Znaleziono 0 artykułów
01.05.2023

Dodo Knitter: Regularnie uciekam od zimy

01.05.2023
Fot. Dodo Knitter

Miałam szczęście porozmawiać z pewnym buddyjskim mistrzem. Przed pożegnaniem powiedział mi, że w buddyzmie nieszczęście oznacza nieakceptowanie zmian, przyzwyczajenie do tego, że musi być tak, jak jest – mówi podróżniczka Dodo Knitter. Rozmawiamy o tym, co jest największą wartością w poznawaniu nowych miejsc, jaki rodzaj samotności wiąże się z podróżowaniem solo oraz dlaczego warto czasem zrezygnować z komfortu.

Podróże stały się dla ciebie codziennością. Spotykamy się, kiedy wszyscy wyjeżdżają na majówkowe urlopy, a ty zostajesz w polskim domu. To dla ciebie chyba nietypowa sytuacja?

Od dawna jestem w takim trybie, że podróżuję, gdy większość zostaje w domu i cieszy się rodzinnymi świętami, co zwykle mnie omija. Wracam do Polski w okolicach majówki, gdy zaczyna się wiosna, którą tutaj bardzo lubię. Wszyscy wyjeżdżają, a ja podróżniczo zwalniam i kręcę się wokół własnej budy, zostaję w Europie. Ten tryb bardzo mi odpowiada ze względu na pogodę. Regularnie uciekam od zimy i wracam, gdy tu jest najpiękniej. Opuszczanie Europy na wiosnę i lato nie ma dla mnie żadnego sensu.

Masz swój podróżniczy kalendarz czy wszystko odbywa się u ciebie spontanicznie?

Tego lata zostanę na trochę dłużej z przerwami na krótsze wypady. W moim kalendarzu okres letni spędzam zwykle w Polsce i wyjeżdżam na dwa tygodnie, wracam, wyjeżdżam na miesiąc – z mojej perspektywy to krótsze wyjazdy.

Ale w Polsce postanowiłaś uwić sobie gniazdko.

Dom jest od niedawna. Budowę skończyłam we wrześniu. Kiedy już był gotowy do mieszkania, pomieszkałam dwa tygodnie i wyjechałam do Ameryki Południowej. Nie zdążyłam się nim nacieszyć, poznać ten dom, dlatego z jeszcze większą chęcią teraz wróciłam. 

Fot. Dodo Knitter

Kiedy podróże z wakacyjnej przygody zamieniły się w twój styl życia, a właściwie twoje życie?

Nie było na pewno konkretnego momentu, który jasno mogę określić – że to już przestały być wakacyjne wyjazdy, a podróże stały się moją codziennością. Podróżuję w tym stylu od pięciu lat, odkąd wyjechałam do Azji zaraz po studiach z myślą, że to będzie roczny wyjazd, który skończy się wraz z oszczędnościami. Myślałam, że wrócę do Polski do tzw. normalnego życia, zrobię magisterkę, znajdę pracę, jakąś stabilizację, a rok w podróży totalnie mnie nasyci. Wróciłam i chciałam jeszcze więcej. Azja mi nie wystarczyła. Był przecież cały świat do zobaczenia. Wtedy musiałam jeszcze pracować dorywczo, teraz już podróżowanie jest częściowo moją pracą. Wtedy wyjeżdżałam m.in. do Niemiec, Francji, Luksemburga na zbiory owoców, które opłacały moje wyjazdy. W tym czasie poza pracą, która trwała trzy miesiące w roku, podróżowałam. Uczucie, że to już moje życie, pojawiło się, gdy zaczęłam na nim zarabiać: wydawać książki, bardziej angażować się w media społecznościowe. Gdy poczułam, że już nie muszę szukać dodatkowej pracy, tylko w pełni oddać się podróżom. Myślę, że to było dwa i pół roku temu. Ale to nie był skok, to przyszło powoli i stopniowo. 

Podróżowanie jest już twoją pełnowymiarową pracą?

Tak i kiedy wracam z podróży, większość osób mówi do mnie: „Teraz odpoczniesz, teraz masz wakacje”. I coś w tym jest, bo kiedy wracam, kontentu na Instagram jest mniej, zwalniam, ale zaczynam inny rodzaj pracy; wywiady, spotkania, rozmowy telefoniczne, dopinanie tematów. Ale w podróży zdecydowanie pracuję więcej niż w domu. 

