Zakładasz wełniany płaszcz zimą i przewiewną lnianą koszulę latem? Tak samo ubierano dom – w strój odpowiedni do pory roku, łączący piękno rzemiosła z użytecznością. Po gest „ubierania domu”, przepisany na współczesną wrażliwość, sięgnęli twórcy zjawiskowej wystawy „Dom odziany. Dostrajanie się do sezonowej wyobraźni” (The Clothed Home: Tuning In to the Seasonal Imagination), która od 1 czerwca jest dostępna w polskim pawilonie londyńskiego biennale.
Zanim jednak Londyn, stoję na podwórku na tyłach Krakowskiego Przedmieścia. Świeci słońce, a o nogi ocierają się oswojone koty. Kilka schodków w dół do oficyny i jestem w pracowni Centrali, czyli duetu architektoniczno-badawczego, który tworzą Małgorzata Kuciewicz i Simone De Iacobis. To jak wizyta u Alicji po drugiej stronie lustra. Na stoliku czaruje miniatura świata – makieta wystawy przygotowywanej w budynku neoklasycystycznego londyńskiego pałacu Somerset House. Wokół pełno kolorowych ścinków, prototypów, rysunków, kawałków przędzy i materiałów, które będę gładzić i dotykać przez całą naszą rozmowę, bo to czysta zmysłowa przyjemność.
Czeka też na mnie Alicja. Nie ta od Lewisa Carrolla, lecz Alicja Bielawska, współtwórczyni wystawy: rzeźbiarka i autorka wielobarwnych instalacji, w których wykorzystuje m.in. tkaninę i ceramikę. Obok niej wita mnie jeszcze męska połowa grupy Centrala, czyli Simone De Iacobis (Małgosia Kuciewicz w Londynie szykuje się do montażu wystawy) oraz kuratorka Aleksandra Kędziorek, współautorka koncepcji.
O czym jest wystawa „Dom odziany”
– Hasłem przewodnim trzeciej edycji London Design Biennale jest REZONANS, czyli to, jak design rezonuje ze światem i jak my z nim rezonujemy – opowiada Aleksandra Kędziorek. – Zaproponowaliśmy temat, który samą przestrzeń domu rozumie jako pudło rezonansowe – łącznik pomiędzy człowiekiem a naturą. Opowiadamy, jak tkaniny, które pojawiały się we wnętrzach, od dawien dawna dostosowywały się do pór roku.
Tkaniny były swoistymi mediatorami między naszym ciałem a tym, co na zewnątrz. W czasach, gdy nie byliśmy jeszcze tak rozpieszczeni przez centralne ogrzewanie i klimatyzację, to właśnie one sprawiały, że można było zimą docieplić wnętrze, a latem stworzyć przewiewną, chłodzącą przestrzeń. Autorzy „Domu odzianego” wyszli od pierwotnych funkcji tkanin, a potem Alicja Bielawska przekierowała je w stronę abstrakcyjnych form, pokazując jako dzieła same w sobie: miękkie, kolorowe rzeźby, obiekty i instalacje.
Twórcy zgromadzili materiały historyczne, świadectwa, wspomnienia, stare zdjęcia, np. wnętrz tradycyjnych chat dokumentowanych przez Zofię Rydet, odwiedzali warsztaty tkackie, magazyny Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi i Muzeum Lniarstwa w Żyrardowie, tropili ślady historycznych tkanin w muzeum projektu Carla Scarpy w Weronie. Na ich podstawie rekonstruowali materiały, formy i funkcje. Ten temat interesował Centralę od dawna. W trakcie wieloletnich badań sformułowali nawet specjalną kategorię, którą nazwali „architekturą chronobiologiczną”.
– To architektura, która ma połączyć nas z klimatem, zmianą pór roku, sezonami, naturalnym rytmem: dzień – noc, zima – lato, od którego ludzkość nie jest już bezpośrednio uzależniona – opowiada Simone. – Zrobiliśmy już wcześniej kilka projektów na ten temat, a ich sercem był zawsze Szumin Hansenów.
Artyści szukali inspiracji w domu Hansenów w Szuminie
Mowa o domu architektów Zofii i Oskara Hansenów w Szuminie nad Bugiem, który jest żywym manifestem Formy Otwartej – idei będącej osią twórczości Hansena. Dom, zanurzony w naturze i otwarty na nią, w 2014 roku stał się częścią międzynarodowej sieci Iconic Houses i obecnie znajduje się pod opieką Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Centrala i Ola Kędziorek zajmowali się swego czasu jego inwentaryzacją i badaniami. Wrócili tam przed wystawą i dokonali kilku ciekawych odkryć.
– Naszą wielką inspiracją była znaleziona tam „podpinka” wieszana zimą pod sufitem, żeby zabezpieczyć wnętrze przed utratą ciepła – opowiada Simone. Aleksandra śmieje się, że jeździła do Szumina przez lata, ale o tym aspekcie domu nie miała pojęcia. To prawda, na strychu leżały jakieś stare kołdry, ale dopiero kiedy je wyciągnęli, zauważyli, że mają numerki i są uszyte, tak by wpasować się dokładnie między przęsła sufitu na piętrze. Na drewnianych belkach były gwoździe, na których wieszało się je dla ocieplenia. Zastosowanie tej tkaniny potwierdził syn architektów, Igor Hansen.
