Techno, ekspresyjne ruchy, wykrzywione z wściekłości usta i owacje na stojąco – tak w telegraficznym skrócie można streścić przebieg pokazu „Vicious” Ricka Owensa. O tym, dlaczego to modowe widowisko wzbudziło sensację, a także kto wcielił się w role modelek, piszemy w kolejnym odcinku cyklu „Front Row”.
Jeżeli w przeddzień paryskiego tygodnia mody, we wrześniu 2013 roku, ktoś myślał, że na wybiegu widział już wszystko, grubo się mylił. Prezentacja kolekcji Ricka Owensa wiosna–lato 2014 wprawiła w osłupienie nawet najbardziej niewzruszonych. „Tego show nikt szybko nie zapomni”, „Czy to początek rewolucji?”, „Owens wstrząsnął Paryżem”, „Przełamał modowy schemat” – pisały gazety. Pokaz zatytułowany „Vicious” w niczym nie przypominał tradycyjnej, bezemocjonalnej i nieco drętwej parady na wybiegu, do jakiej przywykli widzowie. Amerykański projektant zdecydował się zastąpić zawodowe modelki tancerkami. Ich elektryzujący i nasycony ekspresją popis step dance’u przyćmił pozostałe pokazy fashion weeku, a dodatkowo sprawił, że nawet kreacje Owensa zeszły na drugi plan.
Taniec jako symbol przynależności
Paryska publiczność nie kryła zaciekawienia. Step dance (lub stepping) jest bowiem relatywnie nieznany w Europie, natomiast w Stanach Zjednoczonych cieszy się długą i bardzo bogatą historią. Taniec ten zaczął kształtować się jeszcze w czasach niewolnictwa, kiedy Afrykanom, przesiedlonym do USA, zakazano używania plemiennych bębnów. Za perkusyjny instrument służyły im więc ich własne ciała. Rytmiczne klaskanie i tupanie akompaniowało dokładnie określonym układom kroków, gestów, a nawet min i okrzyków. Szczególna forma tego tańca zachowała się w Republice Południowej Afryki, gdzie górnicy kopalni złota komunikowali się miarowym tupotaniem gumowymi butami – stąd nazwa gumboot dance.
Na początku XX wieku w Ameryce step stał się nieodłączną częścią kultury czarnoskórych studentów, zrzeszających się w bractwa (fraternities) oraz tworzących grupowe choreografie jako symbol tożsamości i przynależności. Poszczególne konfraternie z różnych uczelni (m.in. Howard University, Cornell University) rywalizowały między sobą w tanecznych pojedynkach. Aby pokazać swoją siłę i poczucie jedności, zespoły aranżowały układy ruchów i gestów, przypominające wojskową musztrę. Z biegiem lat stepping wniknął też do „siostrzeństw” (sororities) – żeńskich stowarzyszeń, w których studentki wypracowały własną ekspresję, oscylującą między kobiecą zmysłowością a militarną dyscypliną. Do dziś step dance odgrywa istotną rolę w akademickiej społeczności w USA. Stanowi element tamtejszych ceremonii inicjacji i integracji, a także międzyuczelnianych konkursów.
Ze studenckiego kampusu na wybieg mody
– Moja estetyka zawsze bazowała na amerykańskiej interpretacji europejskości. Zespoły step dance’u są na wskroś amerykańskie. Uznałem, że przeniesienie ich na paryski wybieg, skonfrontowanie obu światów jest bardzo w moim stylu – tłumaczył Rick Owens. Wprawdzie pomysł niekonwencjonalnego pokazu mody pochodził od samego projektanta, jednak za jego realizację odpowiadał ktoś inny.
Specjalnie na potrzeby cyklu „Front Row” postanowiłem więc zwrócić się do źródeł, czyli autorek widowiska „Vicious”. O okolicznościach jego powstania oraz zakulisowych tajemnicach opowiedziały mi choreografki, Lauretta Malloy Noble i LeeAnét Noble.
– Mój dziadek, Lawrence Malloy, należał do bractwa Alpha Phi Alpha. Natomiast babcia, Loncie Malloy, była członkinią Sigma Gamma Rho. Oboje uczęszczali do mojej macierzystej uczelni, Howard University, gdzie stowarzyszenia konkurowały w zawodach step dance’u – mówi LeeAnét. Ona sama zdobywała taneczne doświadczenie m.in. w zespole STOMP, broadwayowskim Disney Theatrical Group, a także na scenie u boku Rihanny i Alicii Keys. Wraz z matką, Laurettą (która występowała niegdyś z Queen Latifah i Earth, Wind & Fire), stworzyły choreograficzny tandem specjalizujący się w steppingu. – Dawna asystentka Ricka Owensa, Asha Mines, z którą już wcześniej współpracowałam, skontaktowała się ze mną i moją córką w sprawie połączenia stepu z kolekcją Owensa – wspomina Lauretta. – Zespół Ricka miał trudności z tym projektem, więc poprosił, byśmy zajęły się castingiem, skomponowaniem tańca oraz reżyserią pokazu. Zgodziłyśmy się natychmiast.
