Dlaczego kobiety w USA odmawiają mężczyznom seksu w myśl zasady 4B?
Donald Trump wygrywa wybory prezydenckie w USA. W odpowiedzi na to zwycięstwo coraz więcej Amerykanek postuluje seksualną abstynencję. Zero randek, małżeństw, dzieci. Zero mężczyzn. To filozofia bezwzględnego oporu wobec patriarchatu, tzw. zasada 4B. Pytanie, czy nie nazbyt radykalna.
Z Amerykankami solidaryzują się kobiety z całego świata. Jeśli głową największego zachodniego mocarstwa zostaje mężczyzna, któremu w sądzie udowodniono przestępstwo seksualne, to trudno nie reagować oburzeniem albo paniką. Co to mówi o świecie, w którym żyjemy? Czy naprawdę tak znormalizowaliśmy przemoc wobec kobiet, że prezydentem Stanów Zjednoczonych może zostać ktoś, kto obraca napaść w sprośny żart (wracam do obrzydliwego Trumpowskiego „grab them by the pussy”)?
Amerykanki są wystraszone, przejęte i wściekłe na mężczyzn, którzy głosowali na Donalda Trumpa. Odgrażają się, że nie będą uprawiać z nimi seksu, wchodzić w związki romantyczne, rodzić im dzieci. Można się zastanawiać, czy to reakcja, która cofa nas do smutnych czasów, gdy feminizm definiowano jako wojnę płci i satyryzowano w popkulturowych scenariuszach jak ten do filmu „Seksmisja”. Można dyskutować, czy w czasach alarmująco pogłębiającej się przepaści światopoglądowej między konserwatywnymi mężczyznami i liberalnymi kobietami to odpowiedzialne działanie. Tylko dlaczego odpowiedzialność za to, żeby się dogadać, ma ciążyć wyłącznie na kobietach? Amerykanki ewidentnie przypomniały sobie słowa feministek drugiej fali. Kobiety nie są winne mężczyznom współczucia, opieki, seksu. Zwłaszcza tym mężczyznom, dla których koncepcja autonomii kobiety jest zbyt skomplikowana.
Cztery razy „nie”, głowa ogolona
Trump, pozujący na kogucika, który wszystkim się postawi, uwodzi sfrustrowanych młodych facetów, coraz bardziej radykalizujących się w konserwatywnych przekonaniach. Dlatego amerykańskie kobiety widzą celibat jako jedyne skuteczne narzędzie kontrataku. – Jeśli mężczyźni nie szanują naszych ciał, nie powinni mieć do nich dostępu – coraz częściej mówią tiktokerki. „Zrobimy tak: żadnego seksu z mężczyznami, dopóki Kongres nie przywróci Roe v. Wade” – zapowiada jedna z użytkowniczek portalu X, odwołując się do słynnego wyroku amerykańskiego Sądu Najwyższego z lat 70., który dawał kobietom w USA konstytucyjną gwarancję dostępu do aborcji. Dwa lata temu wyrok został uchylony przez sędziów mianowanych przez Trumpa podczas jego pierwszej prezydentury. Działaczka proaborcyjna Whitney Shanahan namawia: żadnych dzieci, dopóki Donald Trump jest prezydentem.
– Myślałaś, żeby się rozwieść? Zrób to jak najszybciej – apeluje trenerka rozwoju osobistego z TikToka Leah Marie i opowiada o planach zmiany przepisów, które mogą pozbawić kobiety szans na sprawiedliwe rozwody, bo Republikanom marzy się prawo, według którego małżeństwo rozpada się zawsze z czyjejś winy.
– Piep*zyć bycie chudą. Piep*zyć bycie ładną. Piep*zyć wszystko, czego oczekuje od nas patriarchat. Dlaczego mamy się tym wszystkim przejmować, skoro oni mają nas gdzieś? – a to fragment nagrania wideo, w którym młoda kobieta goli sobie głowę na łyso i namawia do tego inne: – Nie chodźcie z mężczyznami na randki, nie uprawiajcie z nimi seksu, nawet z nimi nie gadajcie. Rozwiedźcie się ze swoimi mężami, rzućcie swoich chłopaków.
Amerykanki golą głowy, bo długie włosy to stereotypowy atrybut kobiecości – pozbywają się go, by stracić na atrakcyjności i w ten sposób uderzyć w kulturę uprzedmiotowienia. Inne namawiają do kolektywnej histerektomii, chirurgicznego usunięcia macicy. Przejmują filozofię czterech „nie”: nie dla seksu z mężczyznami, nie dla randek z mężczyznami, nie dla małżeństwa i nie dla rodzenia dzieci. Tak dla podmiotowej, równej pozycji kobiety w świecie. Ale czy metoda czterech „nie” będzie skuteczna?
