Lubię pamiętać, co mówiłam, wracać bezpiecznie do domu, nie musieć przepraszać nikogo za głupie zachowanie poprzedniego wieczoru – mówi 23-letnia Mariana, dla której alkohol nigdy nie był atrakcyjny. Marta nie pije od roku i zauważa: – Może nie jest teraz tak barwnie jak kiedyś, ale jest prawdziwie. Kasia dodaje: – Nie mam poczucia straty, raczej akceptuję fakty – mój organizm ma niską tolerancję, a cena jest zbyt wysoka. Przywołujemy historie młodych kobiet, które zrezygnowały z alkoholu.
Marianna ma 23 lata, studiuje i pracuje. Na spotkaniach ze znajomymi jeszcze niedawno zamawiała piwo, którego potem nie ruszała. – Nie skłamię, jeśli powiem, że w całym życiu wypiłam w sumie 5 kieliszków alkoholu. Nie lubię jego smaku – mówi. – Jeśli starałam się czasem spróbować, na przykład zamówić, to pod presją otoczenia, ale w pewnym momencie, w pandemii, przestałam ze sobą walczyć.
Rodzice Marianny nigdy nie demonizowali alkoholu. Mają w domu barek. Białe wino pojawia się na stole w upały, Aperol towarzyszy wyjazdom do Włoch. Butelka jest też najczęstszym prezentem dla znajomych. Ale Marianna nie przejęła takiego podejścia do picia.
– W kamienicy w warszawskim Aninie jest sklep prowadzony przez cudownego pana Marka, którego opowieści o kolejnych trunkach mogłabym słuchać godzinami: o tym, że dane whisky przechowywane jest tyle a tyle lat w beczkach po cherry, że w danym winie wyczuwa się smak owoców, a kolorem przypomina akwarele. Tylko że oprócz koloru i opowieści nic mnie nie kusi w alkoholu – mówi.
Rośnie grono młodych ludzi, którzy nie piją
Alkohol mógłby dla Marianny nie istnieć, choć to jest trudne, bo wciąż okazuje się ważnym elementem kultury. Drink z palemką funkcjonuje jako oznaka wakacyjnego relaksu, a studenckie piwo ma pomóc przełamywać lody i luzować atmosferę. – Ale ja wcale tego nie potrzebuję – mówi Marianna. – Lubię pamiętać, co mówiłam, wracać bezpiecznie do domu, nie musieć przepraszać nikogo za głupie zachowanie poprzedniego wieczoru. Po czym dodaje: – Może bywam sztywna, ale to element mojej osobowości.
Jeśli impreza na pewnym etapie zmienia charakter – alkohol uderza ludziom do głów, rozmowy zaczynają być bardziej bezpośrednie, gesty niezdarne, goście tracą nad sobą kontrolę – Marianna wychodzi po angielsku.
W decyzji o trzeźwym życiu Mariannę upewniają badania. – Popularny w sieci terapeuta uzależnień Robert Rutkowski mówi, że alkohol może siać spustoszenie w organizmie – 150 ml wódki wywołuje zjawisko porównywalne do mikroudaru, czyli przemijające niedokrwienie mózgu – relacjonuje, zaznaczając, że sprawy związane ze zdrową dietą i higieną życia są dla niej priorytetowe.
– Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że jestem wyjątkiem, ale w internecie, zwłaszcza na TikToku, zauważam rosnące grono młodych ludzi, którzy przyznają, że nie piją, czy to ze względu na rodzinne traumy, próbę przerwania cyklu uzależnień, czy jak ja – po prostu z wyboru – mówi.
Takie spojrzenie na niepicie okazało się uwalniające. – Dziś nie mam już żadnych oporów, żeby zamiast piwa zamówić sok czy wodę. Nie przepadam za napojami 0%, bo nie podoba mi się kultura gloryfikująca alkohol. Nie muszę udawać kogoś, kim nie jestem.
Kiedy organizm nie pozwala na picie dużej ilości alkoholu
– Czy lubię alkohol? Tak. Kiedy piłam ostatnio? Może trzy tygodnie temu, nie pamiętam dokładnie – mówi Kasia, 39-letnia prawniczka. W domu ma jedną butelkę wina, którą kupiła w modnym sklepie. – To na wypadek, gdyby wpadli znajomi – mówi.
Bo jeśli pije, to w towarzystwie, dla zabawy. Jest drobna i dojrzała, więc nie ma taryfy ulgowej. – Szybko się upijam, a następnego dnia cierpię. Kilka drinków, dosłownie dwa albo trzy, i chwila zapomnienia kosztujemnie zmarnowaną niedzielę. Nie ma mowy o radosnym imprezowaniu, jak przed laty.
