Alessandro Michele wiosną 2024 roku objął stanowisko dyrektora kreatywnego rzymskiego domu mody Valentino. Wcześniej przez osiem lat pracował dla Gucci. Jak zmieni legendarną markę? Jak czerpie z jej dziedzictwa? Jak przygotowuje się do pokazu kolekcji haute couture na wiosnę-lato 2025?
Zdjęcia: Annie Leibovitz
Dorastając w Rzymie w latach 70. XX wieku, Alessandro Michele chętnie szperał w szafie matki. Podziwiał szeleszczącą taftę, błyszczące cekiny i ozdoby z dawnych czasów. Matka Michelego pracowała jako asystentka dyrektora firmy producenckiej. Wyobraźnią Alessandra zawładnęła w szczególności jedna suknia. Uszyta z krepdeszyny w stylu Valentino, długa do ziemi, zapinana wysoko pod szyję, opadała w dół w sposób, który przywodził Michelemu na myśl świecę. Czarną z przodu kreację (ten kolor matka uważała za synonim szyku) z tyłu zdobił haft różowo-liliowego motyla. Przywodził na myśl zdolność do przeobrażania się i ulotne piękno. Matka Michelego wyjaśniała, że kupiła ją na premierę filmu. – To tak jakby mówiła: nosiłam ją w świecie, który już nie istnieje – wspominał syn.
Alessandro Michele został mianowany dyrektorem kreatywnym Valentino wiosną 2024 roku
Cztery dekady po tych podróżach w głąb szafy w zeszłym roku Michele wszedł w posiadanie innej modowej skarbnicy: archiwum domu mody Valentino (został mianowany jego dyrektorem kreatywnym wiosną 2024 roku). Pierwszego dnia w siedzibie Valentino, znajdującej się w późnorenesansowym palazzo na Piazza Mignanelli w Rzymie, Michele zanurzył się w niezwykłej składnicy ubrań, butów i innych przedmiotów stworzonych z wytworną lekkością, skrywającą w sobie architektoniczną wręcz precyzję.
W swojej poprzedniej roli dyrektora kreatywnego Gucci (piastował to stanowisko przez prawie osiem lat aż do 2022 roku) Michele przeobraził markę, lansując projekty nawiązujące do mody vintage i boho. Swoich fanów i fanki ubierał w stroje jak z szaf włoskiej szlachty. Swobodny dostęp do archiwum Valentino – i wykwalifikowanych specjalistów, których know-how stanowiło fundamenty jego niezwykłej zawartości – dał Michelemu szansę na karmienie wyobraźni doskonałością.
Pewnego późnego sobotniego popołudnia we wrześniu, niecałe sześć miesięcy po wspomnianym pierwszym dniu w archiwum, Michele przebywał w Paryżu, w siedzibie Valentino na Place Vendôme, gdzie wprowadzał ostatnie poprawki do swojego pierwszego pokazu ready-to-wear. Do podjęcia pozostało mu kilka decyzji dotyczących dodatków i obuwia, a do wykonania poprawki last minute w długości i dekoltach projektów. Michele siedział na krześle ustawionym na końcu pomieszczenia. Długie stoły zastawione były dodatkami: turbanami, okularami oraz torebkami, wśród których znalazł się między innymi asortyment kopertówek przypominających porcelanowe figurki kociąt. Obok siedzieli członkowie jego zespołu – w tle kręcił się jego partner, Giovanni Attili. Na samym końcu pomieszczenia, ustawione naprzeciwko ogromnego, oprawionego w ramę lustra, stało jeszcze większe lustro. Gdy w jego stronę szły kolejne modelki, Michele mógł jednocześnie zobaczyć, jak wygląda każdy strój z przodu i z tyłu, aby ocenić jego wewnętrzną spójność i wywrotowość – dialog pomiędzy, można by rzec, czernią i jaskrawym haftowanym motylem.
