Polacy mają najniższą samoocenę w Europie. Dlaczego nie umiemy kochać samych siebie?
Nieustanne ocenianie swojego wyglądu i cenzurowanie własnego zachowania. Ciągłe porównywanie się do innych i… przegrywanie w tym zestawieniu. Zakładanie masek, żeby udawać kogoś lepszego. Wszystkie zachowania wynikające z niskiej samooceny pogłębiają złe relacje nie tylko ze sobą, lecz także z innymi. Skąd bierze się surowe patrzenie na siebie i czy możemy nauczyć się samoakceptacji? Psychoterapeuta podpowiada, że rozwiązanie problemów znajdziemy w sobie samych.
Chociaż coraz więcej Polek uważa się za atrakcyjne, co jest wielką zasługą ruchu body positivity, to wciąż w statystykach jesteśmy tymi, które mają najniższą samoocenę w całej Europie. Nie potrafimy dobrze o sobie mówić, chwalić się osiągnięciami, doceniać małych codziennych sukcesów. Skąd ten problem? – My po prostu nie jesteśmy przyzwyczajeni do samooceny – mówi Mirosław Sikora, psychoterapeuta. – Od samego początku naszego życia starsze od nas osoby mówią nam, co wolno, a czego nie, oceniają nasze postępowanie. Uczymy się, że ocena przychodzi z zewnątrz. Nikt nas nie pyta, jak my oceniamy samych siebie. System szkolny na dobre wdrukowuje nam świadomość, że nasza wartość zależy od cyfr 1-6. Tak ukształtowani często tracimy zdolność do przyglądania się sobie, analizy własnego samopoczucia i własnych potrzeb. Z jednej strony sami wystawiamy się na oceny, z drugiej wciąż oceniamy innych. Błędne koło?
Eksponowanie siebie w social mediach jest próbą zabiegania o akceptację
Pokazując na Instagramie wybrane fragmenty swojego życia poprzez wrzucanie zdjęć (oczywiście ulepszonych dzięki filtrom), zabiegamy o serduszka, kciuki w górę i komentarze. W ten sposób zwykle szukamy potwierdzenia, że robimy coś ciekawego, jesteśmy na czasie, odwiedzając modne miejsca, czy świetnie wyglądamy w nowej fryzurze lub sukience. To także efekt wyuczonego mechanizmu wystawiania się na ocenę. Chcemy wypaść jak najlepiej, dlatego starannie dobieramy to, co publikujemy. Znów nie szukamy oparcia w sobie, ale w świecie zewnętrznym. – Paradoksalnie tylko pozornie pokazujemy w ten sposób siebie, bo kreujemy jakąś postać, która coś robi i gdzieś bywa. Mało jest tu refleksji o tym, co ja naprawdę myślę o sobie, jak czuję się ze sobą. Skupianie się na swoich potrzebach wciąż postrzegamy jako egoistyczne – mówi ekspert i dodaje, że u wielu z nas umiejętność zadawania sobie prostego pytania „co ja na to?” zanika.
Pierwszym krokiem do samoakceptacji jest zauważanie siebie
– W wielu sytuacjach mamy wrażenie, że musimy postąpić w ten lub inny sposób. Tymczasem to, co robimy, jest zawsze naszą decyzją – tłumaczy psychoterapeuta. Wyobraź sobie, że przyjaciółka pyta, czy pójdziesz z nią do kina. Ty po intensywnym tygodniu miałaś w planach leniwą sobotę, ale wiesz, że ona ma teraz trudną sytuację i potrzebuje towarzystwa. Ważne jest, żebyś w takiej chwili potrafiła skonfrontować się ze swoimi odczuciami. – Nie zawsze robimy to, co emocjonalnie przychodzi do nas w pierwszej chwili, to ludzkie. Warto jednak mieć świadomość, że mamy wolność podejmowania decyzji. Nawet jeśli robimy coś „pod kogoś” czy w pewnym stopniu wbrew sobie, to wciąż jest to nasz osobisty wybór. Ta świadomość daje nam poczucie siebie w całej sytuacji, osadzenie w sobie, zaprzecza teorii o byciu zniewolonym. Poczucie sprawczości pomaga nam zadawać sobie pytania, gdzie jestem, co czuję, jak się mam, na co mam ochotę. A wynikiem tych refleksji jest zdolność do samooceny i samoakceptacji.
