Bezpieczny, niegłupi, trochę nieporadny. Widzki na całym świecie pokochały „seksownego rabina” z serialu „Nikt tego nie chce”. Odtwórca tej roli, Adam Brody, podbijał już serca dziewczyn niemal 20 lat wcześniej w „Życiu na fali”. Jak wyśmiewany do niedawna nerd stał się wzorem męskości dla pokolenia milenialek?
Ostatnio poradziłam przyjaciółce, która wytrwale poszukuje miłości, żeby wreszcie umówiła się z kimś zwyczajnie mądrym. W pracy przed czterdziestką osiągnęła wszystko, ale życia prywatnego ułożyć sobie nie potrafi. – Wystarczy, żeby był zabawny – odparła ona, bo mądry i zabawny chłopak z naszego pokolenia to już rarytas. Mądry, zabawny i jeszcze lojalny, rozumiejący, oświecony przynajmniej na tyle, żeby traktować partnerkę na równi. Wypisz, wymaluj – nerd. Zaprzeczenie najbardziej toksycznych typów wśród milenialsów – samozwańczych samców alfa, którzy usiłują zachować „tradycyjne” wartości, głosząc mizoginistyczne poglądy, oraz inceli, którzy uważają, że padają ofiarą kobiet, choć tak naprawdę do swoich wrogów powinni zaliczać samców alfa.
Z braku jocka lepszy metal
Najmądrzejsza z moich przyjaciółek swojego ukochanego nerda poznała jeszcze w liceum. Już jako nastolatka podchodziła do mężczyzn sceptycznie. Obeznana z amerykańską popkulturą, widziała, jak nasi rówieśnicy powielają wzorce z seriali. Choć prawdziwych jocków u nas brakowało, bo sport w polskiej szkole kulał, wielu naszych popularnych kolegów gnębiło okularników, prymusów, wrażliwców. Większość dziewczyn tę grupę chłopców ignorowała, zakochując się bez pamięci w bad boyach, skejtach, starszych braciach. Nawet metale wydawali się ciekawsi niż „grzeczni” kumple, z którymi można było po prostu porozmawiać. Trafiali do friendzone, stając się powiernikami, ale nigdy partnerami.
Stereotypowy wizerunek nerda pokutował i w dziewczęcej świadomości, i w popkulturze jeszcze długo. Na utrzymanym w tonie parodii albumie „White & Nerdy” z 2009 r. „Weird Al” Yankovic rapował jako tytułowy nerd – chudy okularnik w koszuli w kratę, który studiuje na MIT, do poduszki czyta dzieła zebrane Stephena Hawkinga, zbiera figurki Warhammera. W tym samym czasie w telewizji furorę robiła „Teoria wielkiego podrywu”. Sitcom emitowany od 2007 r. pokazywał grupkę kumpli ścisłowców, którzy lepiej rozumieli teorię względności niż tytułową teorię wielkiego podrywu. W międzyczasie w serialach dla nastolatków narracja powoli ulegała zmianie. W „Jeziorze marzeń” z przełomu lat 90. i 2000. męscy bohaterowie – Dawson i Pacey – wydawali się nieoczywiści, choć bliżej im było do nerdów niż do jocków. „Życie na fali” (2003-2007) postawiło sprawę jasno – przyszłość należy do nerdów. Seth Cohen (Adam Brody), którego najlepiej określa angielskie słowo awkward – dziś powiedzielibyśmy neurotyk, a może nawet chłopak w spektrum – rozkochuje w sobie Summer Roberts (Rachel Bilson), najpopularniejszą dziewczynę w szkole, a ich związek staje się siłą napędową serialu.
Wielki powrót nerda w ciele gorącego rabina
Teraz, za sprawą netflixowego przeboju „Nikt tego nie chce”, o Cohenie i Brodym przypomniały sobie milenialki, które za młodu wzdychały do bohatera i aktora. Dwadzieścia lat później Brody – teraz czterdziestolatek, żonaty z Leighton Meester, czyli Blair z „Plotkary”, ojciec dwójki dzieci – wciela się w hot rabbi. Noah Roklov zakochuje się w Joanne (Kristen Bell) – indywidualistce, feministce, dziewczynie niepokornej. Mój facebookowy feed zapełnił się memami i cytatami z serialu. Noah rozumie kobiecą wrażliwość, Noah nie boi się silnych partnerek, Noah zawsze wybiera miłość. W zgodzie z konwencją komedii romantycznej parę czeka happy end, choć z pozoru różni ich wszystko. W przystojnym rabinie zadurzyła się Joanne, zadurzyły się nastolatki z jego wspólnoty religijnej, zadurzyły się milenialki, które odnalazły w nim pierwiastek partnerów obecnych albo wymarzonych.
„Seksowny nerd” przestał brzmieć jak oksymoron. Dla milenialek zmęczonych tinderowaniem, nieudanymi związkami, obojętnymi mężczyznami, zmieniły się bowiem znaczenia obu słów. „Seksowny” nie oznacza już: jurny, zawsze gotowy na zbliżenie, zabójczo przystojny, a „nerda” nie zamyka się w szufladce aspołecznego, przemądrzałego, niedostosowanego samotnika. Ten nowy nerd – ideał mojego pokolenia – wydaje się na ten moment najlepszą alternatywą dla toksycznej męskości, która na szczęście odchodzi już w zapomnienie. Wobec kryzysu męskości nie udało się jeszcze wypracować całkiem nowego modelu. Mężczyźni starają się zmieniać, a kobiety starają się zmieniać swoje oczekiwania wobec mężczyzn. Na ten moment przejścia „seksowny nerd” sprawdza się doskonale. Ceni w sobie wrażliwość, więc rozumie emocjonalne zawirowania kobiet. Skupia się na swoich pasjach (u niektórych to wciąż karcianki i plejaki, u innych kawa i sztuka współczesna), więc rozumie potrzebę samorealizacji u partnerki. Pozostaje lojalny, obecny, wspierający, bo wie, że związek tworzą dwie dorosłe osoby. I może okazać się dobrym ojcem, bo pielęgnuje w sobie dziecko w nienaiwny, lecz samoświadomy, terapeutyczny sposób.
Ja zakochałam się w nerdzie gdzieś w połowie drogi między moją najmądrzejszą przyjaciółką a tą, która teraz zmienia swoje nastawienie. Jak pewnie każda z otaczających mnie dziewczyn mam swoją interpretację nerda – dla mnie to mężczyzna, który przeczytał na tyle dużo, żeby zrozumieć, jak działa świat, jaką rolę odgrywają w nim kobiety, dlaczego miłość to wartość nadrzędna. Zupełnie jak w komedii romantycznej? Może wychowane na takich filmach milenialki wreszcie odnalazły tego idealnego protagonistę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.