Mistrz Valentino świętuje dziś 89. urodziny. Przez większość czasu sprawiał, że życie innych stawało się piękniejsze. O założycielu domu mody pisze dla nas jego przyjaciel Hamish Bowles.
Valentino w 1952 roku, jeszcze jako nastolatek, został asystentem projektanta Jeana Dessèsa, który zyskał światową sławę, ubierając europejskie koronowane głowy i grono aktorek w drapowane suknie wieczorowe. Pracując jako asystent Dessèsa, dla własnej rozrywki Valentino naszkicował serię ekstrawaganckich sukienek marzeń. Żadna z nich nie została wtedy uszyta. Światło dzienne ujrzały dopiero w roku 1991, gdy przygotowywano wystawę z okazji 30. noszącego jego nazwisko domu mody. Atelier Valentina uszyły je jako niespodziankę dla ich twórcy.
Pamiętam je doskonale. Na przezroczystej sukni wyhaftowano motywy z miśnieńskiej porcelany, z żółtym, fiołkowym i szarym szyfonem udrapowanym wokół gorsetu, a aksamitna w kolorze czekoladowym była muśnięta turkusowymi gałązkami koralowymi i okryta turkusowym płaszczem obszytym futrem z soboli. Była tam też suknia uszyta z wielu metrów plisowanego niebieskiego szyfonu, jakby stworzona z myślą o Elizabeth Taylor. Gołym okiem widać było, że już w tak młodym wieku Valentino za cel stawiał sobie, by osoby noszące jego kreacje nie pozostały niezauważone.
Pracowałem wtedy w Londynie jako redaktor magazynu „Harper’s & Queen”. Do Rzymu jeździłem na pokazy haute couture Valentina, a do Paryża na ready-to-wear. Gdy pokaz się kończył, Valentino wychodził na wybieg – uderzając palcami o wnętrza dłoni, jakby grał na kastanietach – do utworu „New York, New York”. – Bardzo ważne jest, by wiedzieć, czego pragnie rynek. Ubrania tworzy się po to, by były noszone. Mam ogromne szczęście – naprawdę rozumiem te kobiety – mówił Valentino.
Znał styl życia klientek, bo sam taki prowadził – żył tak pięknie, jak tylko to możliwe.
Byłem w Rzymie już kilka lat wcześniej, by sfotografować projektanta otoczonego przez grono rzymskich księżniczek ubranych w najbardziej romantyczne z jego sukien z krynolinami – scenę z „Lamparta” Viscontiego, którą mogliśmy zrealizować tylko dlatego, że damy zostały do niej ustawione przez Carlosa Souzę.
W roku 1991 nie tylko organizowałem sesję zdjęciową (oczywiście pod czujnym okiem Carlosa), ale także pisałem związany z nią artykuł i brałem udział w towarzyszących jej uroczystościach. Z lekką obawą jechałem na spotkanie z projektantem, którego od dawna podziwiałem, do jego studia w Palazzo Mignanelli. Okazały budynek obok szczytu Schodów Hiszpańskich miał sekretne wejście dla klientek haute couture, choć jego główne wejście znajdowało się sześć pięter niżej. Przymierzalnia była pełna szytych na miarę sukien. W tle widać było bele fantastycznych tkanin i tace pełne próbek haftów, guzików i elementów wykończeń. Valentino nadzorował przymiarki do kolekcji Night, jednej z 22 przyprawiających o zawrót głowy kolekcji, które projektował wtedy co roku. Jak później przyznał, tego dnia obudził się o 5.30, by przygotować notatki z informacjami, które chciał przekazać zespołowi. Wyglądał jak projektant z filmu: miał nienaganną fryzurę, ubrany był w brązowy garnitur z brytyjskiego tweedu, który podkreślał jego opaloną skórę. W zależności od tego, z kim z kosmopolitycznej ekipy akurat rozmawiał, przeskakiwał pomiędzy włoskim, francuskim i angielskim. Ani razu się nie pomylił. – Czy ta kobieta jest torbaczem? – zapytał, lekceważąco pociągając za zwisający z gorsetu kawałek materiału, podczas gdy zawstydzona krawcowa nerwowo naprawiała swój błąd.