Team Vicious
Przygotowania zaczęły się pięć miesięcy przed paryskim show. Najpierw należało skompletować obsadę. LeeAnét – kursując między Nowym Jorkiem, New Jersey i Waszyngtonem – zebrała grupę 40 stepperek z siostrzanych stowarzyszeń (Zeta Phi Beta, Washington Divas, Delta Sigma Theta), a także trup tanecznych (Momentum, Soul Step). Tak powstał „Team Vicious”. – Kiedy zadzwoniono do nas po raz pierwszy, myślałam, że mamy tańczyć wokół modelek lub obok nich. Dopiero podczas trzeciej próby dowiedziałam się, że to my będziemy modelkami – wyznaje LeeAnét, która opracowała całą choreografię. Oprócz klaśnięć, podskoków i rytmicznego marszu składały się na nią elementy starych afroamerykańskich i afrykańskich tańców: Pattin’ Juba (klepanie po ramionach, nogach, klatce piersiowej), Ring Shout (szuranie nogami, tupanie, głośne wrzaski) oraz energiczne kopnięcia Zulu.
– Pierwszego dnia prób powiedziałam dziewczynom: musicie mi zaufać. Zamieszam i poprzestawiam wiele rzeczy, żeby złożyć wszystko w jedną całość – wspomina LeeAnét. Tancerki ćwiczyły skomplikowany układ kroków przez ponad 20 tygodni. Nie do końca wierzyły, że wystąpią w Paryżu. Część z nich nie miała nawet wyrobionego paszportu. Na szczęście Rick Owens zatroszczył się o wszystko. – Któregoś dnia przyleciał do Nowego Jorku, by osobiście zobaczyć próby i zrobić przymiarki strojów do nowej kolekcji – mówi Lauretta. Designer nie ingerował w choreografię. Pytany, czy ma jakieś sugestie, powtarzał tylko jedno słowo: vicious. Występ musiał być więc wściekły, rozjuszony, groźny i porywczy. Tak też się stało.
Brutalizm w rytmie techno
Nadszedł wrzesień, a wraz z nim, w pełni majestatu, paryski tydzień mody. Dom Christiana Diora (wówczas pod wodzą Rafa Simonsa) zaprosił gości do Musée Rodin, które przeobraziło się w ogród tysięcy wiszących wisterii, storczyków i winorośli. Chanel zaaranżowało w Grand Palais fikcyjną galerię z modelkami w roli dzieł sztuki, a Marc Jacobs z rozmachem pożegnał się z Louis Vuitton, montując na wybiegu ruchome schody, fontannę i karuzelę. W porównaniu do tych pokazów scenografia Ricka Owensa wyglądała jak z dreszczowca. Surowa i zimna, odzwierciedlała słabość designera do brutalistycznej estetyki. Show zainscenizowano w gmachu Palais Omnisports de Paris-Bercy – hali sportowo-widowiskowej na wschodnim brzegu Sekwany. Na betonowej posadzce zostało wydzielone miejsce na szeroki wybieg. U jego szczytu pięło się metalowe rusztowanie z rozwidlonymi schodami, które prowadziły do małego wejścia w podświetlonej ścianie. Srogi ascetyzm jak z thrillera – w takiej scenerii Owens czuje się najlepiej. W poprzednich sezonach eksponował kolekcje na tle kłębów sztucznej mgły, kaskad piany oraz rusztów, płonących żywym ogniem. Tym razem to nie złowieszcza oprawa sceniczna, lecz taneczny popis miał podsycać napiętą atmosferę. Amerykański projektant podzielił show na cztery części. W każdej wystąpiło po dziesięć stepperek, prezentujących w czterech odrębnych choreografiach poszczególne sekcje wiosenno-letniej kolekcji.
„Gdy czekaliśmy na rozpoczęcie pokazu, zza kulis dobiegły nas krzyki i odgłosy skandowania. To Owens, w rytualnej manierze, zagrzewał do boju swoje wojowniczki” – pisała Isabella Burley, redaktorka „Dazed & Confused”. Prócz niej w pierwszym rzędzie zasiedli Suzy Menkes, Alexander Fury, Hamish Bowles i Lenny Kravitz. Pomimo przygaszonego światła dało się też wypatrzeć Dianę Pernet, Lily Gatins, Garetha Pugh oraz Michèlle Lamy (muzę i życiową partnerkę Owensa). Wszyscy odziani w czerń, jak przystało na gwardię quasi-gotyckiej mody. Dla podsycenia mrocznego nastroju projektant zaprosił do współpracy Olafa Bendera, znanego pod pseudonimem Byetone. Niemiecki twórca muzyki z pogranicza techno i noise’u użyczył swoich dwóch kompozycji na potrzeby ścieżki dźwiękowej pokazu. Jego utwór „Topas” dudnił ostrymi uderzeniami perkusji i ciężkimi basami, które powtarzały i nawarstwiały się, tworząc transowy, szamański rytm. Z kolei pulsujące sample w „Plastic Star” – w miarę upływu czasu – zmieniały się w kakofonię podobną do białego szumu. Zanim jednak rozbrzmiały z całym impetem, w hali zrobiło się cicho i ciemno.
