Trudno jest tworzyć bliskość, jeśli nie mamy wzorca bezpiecznej bazy, z której możemy ruszać w świat, a potem wracać do niej bez poczucia winy – mówi psycholożka, psychoterapeutka Aleksandra Żmudzińska. Rozmawiamy o tym, kto i dlaczego chce wiązać się z osobami będącymi już w innej relacji albo niedostępnymi na co dzień z powodu pracy, mieszkania daleko, zaangażowania w dawne związki.
Osoba, która interesuje się tylko kimś, kto jest zajęty – co to za historia?
Historia o tym, że ta osoba może mieć trudność z byciem w bliskim, intymnym kontakcie. Bo z jednej strony ktoś zajęty jest intrygujący i pociągający, ale z drugiej już na starcie wiemy, że nie da nam możliwości zbudowania naprawdę trwałego i bliskiego związku. Więc z mojej perspektywy wybranie takiej osoby może być przejawem lęku przed bliskością.
Jest się czego bać?
Jeśli jestem z kimś blisko, odsłaniam swoje najbardziej wrażliwe, podatne na zranienie części. Muszę się odsłonić, więc ryzykuję. Bo jeśli jestem z kimś w dystansie, ten dystans mnie chroni – przed odrzuceniem, porzuceniem, bólem. To oczywiście miecz obosieczny, ponieważ z jednej strony unikam zranienia, ale z drugiej nie mam szansy na autentyczną relację.
Ale czy nie jest tak, że bliskość dla każdego oznacza coś innego?
Pewnie tak. Natomiast kiedy ja mówię o bliskości, mam na myśli więź, do której każdy człowiek dąży, ponieważ ona gwarantuje przetrwanie. Oczywiście jeśli jest bezpieczna. Dziecko, które się rodzi, potrzebuje więzi z opiekunem, najczęściej z matką, ponieważ bez niej nie przeżyje. Dosłownie. Dlatego tak ważna jest jakość tej więzi, to, czy matka odpowiada na potrzeby dziecka, czy je widzi, czy jest w stanie się do niego dostroić.
Przypomina mi się eksperyment „Still face”. Matka siedzi naprzeciwko niemowlaka, odpowiada na jego gaworzenie, uśmiecha się, patrzy na wskazany przez niego punkt, reaguje na wszystko, co on robi. Po jakimś czasie odwraca się, potem znów na niego patrzy, ale unieruchamia twarz. Przestaje reagować. A dziecko dwoi się i troi, próbuje wszystkiego, żeby matka znowu zaczęła odpowiadać.
Najpierw protestuje, potem szuka kontaktu, krzyczy, złości się, płacze, a gdy to nie działa, zamraża się, rezygnuje. Widziałam ten eksperyment wiele razy, ale do tej pory, kiedy na niego trafiam, mam ciarki. Zwłaszcza że z perspektywy gabinetu, do którego przychodzą pary, widzę, że dorośli zachowują się bardzo podobnie.
Co dla nich jest bliskością?
Obecność drugiej osoby, która nas widzi, wraz z naszymi emocjami i potrzebami. Żeby relacja była bliska, musi być bezpieczna. Jeśli nie dostaliśmy tego w dzieciństwie, to zwykle wpływa na nasze relacje w dorosłym życiu. W konsekwencji możemy częściej wybierać osoby, które nie odpowiedzą na nasze potrzeby.
Powtarzamy to, co znamy.
Tworząc parę w dorosłym życiu, wnosimy przecież to, czego doświadczyliśmy w więziach z rodzicami. Odtwarzamy to. A każdy z nas został wychowany w sposób, który przyczynił się do utrwalenia stylu przywiązania. Ten, który daje nam najwięcej profitów, to oczywiście styl bezpieczny – ale ja raczej rzadko mam z nim do czynienia w gabinecie, ponieważ osoby wychowane w tym stylu nie potrzebują pomocy terapeuty. Są elastyczne, wrażliwe na potrzeby partnera, adekwatnie reagują na emocje innych. Krótko mówiąc: dobrze funkcjonują w związkach.
Z którym stylem kojarzy się pani wybieranie niedostępnych osób?
