy trzeba było zadowalać się tym, co się miało, a następnie cierpiącego biedę (choć księżniczka Małgorzata pokochała już romantyzm New Looku Diora, a wkrótce trochę niepatriotycznie zaczęła ubierać się u samego projektanta, jej starsza siostra nadal podążała twardą ścieżką wytyczoną przez okres wojny).
„Wszyscy wiedzą, że małżeństwo Elżbiety i Filipa było historią miłosną porównywalną do tej między królową Wiktorią i jej małżonkiem”, pisał w „Vogue’u” historyk A.L. Rowse (małżonek królowej Wiktorii książę Albert Saxe-Coburgu i Gothy użył swojego statusu outsidera, by zmieniać brytyjskie gusta i pozostawił trwały ślad na krajobrazie kulturowym swojej przybranej ojczyzny. Był siłą napędową takich inicjatyw, jak Wielka Wystawa z 1851 r., a jego imieniem zostały nazwane później Muzeum Wiktorii i Alberta oraz Royal Albert Hall. Artystyczne gusta księcia Filipa w większym stopniu reprezentowały niewyszukane gusta jego przybranej ojczyzny, choć nie był on ignorantem. Na przykład w roku 1958 zamówił u kompozytora Benjamina Brittena Jubilate Deo i poprosił Topolskiego muralu przedstawiającym koronację w pałacu Buckingham).
Jednak dla księcia Filipa jego rola była oczywista: miał wspierać żonę i zapewniać koronie stabilizację. – Powiedział mi o tym pierwszego dnia, gdy zaproponował mi pracę – relacjonował swojej biografce Fiammetcie Rocco pierwszy prywatny sekretarz księcia Michael Parker. – Powiedział, że jego praca, po pierwsze, drugie i trzecie, to nigdy jej nie zawieść.
Sześć lat po ślubie – w środku podróży królewskiej po Afryce, Indiach i Australii – ta rola stała się dominująca, gdy ojciec księżniczki, unikający rozgłosu król Jerzy VI, zmarł w wieku 56 lat z powodu zatoru tętnicy wieńcowej (przez całe dorosłe życie bardzo dużo palił), a jego starsza córka wstąpiła na tron. Dla księcia Filipa, który w końcu dostrzegł zalety życia rodzinnego i cieszył się domem w Clarence House, to był wstrząs. Musiał zrezygnować z kariery w marynarce, co odczuł jako wielką stratę. Zamiast tego oddał się służbie publicznej. W nadchodzących dekadach został gorliwym patronem, prezesem lub członkiem ponad 780 organizacji, a do czasu, gdy w 2017 r., w wieku 96 lat, zrezygnował z pełnienia oficjalnych obowiązków, miał na koncie niesamowite 22 219 inicjatyw solo. I wiele więcej we współpracy z małżonką.
„Ekscytację z powodu koronacji młodej królowej odczuwa dużo więcej ludzi niż mieszkańcy jej własnych dominiów. Sympatią i podziwem darzy ją cały świat, który obserwował jej dorastanie. Jej koronacja to symbol zapewnienia ciągłości władzy: Ceremonia, która odbędzie się 2 czerwca w Westminster Abbey, to najstarsza ceremonia tego typu w zachodnim świecie, organizowana zawsze w tym samym miejscu, od prawie 900 lat wyglądająca tak samo. Królowa, 38. władca ukoronowany w ten sposób, wnosi w ten rytuał nie tylko swoją młodość, oddanie i akceptację dla piękna tradycji, lecz także obietnicę życia tej, na którą będzie koronowana: jako Elżbieta II, z Bożej łaski Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz innych Jej Królestw i Terytoriów królowa, Głowa Wspólnoty Narodów, Obrończyni Wiary”, pisał „Vogue” w 1953 r.
„Tylko ona wie, jak wielkie jest jej oddanie”, pisała Elizabeth Bowen w wydaniu „Vogue’a”, które ukazało się w roku koronacji. „Jakże byśmy śmieli mierzyć ciężar korony?”. Niewielu z nas spodziewało się, jaki będzie zakres, moc i długowieczność tego oddania.
Hartnell również stanął na wysokości zadania, szyjąc na koronację wspaniałą suknię ze sztywnej białej satyny haftowanej jedwabną nicią, udekorowaną symbolami czterech krajów wchodzących w skład Zjednoczonego Królestwa – różą jako symbolem Anglii, ostem – Szkocji, koniczyną – Irlandii Północnej i porem – Walii (Hartnell bezskutecznie starał się przeforsować zamianę tego ostatniego na żonkila, ale jego legendarne hafciarki wykonały wspaniałą pracę, wykorzystując nić w kolorze fioletowego różu i delikatnej zieleni). Suknia reprezentowała ducha monarchii przetłumaczonego na język mody.
W ciągu tych wszystkich dekad Hartnell, sir Hardy Amies, sir Ian Thomas, Stuart Parvin, a ostatnio Angela Kelly ubierali królową w stroje dzienne w efektownych jednolitych kolorach, od garsonek po kapelusze, tak by wyróżniała się z tłumu. Jej suknie wieczorowe były projektowane tak, by podkreślały królewskie ordery i klejnoty, a w wielu przypadkach subtelnie oddawały hołd przyjmującym ją narodom (hafty przedstawiające akację w Australii, liście klonu w Kanadzie, zielono-białe wzory w Pakistanie, którego flaga jest w tych barwach, kalifornijskie maki na wizytę u Reaganów).
W 1957 r. „Vogue” ekscytował się październikową wizytą Jej Wysokości królowej Elżbiety i księcia Filipa w Ameryce. „Ich wizyta nadaje tej jesieni szczególnego blasku, uroczystego nastroju, który może trwać dłużej niż sama podróż. W tym podekscytowaniu jest coś więcej niż czysty romantyzm. To również ogromny szacunek, którym większość z nas darzy młodą kobietę, zaledwie trzydziestoletnią, która wykonuje niesamowicie skomplikowaną i trudną pracę z odwagą i wrażliwością, wykazując się inteligencją”.
W roku 1963 „Vogue” relacjonował 50-dniową podróż królewskiej pary po Antypodach. „W Nowej Zelandii królowa obserwowała strzyżenie owiec, produkcję ceramiki, tkanie dywanów, a następnie poszła do opery w błyszczącej białej sukni, której barwę podkreślało coś, co zyskała w czasie regat jachtów: opaleniznę”.
W 1973 r. świętowaliśmy zaręczyny Jej Królewskiej Mości księżniczki Anny z kapitanem Markiem Philipsem, a następnie małżeństwo księcia Walii z czarującą lady Dianą Spencer. Resztę już znamy. W 2011 r. „Vogue” cieszył się zaręczynami najstarszego syna Karola i Diany, księcia Williama, z Catherine Middleton.
W międzyczasie, z okazji srebrnego jubieluszu królowej, w maju 1977 r., „Vogue” opublikował portret autorstwa Andy’ego Warhola. Poprosił też 84-letnią dziennikarkę Rebeccę West, by napisała tekst o jej panowaniu.
„Elżbieta II jest w jednej trzeciej monarchinią, w jednej trzeciej mitem i w jednej trzeciej kobietą”, napisała zadziornie West.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.