Fot. Dodo Knitter

Obserwuje cię na Instagramie ponad 150 tys. osób. Czy to media społecznościowe pchnęły cię w ten tryb życia?

To one w głównej mierze przyczyniły się do tego. Kiedy po raz pierwszy poleciałam do Azji z jakimiś oszczędnościami, Instagram prowadziłam tylko dla znajomych. W pewnym momencie zaczął się rozrastać, nie do końca rozumiałam dlaczego, skąd biorą się ci ludzie. To byli głównie Polacy, więc zaczęłam pisać bardziej rozbudowane posty po polsku, wcześniej rzucałam pojedyncze zdania po angielsku.

Fot. Dodo Knitter

Pisałam, jak wygląda życie w miejscu, w którym akurat się znajdowałam, jak wygląda praca i podróże. Konto rozrastało się, choć nigdy tego nie planowałam. Nie wiedziałam, że na Instagramie można zarobić. Robiłam to, co lubiłam, pisałam dla znajomych i to chyba był klucz do sukcesu. W tamtym czasie wielu podróżników zaczęło przerzucać się z blogów na Instagram, więc trafiłam w ten idealny moment. 

Jednak w odróżnieniu od innych zasięgowych profili na Instagramie nie pokazujesz luksusowego życia i wspaniałych kurortów, ale rzeczywistość lokalsów, która raczej nie wygląda tak kolorowo. Mnie właśnie to przyciągnęło do twojego konta. Może to jest przepis na sukces?

Oczywiście, że ludzie lubią, kiedy pokazuję niesamowite widoki, piękne wodospady, zachody słońca. Ale interesują się bardziej, jeżeli tłumaczę swoją codzienność i pokazuję, że muszę czasami się umyć, mając do dyspozycji tylko dwa litry wody, bo tyle akurat dostałam w jakimś guesthouse w Afryce, albo pokażę, że siedzę w zatłoczonym autobusie, a gdzieś obok leży kura zawinięta w foliową torbę. Obserwujący chcą wiedzieć, jak żyje się w miejscu, w którym jestem, w jaki sposób jego mieszkańcy przemieszczają się, co jedzą na mieście. Informacje na ten temat nie zawsze wygooglujesz, w odróżnieniu od pięknych widoków.

I mnie też to bardziej interesuje niż pięciogwiazdkowe hotele. Wygodne warunki, takie w jakich się wychowałam, mamy tutaj w Polsce. A jeżeli podróżuję, raczej oczekuję lokalnego spojrzenia. To często wiąże się z jakimiś niewygodami, przekroczeniem strefy komfortu, jedzeniem czegoś, co nie do końca lubimy, ale ma to swój ogromny urok. Szukam tych mniej znanych miejsc instynktownie.

W twojej narracji, w tym, jak prowadzisz swój Instagram, jest też swojego rodzaju misja. Nie chodzi tylko o piękne widoki, pokazywanie życia lokalsów, ale też nakreślenie tła społecznego, które jest na miejscu, o którym tak naprawdę może nawet nie staramy się usłyszeć.

Jeśli pomiędzy piękne widoki czy sielskości wplotę ważny temat, to ludzie zwrócą na niego uwagę. Lubię poruszać tematy lokalne, w których znajomości mamy, z europocentrycznej perspektywy, braki. Nie mówię, że każdy teraz powinien mieć rozszerzoną wiedzę na temat każdego państwa na świecie, bo to jest niemożliwe. Myślę, że odwiedzając jakiś kraj, wypada zainteresować się jego historią i sytuacją społeczno-polityczną choć trochę. To pozwala bardziej docenić sytuację, w jakiej żyjemy.

Fot. Dodo Knitter

W Polsce lubimy narzekać, a podróżowanie pokazało mi, że nie mamy aż tak źle. Oczywiście, mogłoby być lepiej i możemy się porównywać do państw, które radzą sobie lepiej, w którym standard życia jest wyższy, ale jednak, w skali globalnej, żyje nam się całkiem dobrze. Lubię mówić o niewygodnych tematach, jak wpływy wielkich korporacji, sytuacja ze złotem w Ghanie czy gangi w Ameryce Centralnej.

Wokół podróżowania solo, a zwłaszcza podróżującej samotnie kobiety, narasta bardzo dużo stereotypów. Czy jest się właściwie czego bać?