Próbowała jeść wcześniej porządną kolację, przy piciu w drugiej ręce mieć szklankę wody i sączyć, nie mieszać alkoholi, tylko trzymać się konsekwentnie jednego, najlepiej czerwonego wina, jeśli tylko możliwe, to organicznego. Ale poprawa nie była znaczna. – Po przyjęciu i tak czułam, że mój organizm jest zatruty i potrzebuje czasu, żeby dojść do równowagi. Następnego dnia przed partnerem byłam zawstydzona smoczym oddechem, ślamazarnością.
Ale największym problemem związanym z alkoholem pozostaje dla Kasi nawrót trądziku różowatego. – Kilka lat temu pojechałam na wakacje z grupą znajomych, tydzień we włoskiej willi. Plaża, aperitivo, makaron z drinkami, tańce i rozmowy do nocy. Kiedy wróciłam do Warszawy, nie mogłam poznać swojej cery – przesuszona, zaczerwieniona. Nigdy wcześniej nie miała podobnych objawów, myślała, że to alergia, ale dermatolog zdiagnozował trądzik. – Zaleczyłam go w pół roku, a z czerwoną twarzą czułam się koszmarnie. Alkohol jako pierwszy pojawił się na liście przeciwskazań. Więc choć w pamiętne wakacje przegięłam, to dostałam też nauczkę, z której wyciągnęłam wnioski – nigdy więcej nie doprowadzę się do takiego stanu.
Po alkohol sięga więc rozważnie, a wcześniej kalkuluje: Czy jest dobrej jakości? Czy jest w jej kalendarzu czas na picie? Na ile może sobie pozwolić?
– Nie mam poczucia straty, raczej akceptuję fakty – mój organizm ma niską tolerancję, a cena jest zbyt wysoka – puentuje. – Dużo większą frajdę daje mi bieganie w niedzielę rano albo wycieczka za miasto.
Kiedy nie umiesz stawiać granic, rezygnacja jest dobrym rozwiązaniem
– Wydawało mi się, że piję normalnie, jak wszyscy, tylko że oni w pewnym momencie odstawiali, a ja płynęłam dalej – mówi Marta, 34-latka, przedstawicielka wolnego zawodu. – Zdarzały mi się urwane filmy na imprezach, ale też samotne wieczory z winem. Nie piłam w tygodniu, ale wydawało mi się, że piwo, drink, wino albo wszystko razem to weekendowy rytuał, reset po wymagającym tygodniu.
Kiedy poszła na terapię, psycholożka zaczęła zadawać niewygodne pytania: „Czy pije pani często?”, „Czy uważa pani, że to jest ok?”, „Czy umiałaby pani odstawić na miesiąc?”.
Marta nie brała tych pytań poważnie, z natury zawsze była krnąbrna, problem uświadomiła sobie dopiero, kiedy zaczęła spotykać się z nowym chłopakiem.
– W jego rodzinie był problem alkoholowy, więc w dorosłym życiu zupełnie zrezygnował z procentów. Kiedy teraz o tym myślę, o naszej relacji, z perspektywy czasu, to wiem, że był moim przeciwieństwem – weganin, abstynent, introwertyczny typ. Byłam zafascynowana jego siłą charakteru i umiejętnością kreowania odrębnego świata w oparciu o jasne zasady. Z czasem zaczął oczekiwać ich wprowadzenia również ode mnie i, o dziwo, udało mu się.
Marta nie chce zgodzić się ze zdaniem, że była funkcjonującą alkoholiczką, ale przyznaje, że miała problem alkoholowy. – Może chodzi o to, że nikt nie nauczył mnie zasad. Pierwsze piwa w gimnazjum był czymś potajemnym, w liceum wiele się nie zmieniło, też musiałam się ukrywać. A na studiach artystycznych w moim środowisku liczyły się głównie zabawa, zatracenie – opowiada.
– Jeśli powiesz teraz, że kulturę picia wynosi się z domu, to chyba nie w moim wypadku – matka bała się picia jak ognia. A ojciec, z którym nie mieszkałyśmy, przy wódeczce załatwiał najważniejsze interesy i budował karierę urzędnika państwowego.
Jak dowiedziała się na terapii po latach, jako młodej dorosłej alkohol służył jej do regulowania emocji. Z kieliszkiem w ręku rozkręcała imprezy albo opłakiwała rozstania. W lodówce zawsze chłodziła się jakaś butelka.
– A później miałam już utrwalony nawyk i trudno było to zmienić – przyznaje.
Tak trudno, że łatwiej okazało się zupełnie usunąć alkohol z życia.
– Nie piję od roku, nie ukrywam tego faktu, a na początku byłam nawet dumna. Może dlatego, że ta decyzja zbiegła się z kilkoma innymi ważnymi krokami, jak zmiana miasta, w którym mieszkam, i coming out (Marta identyfikuje się jako osoba biseksualna). Podkreśla, że czuje wdzięczność do chłopaka, który pomógł jej zdiagnozować problem.
– Widzę, że ustabilizowałam się psychicznie, lepiej śpię, mój organizm szybciej się regeneruje. Lubię nową siebie. Może nie jest tak barwnie jak kiedyś, ale jest prawdziwie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.