Sukces serialu „Emily w Paryżu” zainspirował twórców reality show. Czy „Real Girlfriends of Paris” produkcji Bravo TV dorównuje kontrowersyjnemu hitowi Netfliksa? Paryska ekspatka, Monica de la Villardière, dzieli się swoimi przemyśleniami.
To, że amerykańska singielka zaraz po przyjeździe do Paryża chce znaleźć seksownego Francuza, można uznać za pewną oczywistość. Przynajmniej takie jest założenie najnowszej amerykańskiej produkcji odkrywającej doświadczenia ekspatów w wyidealizowanym Paryżu, tym razem w formie reality show wyprodukowanego przez telewizję Bravo. I o ile program o gospodyniach domowych tego samego producenta można uznać za prawdziwy, trzeba przyznać, że „The Girlfriends Of Paris”, który miał premierę w poprzednim miesiącu, idzie w tej kwestii o krok dalej.
Nowe życie w Paryżu
– Zdrowie nowych przyjaźni! Niech będą tak długie, jak penisy, które… zresztą nie ważne – wybrzmiewa toast, który pada z wybłyszczykowanych ust Adji Toure, Kacey Margo i Victorii Zito, świeżo upieczonych przyjaciółek i trzech z sześciu bohaterek show, w jednej z pierwszych scen odcinka pilotażowego. Dziewczyny założyły sobie także kilka innych celów do zrealizowania w Paryżu. Kacey, która pochodzi z południowej Kalifornii, chce zarobić wystarczająco dużo pieniędzy jako nauczycielka angielskiego, by móc utrzymać się do pierwszego. Szlachetnie. Victoria, która uciekła od swojej ,,bardzo chrześcijańskiej” przeszłości w Teksasie, przybyła do Paryża, by zostać projektantką mody. Natomiast Margaux Lignel, która dorastała między Nowym Jorkiem a Paryżem, szuka finansowej niezależności, by uwolnić się od swojego bogatego ojca Francuza. Zaczyna od skromnego życia za 2 tys. euro miesięcznie zamiast za 10, do których była przyzwyczajona. Jej ojciec twierdzi, że chce, by córka sama pragnęła ułożyć sobie życie, a zainteresowana gorliwie to potwierdza. Wszystkie te historie są bardzo inspirujące, ale projekt zdaje się być z góry skazany na porażkę, bo to tak, jakby próbować odtworzyć powieść Edith Wharton w nowoczesnej i bardzo wulgarnej wersji.
Warto w tym momencie dodać, że pozbawiony emocji ojciec Francuz Margaux jest jedynym paryżaninem w pierwszym odcinku. Wkracza do mieszkania swojej córki, obraża jej psa, krytykuje jej sposób przyprawiania jajecznicy i rażącą nieumiejętność otwierania francuskich okien, nie mówiąc o tym, co myśli na temat jej samodzielnego utrzymania się. Jest idealnym antidotum na przesłodzoną falę wylewnych komplementów, która następuje podczas wieczornej imprezy jeszcze w tym samym odcinku.
Buduar w kuchni
Przyjęcie wydane przez teoretyczkę sztuki i kultury, Anyę Firestone, jest wisienką na torcie frywolnej fabuły odcinka pilotażowego. Wieczór ewidentnie zostaje zaplanowany tak, by gospodyni mogła zademonstrować wielkość paryskiego wyrafinowania nowym znajomym ekspatom, którzy są pod jego odpowiednim wrażeniem od samego przybycia. Po trudach poszukiwań niskowęglowodanowych przepisów na kolację z okazji Święta Dziękczynienia naczelna intelektualistka całej grupy otwiera gościom drzwi w najbardziej obcisłych, odblaskowych, miedzianych spodniach, jakie można gdziekolwiek dostać.
Ton z „wysokiego C” kolacji zostaje jednak szybko sprowadzony do parteru, gdy tylko „gang” zaczyna dyskusje na swoje ulubione tematy. Pojawia się więc przegląd ostatnich historii łóżkowych, podwójnie niejednoznacznych z powodu ,,nadziewania indyka”, są aluzje do warkoczy z włosów łonowych i – uwaga spoiler – deklaracja biseksualizmu. Ooh la la, Anya nie wydaje się być pod wrażeniem tego wszystkiego. Szczerze mówiąc, to nawet zyskuje dzięki temu prawo do podania kolacji świętodziękczynnej bez węglowodanów. A teraz ważna wiadomość: prawdziwe paryżanki (tak jak prawdziwi ludzie na całym świecie) jedzą węglowodany, oczywiście w mniejszych porcjach niż Amerykanie. I druga: Francuzi uwielbiają rozmawiać o seksie. Więc chociaż to im się udało.
