Ma 28 lat i jest królową uniwersum poświęconego twórczości japońskich projektantów. Ma pokaźną kolekcję ich archiwalnych ubrań, w których często chodzi na co dzień. Poznajcie Ariannę Aviram, z którą rozmawiamy o początkach jej niezwykłej pasji i sposobach na znalezienie prawdziwych perełek vintage.
Arianna Aviram, 28-letnia nowojorska merchandiserka, cieszy się internetową sławą. Wprawdzie dosyć niszową, szczególnie w świecie archiwalnej mody. Sama przypomina prerafaelitańską piękność o delikatnych, ale surowych rysach, z pomarańczowymi włosami sięgającymi klatki piersiowej i krótko przystrzyżoną grzywką w stylu Bettie Page. Ubiera się wyłącznie w obszerne ubrania od japońskich projektantów ze swojego bogatego archiwum. – Ekscentryczna i urbanistyczna księżniczka z Tatooine, ale taka, której nie trzeba ratować – tak sama określa swój styl.
Społeczność, w której Aviram stała się niejako legendą, to małe, ale tętniące życiem uniwersum poświęcone japońskim projektantom. Znana na Instagramie jako @iamariavi ma skromne, ale oddane 2,5 tys. śledzących ją osób, i jak napisała w swoim bio – preferuje marki Undercover, Comme des Garçons i Junya Watanabe (niezmienne przywiązana jest też do Issey Miyake – ubrania z kolekcji „Pleats Please” trzyma zwinięte w schowku na pościel wbudowanym w kanapę). Oprócz prywatnego profilu na Instagramie, ma osobną stronę poświęconą swoim znaleziskom, zatytułowaną @inariannascloset, która zawiera skarby od jej ukochanych japońskich projektantów oraz takich marek, jak Hood by Air, Chopova Lowena i Prada
Jej kolekcjonerską obsesję zapoczątkował jednak belgijski projektant Martin Margiela. W 2013 r. odwiedziła butik „Ina” na Soho, gdzie znalazła wiskozową sukienkę z wiosennej kolekcji projektanta z 2004 r. – Choć nie pamiętam jej ceny, wiedziałam, że muszę ją mieć – wspomina Aviram. Od tego czasu przerzuciła się z Margieli na japońskich projektantów, przeszukała eBaya i portale pośredniczące w odsprzedaży i powiększyła swoje archiwum do ok. 70 sztuk z kolekcji Comme des Garçons i 70 z Undercover i ok. 65 sztuk od Issey Miyake.
Pasja Aviram rozpoczęła się w szkole średniej. Uległa wtedy wpływom muzyków i zespołów, od Serge'a Gainsbourga i Jefferson Airplane przez Dum Dum Girls po Sonic Youth i Meiko Kaji. Często próbowała odtworzyć styl każdego z nich, przeszukując pchli targ na Melrose, eBay’u i Etsy. – Gdy przeprowadziłam się do Nowego Jorku, mój styl całkowicie się zmienił. Byłam zszokowana, gdy okazało się, że można kupić ubrania vintage od projektantów w takich samych cenach, jak te niemarkowe – mówi. – Zaczęłam wymieniać moje starsze ubrania na te lepszej jakości pochodzące od moich ulubionych projektantów. Od tego momentu zaczęłam naprawdę budować swoje archiwum.
Na świecie jest mnóstwo kolekcjonerów, ale Aviram wyróżnia się tym, że nie gromadzi bezmyślnie. Zwraca uwagę na każdy element odzieży. Ma bzika na punkcie metek, a konkretnie metki z Undercover z kolekcji wiosna 2004, która przedstawia ilustrację osobliwej twarzy z niezwykle długim językiem. – Wielu projektantów ma swoje charakterystyczne symbole, które określają np. sezon, ale ta metka pokazuje precyzję marki i jej dbałość o szczegóły – mówi. – A to właśnie najbardziej kocham w ubraniach.