Po przymiarkach Valentino zaprosił mnie do biura. Była to oranżeria z zielonym dywanem z lamparcim wzorem, zestawem tapicerowanych mebli w stylu Drugiego Cesarstwa, rzędem migdałowo-zielonych storczyków, malinowo-malachitowym gobelinem z Aubusson, sztukateriami, XVIII-wieczną porcelaną. Valentino usiadł pod „Portretem Eleonory Toledańskiej”szkoły Bronzino i naprzeciwko portretu z okresu belle époque przedstawiającego tajemniczą elegancką kobietę ubraną w luksusową czarną suknię i kapelusz z białym piórem. Na stolikach konsolowych stojących pod portretami umieszczono fotografie XX-wiecznych piękności, które Valentino ubierał – legendarnych ikon stylu, których pierwsze imiona wystarczyły, by wiedzieć, o kim mowa: Diana, Margaret, Elizabeth, Noor, Jackie, Nancy. Panująca tam atmosfera przywodziła na myśl dzieła Viscontiego, dramatycznie kontrastując ze znajdującym się obok przestronnym biurem Giancarlo Giammettiego, gdzie pierwsi właściciele pałacu przyjęli kiedyś odwiedzającego ich papieża (będącego członkiem ich rodziny) i które wydawało się idealnym miejscem dla tego rodzaju wizyt. Z kolekcją obrazów szkoły rzymskiej z lat 30. i imperialnych rozmiarów meblami biuro to było eleganckie w sposób, który można określić jedynie jako dyktatorski. Pałac został niedawno odrestaurowany przez dwóch młodych angielskich architektów – Petera Moore’a i Petera Kenta z pracowni Davida Daviesa. Schody z bladego marmuru lśniły, balustrady zostały wykonane z polerowanej stali, a na ścianach wisiały modernistyczne obrazy Francesca Clementego, które udowadniały, że choć Valentino i Giancarlo gustowali w historycznych artefaktach, chcieli być na bieżąco z tym, co teraźniejsze i przyszłe.
Pracując nad artykułem, zrobiłem zdjęcia kilku archiwalnych ubrań, które znalazły się na retrospektywnej wystawie Valentina. Wykonałem je w pięknym morelowym domu znajdującym się przy słynnej Via Appia. Jego wnętrza zaprojektował we współpracy z legendarnym Lorenzo Mongiardino, mieszając style takie jak chinoiserie i orientalizm – jedwab z tygrysimi wzorami, aksamit, tafta w szachownicę oraz perkal w ogromne róże. (W tamtym czasie Valentino posiadał równie klimatyczne domy w Gstaad, Londynie, na Manhattanie i Capri oraz ponad 40-metrowy jacht, TM Blue One).
Podobne artykułyGwiazdy w kreacjach Valentino Redakcja Vogue.pl By uczcić otwarcie wystawy, zorganizowano przyjęcie koktajlowe na Kapitolu, którego schody podświetlono płonącymi pochodniami, a samą wystawę można było zwiedzać w Accademii, w której znajdowała się kiedyś szkoła rzeźbiarska należąca do Watykanu. Wystawa nosiła tytuł „Trent Anni di Magia” (Trzydzieści lat magii), a za jej operową formę odpowiadał Jean-Paul Scarpitta – prezentacji czerwonych sukni towarzyszył soundtrack do opery „Carmen”, a tam,gdzie pojawiały się zwierzęce printy, słychać było odgłosy dżungli.
Gala odbyła się w Villi Medici, gdzie pojawiło się wiele pięknych, pewnych siebie Amerykanek, które w pośpiechu przemierzały drogę z limuzyn do budynku, by uciec przez padającym wtedy lekkim deszczem: Susan Gutfreund miała na sobie czarno-białą krynolinę Valentina, Lynn Wyatt założyła krynolinę w odcieniach beżu, różu i czerni (obie te suknie znajdują się teraz w mojej kolekcji, @hamishbowlescollection). Ivana miała na sobie obcisłą suknię z czarnej satyny, która wyglądała, jakby została wyfiletowana z przodu, a następnie obrzucona perłami (był to projekt Givenchy i niełatwo się w niej oddychało). Tamtej nocy podczas bankietu odbywającego się w granatowym pawilonie ustawionym w ogrodzie Valentino pokroił tort, na którym znajdowała się makieta Palazzo Mignanelli. Claudia Schiffer tańczyła z bułgarskim księciem Kyrilem, Dalma tańczyła z Mikhailem Baryshnikovem, a Linda Evangelista szeleściła jedwabną suknią w ostrym różowym kolorze, prezentując nową fryzurę (właśnie zmieniła kolor włosów na ognistoczerwony). Wkrótce wystrzeliły złote i srebrne fajerwerki, sprawiając, że piękny Rzym zdawał się rozciągać u naszych stóp. A Valentino? Tamtej nocy tańczył z Elizabeth Taylor, która wyglądała, jakby została przez niego ubrana w biały szyfon i światło księżyca, a on, zatracony w jej fiołkowych oczach, uśmiechał się promiennie jak kot, który dostał podwójną porcję śmietanki. Żył we śnie, który po raz pierwszy śnił, będąc chłopcem.
Dziękuję za te wspomnienia, Valentino. Są magiczne. I życzę Ci wszystkiego najlepszego.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.