Zsynchronizowane ruchy i wyszczerzone zęby
Po chwili reflektory oświetliły scenografię. Ekran, który wcześniej zasłaniał wejście w ścianie, powoli podniósł się, a surowe dźwięki Byetone’a dały sygnał do rozpoczęcia show. Na szczycie rusztowania pojawiły się dwie tancerki, maszerując w miejscu; każda z nich uderzała się dłonią w pierś. Obróciły się do siebie plecami, po czym zeszły po schodach w takt elektronicznego beatu. Tuż za nimi zaczęły wychodzić dwójkami kolejne kobiety, gestykulując jak ich poprzedniczki. Wszystkie poruszały się w tym samym tempie i w identycznych odstępach. Utrzymanie symetrii nie było jednak łatwe. – W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nie ma możliwości, by tancerka czekająca za kulisami mogła zsynchronizować się z tą, będącą już na wybiegu. Stanęłam więc z Rickiem przy przejściu, licząc na głos i wykonując wszystkie ruchy, aby każda dziewczyna złapała rytm zanim wyjdzie na scenę – zdradza Lauretta – Należało zachować ostrożność ze względu na strome stopnie i spory rozmiar butów. Wymagało to nie lada skupienia i precyzji.
Nie tylko skoordynowane ruchy, lecz także mimika była wspólnym mianownikiem. Na obliczach niemal wszystkich stepperek rysował się przejaskrawiony grymas wściekłości: wykrzywione usta, zmarszczone brwi, wyszczerzone zęby, wybałuszone oczy. Ich groźne miny (kojarzące się z maoryską haką) to tzw. „grit face”. – Ten ekspresyjny wyraz twarzy wywodzi się z tradycji czarnych bractw i siostrzanych stowarzyszeń – tłumaczy LeeAnét. – Symbolizuje determinację, zaciekłość, siłę charakteru oraz bycie nieustraszonym. Co ciekawe, niektóre z naszych stepperek należały do organizacji Zeta Phi Beta, w której często występuje się z tą surową miną.
Taneczny rytuał
Przed rzędy wyraźnie skonsternowanych widzów wkroczyło pierwsze dziesięć tancerek (wśród nich LeeAnét). Ich tuniki i kombinezony – uszyte z paneli czarnej skóry, ze skośnymi szwami i widocznymi zamkami błyskawicznymi – przypominały bardziej zbroje aniżeli baletowe trykoty. Mimo to nie krępowały ciała. Natapirowane włosy i zwiewne nakrycia głowy, przypominające durag, dodawały ruchom dramaturgii. Sportowe buty, które Owens stworzył we współpracy z marką Adidas, wzbudziły niemałą sensację. Minimalistyczna gama kolorów, ich grube języki oraz przerośnięte, jakby nadmuchane podeszwy sprawiły, że krytycy porównywali je do „kopyt” lub „stóp nosorożca”. W tak agresywnym i wycieńczającym fizycznie tańcu jak step dance sneakersy okazały się najwygodniejszą opcją.
Po sekwencji frenetycznych gestów, efektownych skłonów, klaśnięć nad i pod kolanami pierwsza grupa tancerek cofnęła się w głąb wybiegu, by ustąpić miejsca kolejnej. Kobiety tym razem miały na sobie luźniejsze, drapowane kaftany w kolorze khaki, a kaptury i proste czepce upodobniały je do pustelniczek, szamanek lub mniszek.
Wokół choreografii narosła mistyczna aura archaicznego rytuału. Atmosfera gęstniała z każdym tąpnięciem, uderzeniem w dłonie i donośnym okrzykiem, których nie zdołało zagłuszyć nawet grzmiące z głośników techno. Publiczność – jak zahipnotyzowana – przyglądała się temu szaleńczemu wirowi tańca. Fotograf Bill Cunningham nie odrywał oka od aparatu, a Valerie Steele (dyrektorka muzeum w Fashion Institute of Technology) przez cały pokaz otwierała usta ze zdziwienia.