Panowała tam pełna spokoju atmosfera. – To totalny chaos – zażartował Michele, gdy po raz pierwszy spotkałam się z nim i jego zespołem. – Możemy się trochę zrelaksować, bo wszystko jest już prawie gotowe. Michele, który w listopadzie skończył 52 lata, miał na sobie niebieskie jeansy, koszulę Black Watch w kratę oraz parę czerwono-białych vansów. Włosy opadały mu na ramiona, jak u Chrystusa sportretowanego przez Caravaggia, spięte jedynie luźnymi warkoczami po obu stronach. Na nadgarstkach miał tyle bransoletek – z połączonych ze sobą kamei, migoczącego strasu i nie tylko – że dzwonił nimi za każdym razem, gdy dokonywał jakiejś poprawki. Również modelki były przyozdobione wedle estetyki Michele’a charakteryzującej się ekscentryczną obfitością. – Postaraj się iść z rękami w kieszeniach – poinstruował jedną z nich, ubraną w orzechową spódnicę do połowy łydki, bluzkę z golfem i obszytą futrem marynarkę. Wszystkie te elementy zostały wykonane z tej samej wzorzystej, wytłaczanej tkaniny z archiwum Valentino. Nosiły też lenonki, z których zwisały złote cekiny, a na szyi ciężki złoty łańcuch z błyszczącym wisiorem, przypominającym trofeum rapera skrzyżowane z cenną pamiątką rodową majętnej hrabiny. – Trudno ci ustać prosto? – zapytał Michele inną modelkę, która chwiała się na czarno-złotych butach na paseczkach zestawionych z białymi koronkowymi rajstopami, ubrana w marszczony peniuar z żorżety i kreponu – strój idealny, by zamówić w nim room service składający się z ostryg i kawioru w Beverly Hills Hotel. – Lepiej się nie zatrzymywać – powiedział do niej Michele życzliwie.
Ukazała się inna modelka ubrana w strój będący flirtem z konserwatyzmem: idealnie skrojone szare spodnie z wysokim stanem zestawione z kremową pudełkową marynarką w kropki. Marynarka została przewiązana satynową kokardą w odcieniu czerwieni, jaki Valentino Garavani, który projektował ubrania noszące jego nazwisko przez 45 lat (przeszedł na emeryturę w 2008 roku), uczynił swoim znakiem rozpoznawczym. Za dodatki służyły rękawiczki uszyte z delikatnego czarnego tiulu naznaczone haftowanymi białymi kropkami. Ten purytański cosplay był jednak podszyty punkową biżuterią – pokaźny kolczyk ze strasu w nosie, wyglądający jakby zaprojektowano go dla majestatycznego byka, oraz wysadzany klejnotami półksiężyc zwieszający się z dolnej wargi w klimacie S&M. Nagle zrobiło się gwarno, a obecnych tam ogarnęło poruszenie, gdy ktoś zauważył, że modelka, przez swoją twarz w kształcie serca i długie brązowe włosy, przypomina Isabelle Adjani. Dziewczyna zarumieniła się na dźwięk tego porównania, po czym uśmiechnęła się tak szeroko, że biżuteria, którą miała na wardze, spadła.
Zespół pracował bez przerwy przez kilka godzin, Michele wspierany przez wczesną kolację w postaci talerza cienkich plasterków prosciutto. – Jesteś zmęczona? – zapytał kobietę ubraną w żółty sweter Valentino z miarą krawiecką na szyi – szefową krawcowych, które ciężko pracowały nad poprawkami piętro wyżej. Pokazał mi długą do ziemi suknię bez naramek z jedwabnego szyfonu w modrym odcieniu w kropki – miała horyzontalnie marszczoną górę, z burzą falban na niskiej talii, poniżej której opadała kolumnowa spódnica z wąskich plis, a pod linią kolan pojawiała się kolejna kaskada falban. – Są niesamowicie skomplikowane – powiedział Michele o różnorodnych plisach. – Jak origami. To niewiarygodne. To niezwykle precyzyjna inżynieria. Zaintrygowało mnie, dlaczego Michele mówił w trzeciej osobie. Czy ta suknia stanowiła wierną reprodukcję projektu z archiwum, czy była czymś nowym? Czy to dzieło Valentino Garavaniego czy Alessandro Michelego?
W swoich projektach dla Valentino Alessandro Michele miesza własne inspiracje z dziedzictwem Valentina Garavaniego
– To on ze mną – odpowiedział Michele. – To prawie on. Starałem się, by była trochę inna. Czasami staram się stworzyć replikę tego samego projektu, bo jest on tak fascynujący. Ale myślę, że w tej jednej sukni jesteśmy my obaj. Nie przypominała ona niczego, w czym widziałabym kogoś od dziesięcioleci – mogłaby pochodzić z garderoby księżnej Diany z początku lat 80. XX wieku. – Podoba mi się, bo wydaje się niemodna, ale rzeczy, które wyglądają na stare i niemodne, są najlepsze. Poza tym za miesiąc staną się supermodne – stwierdził Michele.
