Rozwód po kobiecemu, czyli o to, co nie gra w naszych związkach
Kobiety po rozwodzie rozkwitają: nagle mają więcej satysfakcji z życia, zaczynają kolejne studia, uprawiają sport, poświęcają się swoim pasjom, dzieciom, pracy. I randkowaniu. Widzę wiele kobiet, dla których rozstanie jest uwalniające – mówi Marcjanna Dębska, adwokatka, mediatorka i specjalistka od rozwodów.
Kobiety w Polsce znacznie częściej składają pozew o rozwód niż mężczyźni. Dlaczego?
Bo mają dość.
Czego?
Matkowania! Kobiety są wychowywane do poświęceń, a mężczyźni socjalizowani do tego, żeby spod skrzydeł mamusi wejść pod skrzydła żony. I tak też się dzieje: kobieta bierze na siebie znacznie więcej obowiązków, bo jest przekonana, że tak zachowuje się dobra żona i matka. Po czym ma poczucie, że nie może na własnego męża liczyć. To jest coś, co często pojawia się w zeznaniach obu stron na sali sądowej.
Co konkretnie?
Frustracja mężczyzn spowodowana wykastrowaniem. Kobiety traktują partnerów jak większe dziecko. Mąż zawsze musi odebrać telefon, być na czas, wywiązać się z nałożonych obowiązków – po kilku albo kilkunastu latach takiego traktowania mężczyzna widzi, że w ogóle nie jest decyzyjny, brak mu poczucia własnej wartości. Orientuje się, że nie tylko nie jest głową rodziny, nie jest nawet partnerem. Więc z jednej strony trudno się dziwić, że mężczyźni są sfrustrowani, a z drugiej – sami sobie takie żony wybrali, zgodzili się na ten model.
To potrzeba kontroli czy tego, że kobiety w każdej sferze błyskawicznie poszły do przodu i chcą, żeby mężczyźni za nimi nadążali?
Mam takie przemyślenie jako kobieta i feministka, że pojmowanie równouprawnienia zostało bardzo zniekształcone, w tym sensie, że zaczęło oznaczać po równo. A małżeństwo nie znaczy po równo. No bo co by to miało znaczyć? Że tyle samo razy w tygodniu opróżniamy zmywarkę? Tak samo często odstawiamy samochód do mechanika? Rozpisujemy na kartce, kto ile razy rozwiesił w tym miesiącu pranie? Tak się nie da!
Problem polega na tym, że kobiety wciąż znacznie więcej robią w domu niż mężczyźni, jednocześnie pracując zawodowo. Stąd ich frustracja.
O ile jestem zwolenniczką walki z niesprawiedliwością i tym, że kobiety zarabiają mniej na takich samych stanowiskach, o tyle uważam, że ścigając się z mężczyznami, wciąż gramy na ich zasadach. A nie o to chodzi. Bo ja nie chcę udowadniać, że jestem taka sama jak mężczyźni za pomocą nakładania na siebie coraz większej liczby obowiązków. Mam wrażenie, że zapominamy o tym, że kobiety i mężczyźni wnoszą unikalne wartości, są inni. Sztuką jest iść przez życie, pielęgnując te różnice.
Ale mając takie same prawa.
W biografii Ruth Bader Ginsburg – sędzi Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych – najbardziej podobał mi się fragment, w którym jej córka mówi, że pochodzi z domu, w którym panował równy podział obowiązków: mama zajmowała się myśleniem, a tata gotowaniem. Przypominam, że tata to również profesor prawa.
Terapeuci często mówią, że do ich gabinetów trafiają pary, w których partnerzy zostali wychowani w porządku patriarchalnym, który wciąż pasuje mężczyznom, a kobietom od dawna nie. One chcą się zmieniać, rozwijać, oni chcą mieć takie żony, jak ich ojcowie.
Najlepiej pokazuje to rozkwit kobiet po rozwodzie: nagle mają znacznie więcej satysfakcji z życia, zaczynają kolejne studia, uprawiają sport, poświęcają się swoim pasjom, dzieciom, pracy. I randkowaniu. Widzę wiele kobiet, dla których rozstanie jest uwalniające.
Jakie są najczęstsze powody rozwodów?
Z mojego punktu widzenia wygląda to trochę tak, jak w żydowskim dowcipie: kobieta wychodzi za mąż bo ma nadzieję, że on się po ślubie zmieni. A on się żeni, mając nadzieję, że ona się nie zmieni. Mówienie o niezgodności charakterów czy wypaleniu uczucia to truizm. Myślę, że rzeczywistym powodem wielu rozstań jest zmęczenie, brak nadziei kobiet i niezgoda na to, żeby życie wyglądało tak samo przez kolejnych 20 lat.