Aviram pytamy o to jak zbudowała swoje archiwum, gdzie natknęła się na rzadkie egzemplarze z wybiegów, dlaczego ma włączone Google Alerts i jakie skarby skrywa eBay.
Jaka była pierwsza rzecz od znanego projektanta, którą kupiłaś?
Arianna Aviram: Jestem nerdką i uwielbiam rzeczy, które kładą nacisk na detal i zmieniają obowiązujące normy. Gdy przejrzałam portal Style.com i odkryłam projekty Martina Margieli, wpadłam w prawdziwą obsesję. Pamiętam, że dogłębnie przeszukałam strony internetowe, aby dowiedzieć się wszystkiego o tajemniczym Margieli i chciałam wymienić wszystko w mojej szafie na jego projekty. Pewnego dnia, w 2013 r., weszłam do butiku „Ina” w Chelsea i zobaczyłam czarną wiskozową sukienkę z wyeksponowanymi białymi, splecionymi nitkami przeplatającymi się z przodu sukienki ze słynnymi czterema szwami z tyłu. Później dowiedziałam się, że pochodziła z kolekcji na wiosnę 2004 r. Tak zaczęła się moja obsesja na punkcie kolekcjonowania Margieli, która ostatecznie przekształciła się w moje zauroczenie Rei Kawakubo, które trwa do dziś.
Co ratowałabyś z pożaru?
Sukienkę z Undercover. Mam obie z looku numer 10 z kolekcji wiosna 2004. Była to jedna z pierwszych rzeczy tej marki, którą kupiłam za bardzo niską cenę – 50 dolarów na eBayu. Z Comme des Garçons wybrałabym rzecz, którą mam w swoim archiwum od jakiegoś czasu, ale właściwie założyłam ją tylko raz. To para kwadratowych skórzanych loafersów z drewnianą podeszwą z kolekcji wiosennej z 1984 r. Można je nosić jako loafersy albo zagiąć tył buta i nosić jako mule. Zazwyczaj szczycę się tym, że rzeczywiście noszę elementy z mojego archiwum, ale te są dla mnie tak wyjątkowe, że cieszę się, że mogę na nie tylko patrzeć. Prace Rei z lat 80. bardzo różnią się od tego, jak projektowała w latach 90. i późniejszych.
Spośród Junya Watanabe wybrałabym sukienkę z wiosennej kolekcji Parachute z 2003 r. Ta sukienka była pierwszą drogą sukienką, którą kiedykolwiek kupiłam. Uwielbiam jej regulowane zapięcie, cienki nylonowy materiał, wycięcia i architektoniczny kształt. Kupiłam ją od mojej przyjaciółki Lydii z Kanady z okazji swoich urodzin, a ona napisała mi do tego bardzo piękne życzenia.
Od Prady byłaby to para skórzanych rękawiczek operowych z jesiennej kolekcji z 2005 r., podarowanych mi przez rodzinę na urodziny w zeszłym roku. Mają w sobie coś bardzo eleganckiego. Uwielbiam też ich potencjał stylizacyjny. Natomiast z Issey Miyake najbardziej kocham epokę Naokiego Takizawy jako dyrektora kreatywnego, który łączył zmysłowość i tekstylne eksperymenty. To dwa dominujące elementy w kolekcji wiosna-lato 2006, inspirowanej albumem „Exotica” Martina Denny'ego. Mam egzemplarz jednego z ostatnich looków tego pokazu: sukienka jest długa i asymetryczna, a jej nadruk naśladuje liść bambusa z ukośnymi detalami w postaci rattanowych lin, podobnych do łodygi tej rośliny.
Co przyciąga cię do projektantów, których kolekcjonujesz?
Projektanci, których kolekcjonuję, w pewien sposób przełamują normy, czy to przez mówienie o niekonwencjonalnych standardach piękna w danym czasie, czy eksperymentowanie tekstyliami w charakterystyczny sposób, a także de- i rekonstrukcję odzieży w rewolucyjny sposób. Wielu projektantów ma silne muzyczne konotacje, a to właśnie muzyka była moją pasją, zanim stała się nią moda.