Przeobrażenie to – z czegoś niemodnego w projekt totalnie na czasie – miało swój początek następnego popołudnia, kiedy zaprezentowano kolekcję. Nie w eleganckiej lokalizacji w centrum Paryża, jak robił to Valentino, ale na peryferiach, w sali do sztuk walki, która specjalnie na tę okazję zmieniła swoje oblicze. Goście i przyjaciele Michelego, wśród których znaleźli się między innymi Elton John, Harry Styles i Hari Nef, weszli na posadzkę przypominającą popękane lustro, a potem usiedli na fotelach i krzesłach spowitych płachtami malarskimi, niczym w podniszczonej posiadłości oczekującej na remont, nawiedzanej przez elegancko ubrane duchy. Kawalkada modelek szła ścieżką wijącą się pomiędzy widzami, dla których była to okazja do intymnego podziwiania wspaniałych brokatów, drapowanych futer, falującego szyfonu, delikatnych koronek, migotliwych cekinów oraz opadających kaskadami falban, przy dźwiękach przesyconej smutkiem XVII-wiecznej pieśni „Passacaglia della Vita” o ulotności życia. Gdy w mniej więcej dwóch trzecich pokazu na wybiegu pojawiła się wspomniana niebieska suknia, ubrana w nią modelka wyglądała nietypowo – z gołą głową i praktycznie zupełnie bez makijażu – przypominała dziecko, które właśnie założyło kreację wyciągniętą ze skrzyni ze strojami swojej matki. Gdy szła wyprostowana, długa kolumnowa suknia opadała prosto w dół, odbijając się w rozbitej na kawałki podłodze, a kłębiąca się, misternie uszyta spódnica z szyfonu migotała i powiewała, ożywiona niczym czysty błękitny płomień.
Prawie dwa miesiące później odwiedziłam Michelego w jego rzymskim biurze. Umeblowane XIX-wiecznym biurkiem Michelego i XVIII-wieczną sofą z żółtymi satynowymi poduszkami, pomieszczenie to przypominało palimpsest zajmujących je wcześniej osobowości. Od kasetonowego sufitu z końca XVI wieku, przez XIX-wieczne malowidła ścienne, po tapetę przypominającą boazerię zainstalowaną tam przez Valentino Garavaniego w latach 80. XX wieku, która marszczy się już ze starości. – To swego rodzaju upiorna konwersacja z tym pięknym sufitem – powiedział Michele. – Podoba mi się ten bałagan. Dodał też, że chętnie sprawdzi, jakie relikty poprzednich stuleci kryją się pod tapetą vintage Valentino.
Zanim Alessandro Michele trafił do Valentino, przeobraził dom mody Gucci
Poznałam Michelego w Rzymie, wiosną 2016 roku, trochę ponad rok po tym, jak został mianowany dyrektorem kreatywnym marki Gucci. Tego poranka wyglądał, jakby prawie się nie zmienił – z tą samą bujną brodą i godnymi pozazdroszczenia grubymi, ciemnymi lokami z przedziałkiem na środku, choć akurat tym razem miał włosy związane w dwa stylowe warkocze. Jedyna różnica, jaką zauważyłam, to biżuteria zdobiąca jego palce. Zamiast srebrnych pierścionków, które nosił osiem lat wcześniej, Michele poszedł o krok dalej i wybrał lśniące stare złoto. Ubrany był w burgundowy sweter z kaszmiru i luźne spodnie uszyte z brązowego sztruksu o szerokich prążkach. Na jego szyi wisiało mnóstwo naszyjników: plastron XVIII-wiecznych neoklasycystycznych kamei, naturalne perły oraz długi sznur turkusowych ceramicznych paciorków ze zwisającymi z niego kwiatowymi ozdobami, których historia sięga okresu późno-ptolemejskiego. Jak przyznał, nie była to biżuteria na co dzień: chwila nieuwagi podczas lunchu mogłaby oznaczać zniszczenia, jakich udało się uniknąć przez 2000 lat.