Jeśli nie możemy uciec od porównywania się z innymi, nauczmy się robić to mądrze
Problemy z niską samooceną mogą wynikać z szukania zawyżonych wzorców. Często wyznaczamy sobie cele ponad nasze możliwości, a potem mamy do siebie pretensje, gdy ich nie osiągamy. Tym większe, jeśli widzimy, że innym się to udaje. – Porównywanie się do innych ma dwa źródła. Pierwszym jest konieczność odróżnienia siebie od świata, zauważenia swojej odrębności. Drugim jest niestety patrzenie na to, w czym jesteśmy gorsi. Często źródłem braku samoakceptacji i lęków są z pozoru niewinne zdania, rzucane dzieciom przez rodziców. Pytanie, dlaczego dostało się trójkę, skoro Marysia dostała szóstkę, może zaburzyć u dziecka poczucie własnej wartości, z czym będzie się zmagać potem w dorosłym życiu. Warto spróbować odwrócić sytuację: zobaczyć, co nam się udało, a innym nie, postawić siebie wyżej, uznać, że osiągnęliśmy coś, czego innym się nie udało zrobić. Proponowałbym każdemu wykonanie prostego ćwiczenia: napisanie na kartce, co zrobiliśmy dobrze danego dnia, za co jesteśmy wdzięczni. To przeniesie naszą uwagę na pozytywne aspekty naszego życia.
Pokochaj siebie miłością rodzicielską
Zachęca do tego brytyjski trener pewności siebie Matthew Hussey. Obrazowo przedstawił to w czasie występu w The Drew Barrymore Show. „Wyobraź sobie, że otrzymujesz jedno zadanie w życiu: dostajesz pod opiekę człowieka, któremu masz zapewnić wszystko, co najlepsze. Masz o niego dbać, wspierać go, wstawiać się za nim, robić wszystko, żeby był szczęśliwy. Tym człowiekiem jesteś ty”, opowiadał aktorce Hussey. Rozwijając tę myśl, tłumaczył, że to właśnie jest rodzaj miłości, jaką obdarza się dzieci – nie kochamy ich za osiągnięcia, wygląd, zachowanie. To miłość bezwarunkowa i tak należy kochać siebie. – Idea opiekowania się swoją istotą przemawia do mnie – mówi Mirosław Sikora. – Podejście „kocham siebie takim, jakim jestem, akceptuję siebie”, to kierunek psychologii zorientowanej na proces, podejścia humanistycznego. Jeśli coś się nam nie podoba, nie musimy tego natychmiast zmieniać, ale próbujmy zobaczyć tego dobre strony. Budując relację z samymi sobą, musimy dać sobie przestrzeń nie tylko na samoakceptację, lecz także – od czasu do czasu – na… nielubienie siebie. Możemy popełniać błędy i zdawać sobie z nich sprawę, mieć chwile słabości, ale zawsze mamy kochać siebie jako „swojego własnego człowieka”. – Warto mieć w pamięci słowa, które Kate Hudson wypowiada w filmie „Jak stracić chłopaka w 10 dni”: „Kocham cię, ale nie muszę cię w tej chwili lubić”. To zdrowe i normalne w relacjach. Także w tej ze sobą.
„Bądź dla siebie dobra” to nie tylko wyświechtany frazes, lecz także sposób na budowanie udanych relacji
Co właściwie kryje się pod hasłem „bycia dla siebie dobrym”? Nie wystarczy kupić sobie nową bluzkę i zorganizować domowe SPA. Nasze problemy nie są związane z brakiem fajnych ciuchów czy czasu na zrobienie maseczki. Zidentyfikowanie źródła naszych lęków i niezadowolenia z siebie to jedyny sposób na wyrwanie się ze szponów własnych demonów. Zacząć można od małych rzeczy. – Mówiąc o problemach z samooceną, warto przytoczyć coś, co nazywam „klątwą office managera”. To osoba, o której myślimy wtedy, kiedy czegoś zabraknie albo kiedy coś się popsuje. Na co dzień, kiedy ekspres do kawy jest sprawny, a papieru do drukarki mamy pod dostatkiem, nie zastanawiamy się, kto za to odpowiada. Ale przy ocenie rocznej office managera wypomnimy mu, że przez jeden dzień ksero było niesprawne, bo to zapadnie nam w pamięć. Ważne jest, żeby jak ów office manager w swoim życiu umieć sobie powiedzieć: OK, jeden dzień nie można było korzystać z ksero, ale przecież działało przez 364 dni w roku. Skupmy się na tym, z czym sobie radzimy, co robimy dobrze. To niewiele, ale wiele zmienia – zauważa Mirosław Sikora. Pokochanie siebie jest podstawą życia z innymi. Dlaczego? Kiedy nie akceptujemy siebie, przyjmujemy rolę kogoś innego. A skoro nie jesteśmy prawdziwi, nie możemy stworzyć szczerych relacji. Dodatkowo, co zaznacza ekspert, stałe noszenie maski jest niezwykle energochłonne i może nawet prowadzić do depresji.
Zdystansowanie się wobec wewnętrznego krytyka jest możliwe
Ma go każdy z nas. To ten głos, który komentuje to, co robimy, a precyzując – podważa nasze działanie, wybory czy słowa. – Krytyk wewnętrzny mówi zwykle negatywnie i w pierwszej osobie. „Udaje”, że jest nami. Ja bym zachęcał do zauważania tego głosu i oddzielenia się od niego. Nauczmy się, że my sami o sobie nie mówimy źle. Traktujmy ten krytyczny głos jak coś, co możemy zignorować, a nie jak wyrocznię – radzi na koniec specjalista.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.