Kobiety mówią wprost, co im nie pasuje?
Oczywiście. Mówią: „Mam dosyć, nie jestem zainteresowana ogarnianiem wszystkiego”. Albo: „Nie chcę dłużej żyć z kimś, kto zajmuje się tylko braniem kokainy”. Pod branie kokainy można podstawić hazard, pornografię, alkohol. Każde uzależnienie jest chorobą kłamstwa, bez względu na to, od czego chory jest uzależniony. A kobiety nie chcą już żyć w kłamstwie – częściej chodzą na terapię, więcej czytają, rozwijają się. Próbują zmierzyć się z dzieciństwem, schematami, w których tkwią, różnymi trudnościami, więc też mają lepszy kontakt ze sobą. A kiedy ma się kontakt ze sobą, swoimi potrzebami i lękami, ma się łatwiejszy dostęp do prawdy.
Dlatego chcą żyć w uczciwych związkach?
Mają potrzebę prawdy, chcą, żeby relacje w ich życiu były czystą sferą. Poza tym mam wrażenie, że ostatnio częściej to kobietom zależy na seksie, na bliskości fizycznej. Tu też role się odwróciły. Kobiety, które nie mają seksu w małżeństwie, są sfrustrowane. I to nie jest kwestia jakiejś fanaberii, egoizmu czy rozpasania, tylko tego, że one nie mają poczucia, że ich własny mąż jest uważny na ich potrzeby. W końcu zaczynają myśleć: – Po co mi taki mąż? I trudno im się dziwić. Zwłaszcza że kobieta, która zdradza, jest stygmatyzowana. Mężczyzna w takiej sytuacji jest raczej usprawiedliwiany.
Kobiety inaczej się rozwodzą niż mężczyźni?
Powiedziałabym, że więcej zależy od tego, kto chce się rozwieść niż od płci. Inaczej zachowujemy się, kiedy chcemy odejść, inaczej, kiedy jesteśmy porzucani. Często poziom zranionego ego, upokorzenia, cierpienia jest na tyle wysoki, że mechanizmy obronne powodują chęć ataku, wyrównania krzywd. A sąd nie jest od tego, żeby wyrównywać krzywdy, takie rzeczy załatwia się na terapii. Co nie zmienia tego, że wiele osób wciąż idzie do sądu, oczekując czegoś, czego wymiar sprawiedliwości nie może im zaoferować.
Czyli?
Satysfakcji. To zresztą widać już na wczesnym etapie procesu – kto przychodzi z intencją załatwienia ważnej sprawy, a kto ma inne cele. I teraz: każda strona ma swoje narzędzia: kobiety najczęściej grają dziećmi, mężczyźni – pieniędzmi. Statystycznie kobiety więcej czasu spędzają z dziećmi, są z nimi bliżej, a mężczyźni mają więcej pieniędzy. Każdy walczy tym, co ma.
Jest jeszcze jakiś powód?
Mam wrażenie, że ludzie wciąż nie ustalają ważnych rzeczy przed ślubem. Czy chcemy mieć dzieci? Jeśli tak, to co będzie, jeśli okaże się, że jedno z nas nie może? Co z pieniędzmi, które włożę w remont twojego mieszkania? Czy będę zabezpieczona podczas ciąży i połogu, kiedy zrezygnuję z pracy? Co będzie z naszym domem postawionym na twojej działce, jeśli któreś z nas umrze? Mam wrażenie, że ważniejsze dla współczesnych par jest wielomiesięczne planowanie ślubu i wesela niż ustalanie najważniejszych we wspólnym życiu kwestii.
Na pewno rozmowa o pieniądzach wciąż uznawana jest za bardzo nieelegancką.
Tak, ale tylko przed ślubem. Intercyza wciąż jest postrzegana jako dowód nieufności i braku lojalności. Co innego podczas rozwodu, wtedy nagle tabu znika i jest duże prawdopodobieństwo, że każda ze stron usłyszy: walcz o siebie. Nie zostawiaj jej wszystkiego. Nie daj się oskubać! Dlaczego przy rozwodzie, kiedy para jest w konflikcie, na poziomie walki, społecznie akceptowana jest rozmowa o pieniądzach, a wcześniej, kiedy mogłaby prowadzić do sensownych ustaleń, już nie? Gdyby było odwrotnie, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, mieliby znacznie mniej kłopotów.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.