Michele wyróżnia się charyzmą – jest otwarty, ujmujący, ma niezwykły intelekt. „Gdy spędzisz sekundę w jego towarzystwie, czujesz się, jakbyś spędził trzy dni z kimś innym”, w e-mailu do mnie napisał jego bliski przyjaciel Elton John. (John zwrócił również uwagę na inną pociągającą cechę Michelego, niewidoczną na fotografiach: jego zamiłowanie do zapachu, który po raz pierwszy został przygotowany prawie 200 lat temu we florentyńskiej aptece Santa Maria Novella.) W latach, kiedy stał za sterami domu mody Gucci, Michele wyglądał, jakby na czerwonym dywanie u boku Jareda Leto czy Harry’ego Stylesa czuł się jak w domu. Jednak przed awansem na to stanowisko Michele, który pracował w firmie przez 13 lat, był zupełnie nieznany. Gdy zostawał prawą ręką Fridy Giannini, która bezpośrednio przed nim zajmowała stanowisko dyrektor kreatywnej, ale i z Tomem Fordem, który w latach 90. sprawił, że nazwa Gucci stała się synonimem zmysłowej elegancji lat 70., Michele posiadał encyklopedyczną wręcz wiedzę na temat tej marki. Zasiadając na najwyższym stanowisku, wzbogacił ją o swoją własną, specyficzną estetykę, stanowiącą zlepek fascynacji renesansową ornamentyką, barokowego dramatyzmu, XX-wiecznego punku i dziesiątków innych wpływów.
Z początku do domu mody Gucci, wyobrażonego na nowo przez Michelego, podchodzono z rezerwą, nie trwało jednak długo, zanim jego wizja spotkała się z entuzjastycznym odbiorem, zarówno krytyków, jak i klientów. Wariacka kreatywność Michelego podbudowana była jednak solidną etyką pracy. – Wielkim sekretem Alessandro jest to, że jest on osobą, z którą przyjemnie się przebywa – zawsze jest czas na żarty – ale zawsze jest też powaga – powiedziała mi Michela Tafuri, która przepracowała z Michelem większą część ostatnich dwóch dekad. Ginevra Elkann, producentka filmowa oraz przyjaciółka i sąsiadka Michelego z Rzymu, powiedziała mi: – Wygląda na człowieka o wielkim entuzjazmie, którym z pewnością jest. Jest jednak dość uporządkowany, czego byś się nie spodziewała – zorganizowany i precyzyjny. Nie jest chaotyczny.
Dobra organizacja i pracowitość Michelego były opłacalne dla grupy Kering, właściciela marki Gucci. Podczas jego kadencji przychody marki wzrosły z niecałych czterech miliardów euro do około 10 miliardów w momencie, gdy rozstał się z firmą pod koniec 2022 roku. – Odszedłem z firmy, bo było tam coś, co już nie do końca działało – powiedział mi Michele. Jej rozrost przybrał nieludzkie rozmiary. – To niemożliwe, nienaturalne – mówił. – Najlepszy wzrost to wzrost powolny – trzeba troszczyć się o to, jak się wzrasta. To jak z ciałem. Potrzebuje czasu. Dla Michelego to tempo oznaczało brak równowagi, w wymiarze osobistym, a nawet kreatywnym. – Ryzykowałem, że stanę się więźniem tego miejsca – zawsze z tymi samymi ludźmi, w samolocie, w hotelu. Byłem trochę jak w bańce – powiedział mi. Z drugiej strony Valentino raportowało przychody w wielkości około jednej dziesiątej przychodów Gucci – w porównaniu z tamtą marką było to właściwie butikowe przedsięwzięcie.
Ponieważ obejmował go roczny zakaz konkurencji, Michele oddał się innym pasjom. Wyremontował apartament w słynnym rzymskim palazzo ze średniowieczną wieżą (teraz jest on wypełniony obiektami z kolekcji Michelego, do których należą renesansowe obrazy i emaliowane kafelki z Delft). Podjął się odrestaurowania zamku położonego na terenie jego wiejskiej posiadłości w Lazio, na północ od Rzymu, gdzie kupił sporo wiejskich terenów, by uratować je przed pojawieniem się tam przemysłowych ferm świń. Portfolio Michelego w zakresie nieruchomości nie może jeszcze równać się ze stanem posiadania Valentino, który kursował pomiędzy swoją rzymską willą, château pod Paryżem, apartamentami w Nowym Jorku, Londynie, na Capri i w Gstaad, oraz swoim jachtem. Michele nabył jednak mieszkanie na jednym z pięter XV-wiecznego weneckiego palazzo. Pokazuje mi zdjęcie w swoim telefonie, na którym widać, że z obu stron graniczy z kanałami. – Lubię piękne miejsca – powiedział. – Nie interesują mnie samochody ani nic w tym stylu – jedyna rzecz, na jakiej tak naprawdę mi zależy, to historyczne miejsca. Lubię miejsca, w których ludzie umierali, w których żyli.