Prawda jest taka, że mężczyzn też dotyczą zagrożenia, tylko inne niż nas, kobiety. Zwłaszcza w Ameryce Południowej, w Kolumbii, gdzie bardzo popularne jest używanie skopolaminy jako narkotyku i okradanie mężczyzn. Ta substancja działa jak pigułka gwałtu, tyle że odbiera wolną wolę, więc po jej zażyciu osoba zrobi wszystko, na przykład odda swoje karty kredytowe. I raczej mężczyźni nie robią tego kobietom, a kobiety facetom już tak. Zagrożenie jest zawsze i z tym trzeba się liczyć.

Fot. Dodo Knitter

Powiedziałabym, że jest się czego bać, ale jest to powód, żeby być ostrożnym, a ja jestem zawsze ostrożna. Wiem, jakie niebezpieczeństwa na mnie mogą czyhać, ale nie boję się ludzi. Ufam w pewnym stopniu, chociaż nie patrzę na każdą osobę, podejrzewając, że mogłaby zrobić mi krzywdę. Na świecie jest mnóstwo dobrych ludzi, którzy chcą pomóc i będą wspierać cię w twojej trasie.

Wiadomo na przykład, że w Hondurasie skala przestępczości jest ogromna, dochodzi do nawet kilkunastu morderstw dziennie. Ale największe zagrożenie istnieje w trzech miastach: La Ceiba, Tegucigalpa, czyli w stolicy, i w San Pedro Sula. Trzeba unikać biedniejszych dzielnic. W małych miasteczkach, gdzie jest spokojnie, gdzie każdy zna każdego, jest zupełnie inaczej.

Czy musiałaś wyzbyć się wiary w pewne stereotypy, z jaką rozpoczynałaś podróżowanie? 

Było ich mnóstwo. Zrozumiałam, że po prostu w każdym miejscu są ludzie dobrzy i źli. I dla mnie nie ma zupełnie różnicy, czy jestem w Polsce, czy jestem za granicą. Dbam o siebie, kłaniam się wszędzie w ten sam sposób. Tak samo mocno ściskam telefon w dłoni i tak samo oglądam się za siebie na ulicy. Po prostu rozumiem, że świat jest wszędzie taki sam w gruncie rzeczy. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, najlepiej czuję się w Afryce. Funkcjonuje tam odpowiedzialność społeczna, każdy o siebie nawzajem dba, a lecąc do Afryki, miałam sporo obaw. Bardziej boję się pojechać tam, gdzie są turyści, bo właśnie tam grasują złodzieje. 

Fot. Dodo Knitter

Gdy jechaliśmy do Gambii, mnie i Mikołajowi, mojemu koledze, zepsuło się auto niedaleko Fez. Jakaś rodzina przygarnęła nas do siebie chyba na cztery noce, pokazywali nam okolicę, pomogli naprawić auto, wykarmili, dali prezenty, jakieś perfumy, portfele, torebki. Robili sobie z nami zdjęcia. Nie zaznałam wcześniej takiej gościnności.

Myślę, że ważne w samotnym podróżowaniu jest również to, żeby lubić siebie. Mimo wszystko pewnie ciebie też dopada samotność. Jak sobie z nią radzisz, a może wcale nie potrzebujesz sobie z nią radzić?

Gdy wyruszałam w pierwszą podróż solo, początki były dla mnie trudne, nie potrafiłam się w tym odnaleźć. To było uczucie, jakbym spotkała po 10 latach znajomego, który kiedyś był mi bliski, ale nagle przestał, bo straciliśmy kontakt.

Znałam siebie, ale w sumie nie do końca wiedziałam, czego chcę, co lubię, bo zawsze byli znajomi obok i nawet jeżeli wychodziliśmy do restauracji, przecież o wszystkim decydowaliśmy razem. Jeżeli wynajmowałam mieszkanie, to decydowaliśmy razem. Właściwie nigdy nie musiałam podejmować takich decyzji kompletnie w pojedynkę. 

Nagle stałam się pozostawiona sama sobie i sama wybierałam, dokąd mam iść, co chcę zobaczyć, z kim chcę spędzać czas.