Przede wszystkim unikającym. Prezentują go osoby, których opiekun wycofywał emocje, unikał ich, nie chciał ich przeżywać. W domu był zakaz złoszczenia się, smucenia, ale też okazywania radości, ekscytacji. To zresztą zdarzało się dość często w modelu wychowania dzieci z lat 80. i 90., czyli doświadczały tego osoby, które dziś mają trzydzieści, czterdzieści lat.
I pojawiają się w gabinetach psychologów.
Dobrze jednak zauważyć, że nie zaczęło się od ich rodziców, tylko znacznie wcześniej. Przecież rodzice, którzy w ten sposób wychowują dzieci, sami tak byli traktowani. Dlatego nie potrafili adekwatnie odpowiadać – kiedy dziecko płakało albo przeżywało złość, było to dla nich tak trudne, że nie chcieli tego przeżywać. I w gruncie rzeczy to jest wyjątkowo niełatwe: wytrzymać złość dziecka i nie wybuchnąć, nie krzyknąć na nie. Ich sposobem było więc…
Bagatelizowanie emocji?
Albo odciąganie uwagi dziecka. Czyli na przykład dziecko złości się z powodu, który w tym momencie jest dla niego końcem świata, a rodzic mówi: „Zobacz, jaki ptaszek tam leci!”. Albo je karmi. Potem działa takie myślenie „zaczniemy jeść i dzięki temu odetniemy się emocjonalnie”, może być zarzewiem głębszych zaburzeń, na przykład zaburzeń odżywiania.
Rozumiem, że kiedy takie dziecko staje się dorosłym, nie wie, że w chwilach trudnych albo intensywnych emocji może wyjść do drugiej osoby.
Taki dorosły nie ufa, że kontakt z bliską osobą będzie wspierający. Kiedy przeżywa dramat, raczej się wycofa, zamknie. Mało tego, będzie szukać do stworzenia relacji podobnych osób. Bo taki model zna. Nauczył się, że bliska osoba nie odpowiada na potrzeby, musiał więc głęboko je schować oraz im zaprzeczyć.
Brzmi jak cierpienie.
Jeżeli moje doświadczenie jest takie, że drugi człowiek nie jest kojący, a kontakt z nim nie przyniesie ulgi, to wydaje mi się, że najlepiej się schować i przeżyć silne emocje w samotności. A to faktycznie oznacza dodatkowe cierpienie, ponieważ nawet na podstawowym, biologicznym poziomie tym, co nam pomaga w przeżywaniu trudnych emocji, jest kontakt z drugim człowiekiem. To, że on istnieje, widzi nas i rozumie, powoduje obniżenie napięcia. Jeśli wycofujemy się z takiego kontaktu, odbieramy sobie możliwość wytworzenia w ciele hormonów, które nam pomogą. Wręcz przeciwnie: wzrośnie poziom kortyzolu, który spowoduje jeszcze większe napięcie i stres.
Z jednej strony nie oczekuję, że ktoś wytrzyma moje emocje, a z drugiej sama nie uczę się towarzyszenia innym w przeżywaniu trudnych uczuć. Czyli tkwię w tym samym miejscu. Często jednak ten sposób budowania relacji mylony jest chyba z wolnością i niezależnością?
Osoby, które mają w swoim doświadczeniu unikowy styl przywiązania, często hołubią mit niezależności i wolności. Zwłaszcza kobiety coraz częściej myślą: „Będę niezależna, stawiam na samorealizację i karierę. Związek z mężczyzną nie będzie w moim życiu kluczowy”. Często robią to w kontrze do życia swoich matek, które znacznie więcej czasu i energii poświęcały rodzinom, dzieciom niż samorealizacji. Tylko że działając w kontrze, wciąż jesteśmy w tym schemacie.
I w samotności.
Poza tym trudno przeżyć życie, będąc zależnym tylko od siebie. Zdrowa relacja zawiera element niezależności, ale zależności też. Dlatego zamiast powtarzać schemat albo ciągle z nim walczyć, lepiej zastanowić się, co chcę zostawić, a co odrzucić. Czy faktycznie nie chcę rodziny, bo wolę stawiać na karierę? Czy robię to bezrefleksyjnie, ponieważ tak bardzo nie chcę powielać losu matki? Zastanowienie się nad tym oczywiście nie jest łatwym zadaniem, ale myślę, że innej drogi do niezależności nie ma.