Gestykulacja i układ kroków trzeciej grupy stepperek znalazły odbicie w ich strojach. Rick Owens zaprojektował krótkie, kilkuwarstwowe kimona, których geometryczny krój podkreślały białe pasy i precyzyjne, wręcz laserowe cięcia. Futurystyczne uniformy sprawiały wrażenie technicznych i dość sztywnych. To samo dotyczyło tańca: kanciastych skrzyżowań rąk, szybkich i ostrych szarpnięć czy nagłych blokowań, znanych np. z lockingu. Było w tych ruchach coś z żołnierskiego drylu. Nie mniejszym zdyscyplinowaniem cechował się występ czwartej drużyny tancerek, które wmaszerowały na wybieg przy spazmatycznych błyskach stroboskopów. Ubrane w sterylnie białe katany, ustawiły się w dwóch rzędach wzdłuż publiczności. Wykonując symetrycznie te same figury, zwracały się raz naprzeciw siebie, a raz w stronę widzów, jakby chciały wyzwać ich na pojedynek.
Wreszcie stałyśmy się jednością
Bojowy nastrój panujący w Palais Omnisports nie tracił na intensywności. W ostatnim akcie pokazu wziął udział cały zespół „Vicious”. Czterdzieści kobiet, rozdzieliwszy się na dwa szeregi, zatańczyło wspólnie ten sam synchroniczny układ. Nagle, gdy muzyka elektronicznych sprzężeń sięgnęła zenitu, stepperki ruszyły ku sobie niczym dwie skonfliktowane armie. I kiedy wydawało się, że ich zderzenie na polu walki jest nieuniknione, wpadły między siebie, stając w jednej linii. Każda tancerka mogła zaprezentować się przed obiektywem fotografów, jak ma to miejsce podczas tradycyjnego pokazu mody. Jednak wielki finał widowiska Owensa był daleki od tradycji. Jego modelki ponownie rozdzieliły się na dwie drużyny. Chwytając się pod ramiona, stworzyły pewnego rodzaju łańcuchy ciasno splecionych ciał, po czym rytmicznym krokiem zeszły z wybiegu. – Wreszcie wszystkie stałyśmy się jednością – mówi LeeAnét. Publiczność zareagowała burzą wiwatów. – Otrzymałyśmy owacje na stojąco, co jest rzadkością na pokazach. Po występie dziennikarze otoczyli nas ze wszystkich stron. Zalały nas błyski aparatów, wywiady i nowe propozycje współpracy, co trochę przytłaczało, ale było bardzo ekscytujące. Następnego ranka znalazłyśmy się na pierwszych stronach paryskich gazet – wspomina Lauretta.
Walka o inkluzywność
– Pokaz Ricka Owensa był jednym z najlepszych, jakie widziałam w ciągu kilkunastu lat – przyznała Valerie Steele. Ogromne wrażenie wywarł także na Carine Roitfeld: – To najwspanialsze, co kiedykolwiek zobaczyłam. Równie dobrze mogę już wrócić do domu. Uważam, że ten show wiele zmienił. Francuskiej redaktorce nie chodziło jednak o zmianę w sposobie prezentowania mody. Nie miała na myśli tanecznego spektaklu, lecz jego bohaterki. – Nasz zespół składał się z kobiet o różnych kolorach skóry i kształtach sylwetek. Nauczycielki, matki, lekarki, studentki, policjantki, które kochają stepping – wyjaśnia LeeAnét. – Na tym właśnie polega piękno tego pokazu, który dokonuje ważnego zwrotu i przełamuje schematy obowiązujące od dziesięcioleci.
W kolekcji „Vicious” Rick Owens zawarł aluzję do wykluczającej natury świata mody. Paryski wybieg – na którym skupia się wzrok branży – oddał kobietom marginalizowanym ze względu na pochodzenie czy budowę ciała. Zamiast anonimowych modelek w rozmiarze zero zaangażował korpulentne, atletyczne i pewne siebie performerki, dzielące się z publicznością swoją historią oraz tradycją.
Koncepcja show Owensa krążyła wokół kolektywności, przynależności do grupy. – Z jednej strony drużyna kojarzy się z jednością, więzią, tworzeniem rodziny. Z drugiej natomiast przywodzi na myśl rywalizację, konflikt lub wojnę. Ma jasne i mroczne oblicze – stwierdził projektant. – Możesz stać się jej częścią lub być z niej wykluczonym.
Pokaz „Vicious” przypominał zawody step dance’u. Jednak zamiast z zespołem przeciwników tancerki mierzyły się z konwencją wyidealizowanego piękna. Posągowy chód po wybiegu zastąpiły ekstatycznym tańcem. Gracji przeciwstawiły furiacką gestykę i przerażający wyraz twarzy. Udowodniły, że aby zawalczyć o bardziej inkluzywny świat mody, warto wpierw nim wstrząsnąć i od czasu do czasu tupnąć nogą.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.