Co mówią inni ludzie o twoim stylu?
Generalnie, moja rodzina bardzo wspiera mój styl. Często mówią, że nie do końca go rozumieją, ale jest on autentyczny i cieszą się, że dzięki niemu jestem szczęśliwa. Moi kuzyni ujmują to najlepiej, mówiąc, że mój styl jest odzwierciedleniem tego, jak żyję. Pod wieloma względami jest to fuzja różnych nurtów, które zestawione razem są interesujące i skłaniają innych do pozytywnej refleksji nad własnymi wyborami.
Nie spotkałam się z żadnymi złośliwymi komentarzami na temat mojego wyglądu. Najzabawniejsze padają z ust mojego chłopaka. Jeśli nie podoba mu się mój strój, mówi, że wyglądam jak Lucille 2 z Arrested Development albo jak „majou”, co po japońsku oznacza czarownicę. Albo że jestem ubrana w negliż. Jeśli mu się podoba, to mówi, że wyglądam słodko.
Który z zakupów uważasz za prawdziwy skarb?
Kolekcja Comme des Garçons z jesieni 2005 „Broken Bride” zawsze była jedną z moich ulubionych. Mam wiele elementów z tej kolekcji, ale zawsze chciałam mieć jedną z jedwabnych sukienek z nadrukami „trompe l'oeil” i wycięciami. Byłam tak zakochana w tej kolekcji, że zapamiętałam każdą technikę krawiecką, której użyto, na wypadek, gdyby ktoś wystawił ją w sieci bez żadnych opisów. Widziałam, że jeden sklep vintage w Londynie miał look numer 13, ale kiedy zapytałam o cenę padła kwota 2800 euro. Kupuję dużo ubrań, ale nigdy nie mogłabym wydać tyle na jeden ciuch. Po upływie miesięcy od tego momentu, gdy przeglądałam japońską stronę internetową, zobaczyłam tę samą sukienkę, bez żadnych szczegółowych informacji o kolekcji, za 140 dolarów. Od razu ją rozpoznałam, nakręciłam się i oczywiście ją kupiłam.
Jak wygląda twój proces zakupowy?
Jestem osobą, która naprawdę inspiruje się kolekcjami i projektantami, więc pierwszą rzeczą, którą zawsze robię, jest badanie i sprawdzanie, które kolekcje współgrają z moim stylem. Następny pojawia się pomysł, w jaki sposób mogłabym stylizować te elementy w swoim stylu, i w zasadzie dopiero wtedy wyruszam na ich poszukiwanie. Mój proces zakupowy może trwać miesiące, a nawet lata. Sprawdzam dosłownie wszystkie miejsca, w których sprzedaje się ubrania, których szukam. Może to być sklep taki jak Tokio7 w East Village lub Pilgrim w Lower East Side, który wiem, że ma w ofercie projektantów, których szukam. Nigdy nie wiadomo, kto, co ma, więc sprawdzam też bardziej powszechne sklepy vintage, takie jak
Beacon's Closet, choć najlepsze rzeczy i tak znajduję w sieci.
Na tej samej zasadzie sprawdzam każdą stronę internetową, która sprzedaje ubrania. Doszłam nawet do ustawienia Google Alerts i sprawdzania historii w Google pewnych marek i kolekcji, aby zobaczyć, gdzie sprzedawane są poszczególne elementy, dzięki czemu mogę je śledzić. Kiedyś szukałam jednych butów Undercover. Znalazłam je w Nowej Zelandii (przez Google), ale ktoś je kupił. Następnie sprawdziłam je w Depop w Nowej Zelandii i tam je znalazłam. Czasami po prostu wpisuję nazwisko projektanta bez żadnych filtrów i przeglądam każdą aukcję. W ten sposób nie tylko lepiej poznaję jego twórczość, ale przede wszystkim zapamiętuję ubrania, co ułatwia mi ich zidentyfikowanie, gdy pojawiają się w sieci bez żadnych opisów.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.