Bien dans ses baskets
Jeśli ktokolwiek chce oglądać „Real Girlfriends in Paris”, by mieć jakikolwiek ogląd paryskiego życia, będzie rozczarowany. Tak naprawdę można by przepędzić całe to „stadko” do jakiegokolwiek innego miasta za granicą, a fabuła byłaby identyczna, nie licząc jednego lub dwóch kadrów z wieżą Eiffla. Jeśli jednak macie ochotę na zawstydzająco okropne reality show w stylu Bravo, to włączyliście dobry program.
Trzeba jednak przyznać, że jest w nim coś dziwnie odświeżającego, mimo że porównania do „Emily w Paryżu” nasuwają się automatycznie. Poznajemy tu prawdziwą Emily (tj. Emily Gorelik, wielką miłośniczkę Anyi) i doświadczamy festiwalu równie złych fryzur wyciągniętych na szczotkę. Poza tym „Girlfriends in Paris” jest tym, co Francuzi określają hasłem „bien dans ses baskets” (dosłownie, czuć się wygodnie w swoich butach – akceptować swoją własną tożsamość). Podczas gdy „Emily w Paryżu” próbuje uchwycić głębokie różnice kulturowe i konfliktujące wątki z myśli feministycznych, „Real Girlfriends in Paris” po prostu pędzi przed siebie na oślep niczym buldożer przez paryskie aleje, rzucając żenującymi żartami i bez wstydu pokazując, że jego bohaterki są zdesperowane. Gdy najlepsze kąski wśród paryskich przystojniaków do wzięcia rzucają się w stronę Emily Cooper, bohaterki „The Real Girlfriends”, są genialnie szczere z tym, że nikt ich nie chce. Przynajmniej na razie.
Francuski szyk
Jeśli chodzi o garderobę, która w „Emily w Paryżu” pękała w szwach od ubrań znanych projektantów, ta w „Real Girlfriends in Paris” wywołałaby zaskoczenie i niedowierzanie u twórcy netfliksowego hitu, Darrena Stara, i jego kostiumografki, Patricii Field. Bohaterki reality show starają się kombinować, jak tylko potrafią, by stworzyć stylizację godną podziwu (oprócz Anyi, która lekką ręką wydaje 500 euro na wycieczkę śladami sztuki, i Margaux, której wspomniany wcześniej ojciec funduje wystawne życie). Być może wydają swój miesięczny budżet, który mają na wypełnienie ust, ale ten stylistyczny realizm w ogólnym rozrachunku wychodzi na plus.
Only Paris can judge you
Podczas wchłaniania koktajli, frytek i wielkiej butli amerykańskiego majonezu, którą jedna z dziewczyn wyciąga prosto ze swojej torebki w miejscu o nazwie Frog Revolution, panie pochylają się nad tym, jak bardzo doceniają to, że w Paryżu nikt ich nie ocenia. Można poczuć wtedy przeszywający dreszcz – jak to możliwe, że jeszcze nie zauważyły, że przyjechały do najbardziej oceniającego miasta na świecie?
Paryż może popisać się wieloma cudownymi rzeczami, ale zdecydowanie nie jest hipisowską przystanią dla wyrzutków. Ludzie na ulicach i w metrze są znani z tego, że „obcinają” innych wzrokiem od góry do dołu bez zawahania (uwaga: to może być komplement, ale nie musi). Piękno „Real Girlfriends in Paris” leży w bardzo mocnym osadzeniu bohaterek w bańce dla ekspatów, tak mocnym, że zainteresowane nie są w stanie tego zauważyć. To tylko jeden przykład. Dlatego wyzwanie w postaci uchwycenia w kadrach paryskiego życia z jakąkolwiek subtelnością i głębią przez dowolnego amerykańskiego producenta jest wciąż do podjęcia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.