Valentino to dom mody z tradycjami, który współtworzy historię Rzymu
Gdy Pierpaolo Piccioli, który spędził w Valentino 25 lat, odszedł ze stanowiska dyrektora kreatywnego w 2024 roku, Michele był oczywistym wyborem – powiedział mi Jacopo Venturini, CEO firmy. – Wiedziałem, że uwielbia pracować w oparciu o archiwa, a w Valentino mamy ogromne archiwum – mówił Venturini.– Valentino nie jest niezapisaną kartką. Nie jest marką, w której możesz robić, co ci się podoba, bo my mamy swoją przeszłość.
Valentino Garavani i marka, którą stworzył wraz ze swoim partnerem biznesowym i byłym ukochanym, Giancarlo Giammettim, stanowiła element historii Rzymu. Po tym, jak rozpoczął działalność w roku 1960, chcąc stworzyć dom mody haute couture, który mógłby równać się z tymi działającymi w Paryżu, Valentino ubierał księżne i żony prezydentów, a także kobiety, które aspirowały do tego, by wyglądać jak one. Jako dorastający w Rzymie nastolatek, Michele pozostawał pod większym wpływem muzyki oraz towarzyszącym jej innowacjom takich projektantów jak Vivienne Westwood niż takiej mody haute couture, jaką tworzył Valentino. Jednak sam Valentino był ważną personą w mieście. – Wszyscy go znali, jak papieża – opowiadał mi Michele. – Czasami papież przejeżdżał samochodem, podobnie jak Valentino. W Rzymie ma się bardzo naturalne związki z władzami – ma się kontakt z Cesarstwem Rzymskim i długą historią ludzkości. Lubię zestawiać Valentino z papieżem, bo w Rzymie ważny jest Bóg, ale również dekadencja, piękno, bogactwo oraz romanse. Michele spotkał się z Valentino, mającym obecnie 92 lata, tylko raz, w przelocie, choć starszy mężczyzna napisał do młodszego wiadomość, gdy ten został powołany na stanowisko.
– Tak naprawdę nie rozmawiałem z panem Valentino, ale mam wrażenie, że rozmawiam z nim, będąc w tym domu – można zrozumieć wiele za sprawą pamiątek, fragmentów z jego życia – powiedział Michele. – Mogą one opowiedzieć ci również bardzo odmienną historię. Mogą opowiedzieć rzeczy, których być może nigdy nie wypowiedziałby, stojąc z tobą twarzą w twarz – o jego wrażliwej duszy oraz o jego rozumieniu wolności.
Choć klientki Valentino często były postaciami z establishmentu, sam Valentino zdecydowanie nie był konwencjonalną czy konserwatywną postacią, zauważył Michele. Podobnie jak Yves Saint Laurent, marka Valentino zaczęła być uznawana za standard elegancji z powodu innowacyjności. – Dzięki wszystkim zmianom, jakie wprowadzili do świata kultury, stali się kulturą – powiedział Michele. – Więc podchodzimy do nich jako do klasyków. Gdy widzimy kobietę w koszuli w odcieniu fuksji i czarnej aksamitnej spódnicy, mówimy: „Jest taka szykowna, wygląda tak klasycznie, tak bardzo w stylu Saint Laurenta”. A kiedy widzimy kobietę w eleganckiej sukni z falbanami, mówimy: „Jest ubrana bardzo w stylu Valentino”. Ale oni przeprowadzili wiele rewolucji. Zapomnieliśmy o tym. Valentino żył jako gej w latach 70. XX wieku. Nikt inny nie żył tak w świecie mody. A on robił to, niczego nie żałując.
