Napięcie i tajemnica jak na płótnach Giorgionego, a przy tym klimat i sposób opowiadania rodem z książek Ottessy Moshfegh? Takie są płótna Brittany Fanning, jednej z najciekawszych amerykańskich malarek młodego pokolenia. Fanning rozwija karierę z przytupem. Ten sezon już należy do niej, a zaraz będzie jeszcze ciekawiej.
Pierwsze spojrzenie na płótna Brittany Fanning może być mylące – ot, oglądamy gładkie obrazki w typie kadrów Slima Aaronsa i migawek ze złotej ery Hollywood oraz pocztówkowe panoramy z budynkami w stylu Versace Mansion w Miami. Wszystko jest kolorowe i doświetlone, zielenie i ochry kipią z płócien, tak jakby ktoś podkręcił saturację obrazu. Kolejne minuty spędzone przed obrazami rozmontowują tę pozorną prostotę i pozwalają się zorientować, że artystka nie maluje realnych miejsc, ale wykreowane, niemożliwe przestrzenie. Elementy świata amerykańskiego południa – korty tenisowe, przepastne baseny, hiszpańskie podcienie – łączą się w nich z tymi z Europy: cyprysowymi gajami, koszami cytryn i pomarańczy. Tak Brittany Fanning generuje pozornie idylliczne krainy, w których niespiesznie i z gracją odbija się piłki i sączy drinki. Aha. Ciągle może się wydawać, że to malarstwo na miarę czasów, w których figuracja święci komercyjne triumfy, a świeży absolwenci akademii kochają niby-instagramowe opowieści.
W ten świat artystka wrzuca jednak dwa granaty i to właśnie po tych wybuchach jesteśmy skłonni zakochać się w malarstwie Fanning. Pierwszy z nich to brawurowe rozmontowanie konwencji portretowej. Każde z płócien skomponowane jest wokół postaci kobiecej, a artystka bez skrępowania mówi, że jako modelu używa własnego ciała. Wszystkie sylwetki pozbawione są jednak twarzy – albo odcina je krawędź płótna, albo malowana postać obrócona jest do widza plecami. Gdzie jest granica portretu i autoportretu? Jak bardzo można uprościć ludzką postać i przefiltrować ją przez język malarskiego skrótu, tak żeby opowiadała o emocjach, niepokoju i lęku? Jak zmienić portret jednego człowieka w uniwersalną opowieść o każdym? O to wszystko pyta Fanning. Artystka przyznaje zresztą, że mocnym punktem odniesienia jest dla niej nowa figuracja z lat 60. i 70., a w szczególności, oczywiście, dorobek Davida Hockneya. Drugi granat to zupełnie otwarte wprowadzenie w płótna powabnych wizualnie elementów przedstawienia, które skrywają śmiertelne niebezpieczeństwo. Na obrazach oglądamy więc: przechadzające się brzegiem basenu jaguary, biegające aligatory, wulkany tuż przed momentem erupcji, niemal renesansowe błyskawice w każdej chwili gotowe trafić jedną z bohaterek. Wszystko skomponowane z wdziękiem i wizualną maestrią tak, że chwilę trwa, zanim oko widza wyłowi element, który powinien budzić strach.
Brittany Fanning maluje wykreowane, niemożliwe przestrzenie
W malarskiej opowieści o nadciągającej katastrofie można dopatrzyć się odwołania do świata azjatyckiego – do tego, jak w rycinach i tradycyjnej ikonografii przedstawia się przejmującą, porywającą, obezwładniającą człowieka naturę. Czasami w płótnach Fanning niebezpieczeństwo ma postać śnieżnej lawiny, schodzącej do narciarskiego kurortu, czasami pożaru odbitego w goglach, kiedy indziej dzikiego zwierzęcia. Zawsze jest wyestetyzowanym elementem przedstawienia, czymś, co dopełnia krajobraz. Ten azjatycki rys to mrugnięcie do biograficznych doświadczeń, bo urodzona na Florydzie artystka po ukończeniu studiów malarskich na University of North Georgia siedem lat spędziła w południowej Korei, debiutując w 2018 roku wystawą w jednej z galerii w Seulu. Dziś Fanning mieszka i tworzy w Los Angeles.
Powabne malarskie światy pełne napięć Brittany Fanning właśnie pokazała na wystawie „Scenes and Revelations” w dominikańskim Casa de Campo. Wystawa w samym sercu karaibskiego raju kolekcjonerów i miłośników sztuki była zarazem inauguracją Heliconia Projects (stworzonej przez Nicole Bainov i Elsę Maldonaldo Buitron platformy, która ma prezentować to, co w sztuce globalnego Południa najciekawsze i najaktualniejsze) i wydarzeniem charytatywnym, wspierającym lokalną fundację MIR. Zaprezentowano nie tylko wielkoformatowe prace malarskie, lecz także sztukę na papierze, a Nicole Bainov i Elsa Maldonaldo Buitron skuratorowały wystawę tak, żeby podkreślić złożoność imaginarium amerykańskiej artystki i to, że za pozornie podobnymi pracami chowają się zupełnie inne opowieści. Przy okazji światło reflektorów skierowano i na sam malarski warsztat Fanning – pokaz w ramach Heliconia Project był okazją, by obejrzeć, jak artystka traktuje płótno, pokrywając je grubymi pociągnięciami pędzla, które przełamują niby-fotograficzne przedstawienie. Warstwa malarska tych opowieści z dreszczykiem na płótnie jest bogata; miejscami pojawiają się impasty, nietypowe w gładkim świecie hockneyowskich rozwiązań. Już choćby z tego powodu Brittany Fanning warto przypatrzeć się bliżej i, jeśli to możliwe, w realnym, a nie instagramowym świecie.
W kwietniu nowe prace artystki będzie można oglądać w londyńskiej galerii Pictorium. Czego się po nich spodziewać? Na pewno kolejnych eksperymentów z południowo-azjatyckim twistem i jeszcze bardziej podkręconego napięcia. W świecie prostych, jednoznacznych malarskich przekazów i odmienianej przez wszystkie przypadki figuracji nie można tych wybuchów granatu przegapić.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.