Fot. Dodo Knitter

Święta spędziłam sama w Kambodży i było ciężko, bo jestem blisko związana z rodziną. Wtedy praktycznie codziennie miałam w głowie wizję powrotu. Minęło kilka miesięcy i byłam w wietnamskiej pagodzie, gdzie uczyłam się kung-fu i medytacji, razem z mnichami i mniszkami. Miałam szczęście porozmawiać z pewnym buddyjskim mistrzem. Przed pożegnaniem powiedział mi, że w buddyzmie nieszczęście oznacza nieakceptowanie zmian, przyzwyczajenie do tego, że musi być tak, jak jest. Na przykład zwiedzamy miasto, w którym już byliśmy, i nie doceniamy, że odnowili fasady, tylko mówimy, że kiedyś było lepiej. Nie potrafimy cieszyć się nowym, tkwimy w przeszłości. Powiedział mi: „Ty wyjeżdżasz, lubimy cię, ale nie będziemy płakać, bo przyjdzie nowe. Żyj swoim życiem i nie myśl o nas”. I wtedy coś przestawiło mi się w  głowie i pomyślałam, że ma rację. Jestem w Azji, a cały czas myślę o tym, że fajnie byłoby jednak być ze znajomymi.

Zdałam sobie sprawę, że muszę bardziej skupić się na tym, co jest teraz. Że czas z rodziną i przyjaciółmi też przyjdzie, tak jak przyszedł teraz. Zaczęłam doceniać swoją samotność i korzystać na maksa z tego czasu w pojedynkę.

Niekiedy samotność uderza, ale uderza tak samo, kiedy jestem w Polsce. Moje poczucie samotności nie wynika z tego, czy obok mnie są ludzie, czy ich nie ma.

Otwarcie mówisz też o tym, że życie w podróży nie zawsze jest tak piękne, jak nam się wydaje, kiedy oglądamy Instagram. Są i ciemne strony życia podróżniczki. Jakie?

Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak narzekanie, bo sama wybrałam sobie takie życie i nie zamieniłabym go na inne. Ale to nie znaczy, że zawsze jest wspaniale. Ciężko jest budować relacje, nie mówię tutaj tylko o romantycznej. Większość moich licznych znajomości jest bardzo krótka. Po super spędzonym czasie przychodzi pożegnanie i nigdy nie wiadomo, czy się jeszcze zobaczymy.

Fot. Dodo Knitter

Nie jestem w stanie nagle zmienić dla kogoś swoich planów i ta druga osoba podróżująca pewnie też tego nie zamierza zrobić. Kiedy po tysiącach small talków z jakąś osobą zdecyduję się spędzić z nią trochę czasu, mamy zwykle dwa albo trzy dni, a jeśli mamy szczęście, to tydzień lub miesiąc. Dlatego człowiek trochę się dystansuje, próbuje odciąć emocjonalnie od spotykanych ludzi.

Dochodzi do tego niewygoda, inna dieta, która nie zawsze mi pasuje. Często bywają nieprzespane noce, niewygodne noclegi. Jeżeli zdarzają się choroby w podróży, to one są trudniejsze, bo człowiek jest zdany tylko na siebie. 

A nie przeżyłaś momentu, w którym powiedziałabyś sobie: „Dobra, zostawiam te przygody i wracam do domu”?

Nie, nie było takiego momentu. Gdyby było mi źle, zawsze mam gdzie wrócić, a jednak nie wracam. Mogłabym też podróżować pewnie z kimś, a jednak podróżuję sama. Trudne momenty uderzają, ale radość z tego, że gdzieś dotarło się samemu, mimo trudności, jest budująca. 

Fot. Dodo Knitter

Gdybyś miała wybrać jedno miejsce na świecie, w którym naprawdę czujesz się jak u siebie, gdzie by to było?

Bez wątpienia wskazałabym na Tanzanię, miasto Morogoro, góry Uluguru. Tanzanię kocham, uwielbiam tych ludzi, uwielbiam ich sposób życia. Nie mówię, że tam jest idealnie i bezproblemowo, nie będę idealizować. Nie ma tam najlepszej opieki zdrowotnej, najlepszego jedzenia, dobrych dróg, ale mnie bardzo odpowiada klimat. Na samą myśl o Tanzanii mam gęsią skórkę i serce bije mi mocniej.

Co daje ci podróżowanie? 

Chyba już od gimnazjum mam poczucie, że chcę w pełni przeżyć każdy dzień. W podróży lubię to, że budzę się i zastanawiam, w jakim kraju jestem, co mogę dzisiaj porobić. Zawsze istnieje element niewiadomej. Zbieram nowe doświadczenia, zmieniam się, co lubię, bo uważam, że zmiany są w życiu istotne, a mnie każdy dzień zmienia na lepsze. I to jest wspaniałe uczucie.

Ewelina Kołodziej
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Dodo Knitter: Regularnie uciekam od zimy
Proszę czekać..
Zamknij