W Paryżu kolekcja Michelego i nastrojowa sceneria, w jakiej była ona zaprezentowana, została powitana z zachwytem i ekscytacją, zarówno przez krytyków, jak i fanów, którzy docenili sposób, w jaki Michele połączył własną estetykę maksymalistycznego przepychu z dziedzictwem Valentino charakteryzującym się wyrafinowaną kunsztownością. Michele był zadowolony z takiego przyjęcia, choć gdy spotkałam się z nim tam dwa dni po pokazie, przeglądał właśnie krytyczne relacje w mediach społecznościowych, gdzie niektórzy z obserwatorów narzekali ze sporą dozą złośliwości, że po prostu odtwarza to, co robił w Gucci. – To bardzo interesująca cecha naszych czasów – ludzie są tak agresywni wobec innych ludzi, którzy mają wolność, by robić to, na co mają ochotę – zauważył. Jedna z komentujących uskarżała się na żartobliwe dodatki Michelego. – Woła po prostu o damę z torebką w kształcie kociaka! – powiedział. Podejrzewał, że jego krytycy motywowani byli poczuciem braku swojej własnej sprawczości. – Im większą masz wolność, tym bardziej ludzie szaleją. Myślę, że ludzie czują, że sami nie są wolni. A jeśli radzisz sobie ze swoją wolnością, myślą: „Dlaczego ty robisz to, na co masz ochotę, a ja nie mogę robić tego, czego ja chcę?”. To ciekawe – tłumaczy.
Alessandro Michele czerpie ze sztuki, z literatury, filozofii. Do mody podchodzi jak do wnikliwych studiów
Podczas przerwy w pracy Michele ukończył książkę „La vita delle forme”, którą napisał z Emanuelem Coccią, profesorem filozofii. Michele zawsze starał się zaprezentować teoretyczną soczewkę, przez którą można patrzeć na efekty jego twórczości. W okresie, kiedy nie pracował, czasami zakradał się na wykłady Attili na Uniwersytecie w Rzymie. – W następnym życiu chcę przez całe życie studiować – powiedział mi. Attili zachęcał go, by po odejściu z Gucci robił wszystko w swoim tempie. – To on mówił: „Możemy zmienić swoje życie. Ty możesz zmienić swoje życie. Nie mam nic przeciwko”.
We wspomnianej książce, która zostanie wydana również w wersji anglojęzycznej, Michele wyjaśnia idee, które leżały u podstaw tego, co przez ostatnie kilka lat starał się zgłębiać na wybiegu. To m.in. jego innowacyjne wtedy wykorzystanie niebinarnej tożsamości płciowej i jej wyrażanie – gest, który w kolejnych latach stał się w zasadzie powszechny. Jak pisze, w każdej ze swoich kolekcji „dążyłem do ideału piękna i wieloznaczności, która odżywa w ciałach zapomnianych tożsamości… Od samego początku… tworzyłem hybrydy wszystkiego, co napotykałem: jako sposób na zawarcie różnorodności w każdej formie”.
Michele powiedział mi, że jego praca w Valentino nieuchronnie będzie się wiązała z dalszą eksploracją tematów, jakich podejmował się w Gucci. Jego wrażliwość intelektualna i estetyczna pozostaje niezmienna, nawet jeśli dziedzictwo materialne, w obrębie którego pracuje, jest inne. – Myślę, że odrobinę się to zmieni – pół na pół – powiedział mi. – To znaczy, zachowam duszę, ale sprawię, że marka ta odżyje. Ale podoba mi się to, że marka jest przykurzona. Ten kurz to skarb.
Kiedy Michele zaczynał planować swoją pierwszą kolekcję haute couture dla Valentino, nie mógł przestać myśleć o obrazie, który kupił kilka lat temu (wisi nad stołem jadalnym w jego rzymskim domu). Dzieło François Quesnela, który żył w Paryżu pod koniec XVI wieku, przedstawia kobietę ubraną w ciemną suknię, wąską w talii i z bardzo nisko wyciętym gorsetem, której twarz i dekolt obramowane są prostym, delikatnym, białym kołnierzykiem, a szyja ozdobiona perłowym chokerem.
– Była zamożną kobietą – wyjaśniał Michele podczas lunchu składającego się ze smażonych karczochów w Ristorante Nino, oldschoolowym lokalu mieszczącym się w pobliżu siedziby Valentino. – Ludziom wydaje się, że czarna suknia zawsze oznacza żałobę, ale wskazuje ona również na bogactwo, ponieważ był to najcenniejszy z kolorów. To swego rodzaju fałszywa czerń – ciemna oberżyna. Tym, co pociągało Michelego, był nie tylko sam kolor, ale i symbolizm zaszyfrowany w obrazie. Na ścianie za nią wisi jej portret z młodości, a u jej boku stoi jej córka – ma to na celu zademonstrowanie jej roli jako matki. Z jej talii na złotym łańcuszku zwiesza się sekretnik zawierający portret jej zmarłego męża. – Odziedziczyła po nim wielkie królestwo – opowiadał Michele. – To bardzo ciekawy sposób, by powiedzieć: „Jestem potężną kobietą”. Wysłał zdjęcie obrazu do szefa atelier haute couture. – Powiedziałem: „Zacznijmy od tego. Może od tego odejdziemy, ale zacznijmy”.