Na ile w związku z niedostępną osobą ważne jest pożądanie?
Łatwo można ulec stereotypowi, że w takich związkach seks jest wspaniały: owiany tajemnicą, nie zawsze możliwy, trzeba zaaranżować do niego odpowiednie okoliczności, a to siłą rzeczy powoduje większe podniecenie. I pewnie na początku tak jest. Jednak badania jednoznacznie wskazują, że seks w relacjach, w których czujemy się bezpiecznie, jest lepszy. Bo nie jest związany tylko z cielesnością, jest też podłączony do emocji. A trudno mi sobie wyobrazić, że w relacji z niedostępną, odrzucającą osobą można się czuć bezpiecznie.
Często przy okazji różnych badań, zwłaszcza na temat wyborów kobiet między singlami a zajętymi mężczyznami, pada argument, że kobiety wybierają tych zajętych, ponieważ to, że oni są już w związku, jest dla kobiet gwarancją ich dojrzałości.
Chyba nie rozumiem tego toku myślenia. „Chcę z kimś stworzyć relację, więc najbardziej wiarygodna wydaje mi się osoba, która już jest w relacji, ale szuka kochanki”? To jest gwarancja dojrzałości? Mężczyzna, który jest w stałym związku, ale potrzebuje kogoś trzeciego, w tajemnicy przed partnerką, chyba jednak nie wie, jak budować relacje!
To chyba nie musi być mężczyzna zajęty dosłownie, prawda? Tylko na przykład ktoś, kto mieszka daleko albo bardzo dużo pracuje.
Jest niedostępny. Na pewno zna pani kobiety, które tolerują wyłącznie mężczyzn z innych krajów, twierdzą, że obcokrajowcy są bardziej atrakcyjni, że wśród Polaków nie znalazły nigdy nikogo ciekawego. Pod tym często jest lęk, że tutaj, na miejscu związek mógłby stać się czymś poważnym.
Myślę, że wybór, że ktoś zwiąże się z niedostępną osobą, może być też spowodowany konfliktem lojalności – tym, że „w mojej rodzinie żadna kobieta nie była szczęśliwa w związku, więc gdybym ja była nagle zadowolona, byłaby to pewnego rodzaju zdrada”. Oczywiście na nieświadomym poziomie.
Albo: „jestem bardzo młoda i nie wyszłam jeszcze z domu, z jakiegoś powodu wciąż jestem uwikłana w rodzinę pochodzenia”. Na przykład w domu był alkohol, wyjechałam na studia i teraz ciągle myślę o tym, jak wygląda życie rodziców beze mnie. Radzą sobie czy nie? Czy któreś z nich cierpi? Wyprowadziłam się, ale ciągle żyję w poczuciu winy, że z tego domu wyszłam, „porzuciłam” rodziców, którzy być może sobie teraz nie radzą.
Trudno tworzyć własne relacje, jeśli nie wyszło się z domu.
Trudno tworzyć bliskość, jeśli ona wciąż jest w rodzinie pochodzenia. I tylko tam, z rodzicami. W ogóle trudno jest tworzyć bliskość, jeśli nie mamy wzorca bezpiecznej bazy, z której możemy ruszać w świat, a potem wracać bez poczucia winy, bez myśli, że nie ma do kogo wracać.
Im dłużej rozmawiamy, tym bardziej widać, że powody decyzji o wyborze osoby, która nie jest dostępna, mogą być różne.
U każdego powody są inne. Jeśli jednak widzimy, że taki schemat w naszym życiu się powtarza, warto się nim zająć i zastanowić, z czego to wynika, kiedy się tego nauczyliśmy i od kogo. Bo kiedy byliśmy bezbronnymi, zależnymi od rodziców dziećmi, musieliśmy wykształcić mechanizm adaptacyjny, potrzebny do przetrwania. Ale teraz jesteśmy dorośli, możemy działać inaczej. Mamy wpływ na to, jak budujemy relacje.
Aleksandra Żmudzińska jest psycholożką, psychoterapeutką. Pracuje w Ośrodku Psychoterapii i Rozwoju SpoTkanie, Polskim Centrum Psychoterapii Skoncentrowanej na Emocjach (EFT).
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.