Heteropesymitski są boysober
Zasadę czterech „nie”, znaną w świecie jako 4B, wymyśliły radykalne feministki z Korei Południowej (wszystkie cztery reguły zaczynają się w języku koreańskim na „bi”), skupione wokół forum internetowego Megalia. Gdy administratorki Megalii zaczęły cenzurować coraz częściej pojawiające się homo- i transfobiczne wypowiedzi, część społeczności przeniosła się na forum WOMAD, które z feminizmem nie miało już za wiele wspólnego. Ktoś się chwalił, że zabił męża, dodając mu do kawy płyn do rozmrażania szyb. Ktoś inny wrzucił relację wideo z gwałtu na nieletnim, odurzonym narkotykami chłopaku, a gdy policja wszczęła śledztwo, reszta forum organizowała zrzutkę na prawnika dla gwałcicielki. Tu na powszechną dyskryminację kobiet reagowano fantazjami o brutalnej zemście, niesmaczną beką z weteranów wojennych albo dowcipami o gejach.
– W przeciwieństwie do krajów Zachodu, które mają długą tradycję ruchów feministycznych, Korea doświadcza przemian w wersji skompresowanej – tłumaczyła w „The Guardian” Gowoon Jung, socjolożka z Uniwersytetu Kyung Hee w Seulu, gdy zapytano ją o ekstremalną zasadę 4B. – Dlatego tak wiele osób sięga po feminizm w jego najbardziej radykalnej odsłonie – mówiła.
Kobiety nie pierwszy raz widzą w abstynencji seksualnej skuteczne narzędzie polemiki z patriarchatem. Kenijki piętnaście lat temu połączyły siły w solidarnym strajku, by pogodzić skłóconych mężczyzn u władzy, prezydenta i premiera, pochłoniętych wojenkami o polityczne przywileje, które odciągały ich uwagę od problemów trawiących kraj: ubóstwa i korupcji. Odmawiając seksu swoim mężom – w strajk zaangażowały się również żony wspomnianych polityków – kobiety nie tylko osiągnęły swój cel, zwracając uwagę na niekompetencję rządzących, lecz także doprowadziły do ważnej obyczajowej zmiany w bardzo konserwatywnym kraju, w którym kobiety nie podejmują publicznie tematu seksu.
Dziś publicystki równościowe zastanawiają się, czy da się w ogóle połączyć życie według feministycznych ideałów z intymną relacją z mężczyzną. Heteropesymistki dochodzą do wniosku, że raczej nie. Dlatego niektóre Francuzki kilka lat temu entuzjastycznie reagowały na ideę politycznego lesbijstwa, podejmując decyzję, że od tej pory będą wiązać się wyłącznie z kobietami, by tak wyzwolić się z opresji wpisanej w heteroseksualny związek. – To robi wielką różnicę, gdy nie musisz przejmować się ego swojego męskiego partnera. Ulży ci, jeśli nie będziesz musiała spełniać społecznych oczekiwań wobec ciebie jako kobiety – jak masz wyglądać, czy jesteś wystarczająco kobieca – tłumaczyła w rozmowie z iNews Virginie Despentes, popularna francuska pisarka, mianowana na ambasadorkę politycznego lesbijstwa, bo po raz pierwszy z kobietą związała się po trzydziestce. – Nie będę mówić heteroseksualnym kobietom, by zostawały lesbijkami, ale naprawdę czuję, że jeśli jesteś lesbijką, mniej cię w życiu ogranicza – mówiła.
Rozczarowanie heteroseksualnymi związkami potwierdza kryzys aplikacji randkowych, których wartość rynkowa ostatnio mocno spada. I takie społeczne trendy jak boysober, zapoczątkowany przez młodą amerykańską komiczkę Hope Woodard i podchwycony przez dziewczyny, które tłumaczą, że wolą skupić się na rozwoju osobistym i zawodowym niż wypalającej pogoni za związkiem.
Historia na wstecznym, kobiety w histerii?
Tylko dlaczego coraz więcej kobiet wypala się, próbując stworzyć zdrową heteroseksualną relację romantyczną? Dlaczego jak bumerang powraca pogląd, że feministycznego życia nie da się pogodzić z romantycznym związkiem z mężczyzną? Gdy Donald Trump wygrał z Kamalą Harris, Nick Fuentes, działacz skrajnej prawicy, rasista, antysemita i dumny mizogin, zamieścił w serwisie X wymowny wpis: „Twoje ciało, mój wybór”. Andrew Tate, guru inceli czekający właśnie na proces, w którym jest oskarżony o gwałt i handel ludźmi, też się ucieszył z wygranej kandydata Republikanów. „Już nie macie żadnych praw” – obwieścił. #MeToo, globalne poruszenie ofiar przerywających milczenie, uświadamiało skalę przemocy seksualnej wobec kobiet i niosło nadzieję. Że oprawcy zostaną rozliczeni. Że zmieni się prawo. Że zmieni się kultura. Tymczasem w różnych miejscach na świecie, w USA, Korei Południowej czy Argentynie, rządy przejmują mizogini, patoinfluencerzy karmią młodych chłopaków bzdurnym przekazem o podległej roli kobiety i namawiają, by za nieposłuszność karać gwałtem, a do tego wraz z rozwojem nowych technologii rośnie liczba cyberprzemocy wobec kobiet. Obietnica feministycznej rewolucji wciąż się nie wypełnia, przeciwnie – cofamy się do czasów, w których kobietom nie było wolno decydować o sobie. Z tej perspektywy „4B” Amerykanek nie wydaje się histerią. To próba zatrzymania historii, niebezpiecznie zawracającej swój bieg.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.