W Gucci Michele tworzył niepowtarzalne suknie – jak różowa, długa do ziemi suknia z jedwabnego szyfonu z głębokim, ozdobionym żabotem dekoltem i naszywkami przedstawiającymi gwiazdy i księżyce, którą Florence Welch założyła na rozdanie nagród Grammy w 2016 roku, o której powiedziała mi: – Czułam się w niej bardzo komfortowo i czułam się tak bardzo sobą. Alessandro dostrzegł to, co było piękne i ekscytujące w tym, jak chciałam się ubrać. Jeszcze przed premierą swojej pierwszej kolekcji couture, w styczniu, Michele zademonstrował interpretację wirtuozerii Valentino, ubierając Apple Martin, córkę Gwyneth Paltrow i Chrisa Martina, na listopadowy bal debiutantek w Paryżu, tworząc dla niej błękitną suknię bez naramek z sześcioma warstwami jedwabnego plisowanego szyfonu. (Paltrow i Chris Martin również ubrani byli w projekty Valentino.) Styczniowy pokaz haute couture był jednak pierwszą okazją, gdy Michele mógł zaprezentować całą kolekcję niepowtarzalnych, szytych ręcznie sukni, stworzonych nie dla występujących na scenie artystek czy ich potomstwa, ale po to, by trafiły do garderoby zamożnych dam – współczesnych odpowiedniczek kobiety z portretu wiszącego nad jego stołem.
Michele wyjaśniał, że potrzebna była zmiana w myśleniu. Techniczna sprawność krawcowych Valentino stanowi dla jego wyobraźni wyzwanie, które wydaje się wręcz metafizyczne. Jak powiedział, haute couture „to suknia, która nie zawsze odpowiada na potrzeby prawdziwego życia”. Mówił dalej: – Możesz zawrzeć w takiej sukni, co tylko chcesz, bez żadnych ograniczeń. To może być trudne, ponieważ lubię, gdy granice istnieją. Zawsze walczę z tymi granicami. Zawsze staram się być jak woda, przeciskać się przez drobne szczeliny, by niszczyć to, co zawiera się w granicach. Tutaj nie mam przeciwnika. Kontynuował: – Wiesz, wolność to coś bardzo delikatnego. Oznacza… kompletną nagość. Oznacza… właśnie to, kim naprawdę jesteś. W procesie tym pojawiła się jeszcze jedna znacząca różnica. W przypadku kolekcji ready-to-wear zespół Michelego prezentuje mu w pełni ubraną modelkę, jak na przymiarce w Paryżu. Wyjaśnia jednak, że jeśli chodzi o couture, modelka stoi przed nim prawie naga, a krawcowe konstruują suknię na niej, skupiając się wokół rozebranego ciała w atmosferze, którą Michele opisał niemal sakramentalnymi słowami.
– Couture to ziarno, od którego wszystko się zaczęło – to rytuał archeologiczny, który utrzymujemy przy życiu – powiedział mi. – Gdy widzę krawcowe, które otaczają tę dziewczynę i suknię wraz ze mną, podtrzymując ten rytuał przy życiu, czuję obecność ducha, bardzo silnego i potężnego ducha, którego trzeba kultywować. Niczym coś religijnego. Mówił, że krawcowe „wiedzą, jak obchodzić się z tą rzeczą, jak zakonnice, jak westalki”, kapłanki ze starożytnego Rzymu, które doglądały świętego ognia w świątyni bogini Westy (ruiny znajdują się o rzut beretem od palazzo należącego do Valentino). Porównanie to raz jeszcze przypomniało Michelemu o ulotności życia. Na bardziej prozaicznym poziomie przypomniało mu o przemijającej naturze mody. O kulturze, która stała się jego schedą w domu mody Valentino, powiedział: – Chcą utrzymywać i chronić ten płomień po wsze czasy, a ja będę jedną z tych osób, które spróbują nim pokierować. Ten płomień trzeba utrzymać przy życiu.
W tym materiale: fryzury, Shiori Takahashi; makijaż, Yadim, manicure: Silvia Magliocco. Krawcowa: Viola Sangiorgio.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.