– Ciągle myślimy, że Szumin to architektura otwarta w relacji z krajobrazem, zwierzętami, ptakami – mówi Simone. – Spojrzenie pod kątem tkaniny sprawia, że dom zyskuje zupełnie inną perspektywę. Dzięki dociepleniu materiałami staje się domem całorocznym, nie tylko letnim. Biała plandeka zwinięta nad tarasem po rozwinięciu okazuje się chronić go zimą przed śniegiem.
Alicja przywołuje też inne fascynujące miękkie elementy Szumina – firankę dopasowaną kształtem do trapezoidalnego okna, mięsiste tapicerowane drzwi z naszytymi perłowymi guzikami świecącymi w ciemności czy niebieski trójkąt z brezentu będący zamknięciem małego regału przy łóżku. – Ten dom był dla nas jak poligon doświadczalny, wielka układanka – mówi. – Wszystko tu jest dopasowane, przemyślane, proste i piękne. Wzięliśmy tkaniny, które tam znaleźliśmy, i dopasowywaliśmy je do konstrukcji, montowaliśmy je razem. To było wspaniałe doświadczenie, prawdziwy research dotykowy na tkaninach z poczuciem skali wnętrza i bliskości przyrody.
Barwy, które chłodzą, i barwy, które grzeją
Przedwiośnie, pierwiośnie, pełnia wiosny, wczesne lato, pełnia lata, późne lato, polecie, złota jesień, szaruga jesienna, przedzimek, pełnia zimy, spodzimek. Zapomnijcie o czterech porach roku w kraju nad Wisłą. Meteorologiczny zestaw 12 polskich sezonów klimatycznych, którymi kierują się ogrodnicy wsłuchani w wegetację świata roślinnego, stał się punktem wyjścia do zaprojektowania ekspozycji. W jej centrum znajduje się kilim (140 na 150 cm) przedstawiający zegar pór roku, z odpowiadającymi im kolorami. Każdy kolor ma taką szerokość, jak długo trwa dany sezon. I chyba nikogo nie zdziwi, że zima zajmuje w tym zestawie najwięcej miejsca. Zaskoczyć może natomiast to, że kolory w tej tęczowej skali pogodowej są odwrócone – zima to wcale nie biel i błękit, a lato nie niesie ciepłych kolorów.
– Doszliśmy do wniosku, że kiedy odziewamy dom na zimę, chcemy się docieplić, więc dobieramy kolory słoneczne, które wizualnie nas dogrzeją, latem zaś takie, które ochłodzą. Kierowaliśmy się przy tym intuicją i obserwacjami z podróży po gorącym Południu, gdzie w tkaninach zobaczymy częściej chłodne barwy, by przywołać choćby wszechobecny grecki błękit czy białe stroje pustynnych nomadów – mówi Aleksandra Kędziorek. Alicja Bielawska dodaje, że nawet na polskiej wsi kolor niebieski miał latem odstraszać owady i dlatego malowano na niebiesko na przykład framugi i odrzwia chat.
Wybranym kolorom towarzyszą naturalne materiały: wełna i len.
– Używamy tkanin, które rezonują z naturą, naszym klimatem i na nas wpływają, także zmysłowo – wyjaśnia Alicja. – Ważne są faktury, sploty, chropowatości i puchatości, które każą nam w tych zapośredniczonych czasach doświadczać bezpośrednio, wejść w relację ciała z materią. Chcieliśmy dać tę możliwość także widzom, ale okazało się to niemożliwe z powodu pandemii. Dlatego zaprosiliśmy choreografkę i tancerkę Marysię Stokłosę, żeby zrobiła mały performance dotykania i obcowania z tymi tkaninami, który sfilmowaliśmy i będziemy pokazywać go na wystawie. Marysia robi to, czego nie mogą zwiedzający.
O czym mówią nazwy tradycyjnych domowych tkanin
Twórcy zaaranżowali na wystawie pokój zimowy, gdzie dominują grubsze materiały i ciepłe barwy, oraz pokój letni z transparentnymi tkaninami w chłodnych błękitach i malachitach. Jedynym elementem, który meandruje przez całość ekspozycji, wyznaczając – tak jak było to w tradycyjnym wiejskim domu – szlaki codziennych wędrówek, jest tęczowy chodnik z pięknym gradientem.
Alicja Bielawska: – W Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi oglądaliśmy między innymi tkaniny ludowe i mieszczańskie. Był tam na przykład liżnik – gruba, włochata tkanina, która zachwyciła mnie swoją mięsistą materialnością. Liżnik był używany jako tkanina wielofunkcyjna. Mógł leżeć na kanapie, na ławie, na podłodze, ale mógł też być narzucona na plecy, kiedy wychodziło się na chłód. We Lwowie znaleźliśmy wspaniałą tkaczkę, która wykonała mój projekt. Na wschodzie ta tradycja jeszcze jest żywa.
Liżnik projektu Alicji jest w kolorach ognia i lawy. Najpierw był tkany, potem płukany w strumieniu, żeby się sfilcował i nabrał spoistości. Na końcu – czesany, by uzyskał przyjemną puchatość. Można się w nim zakochać od pierwszego wejrzenia.
Simone De Iacobis, który pochodzi z Włoch i polski nie jest jego pierwszym językiem, potrafi rozsmakować się w tradycyjnych nazwach domowych tkanin, poczuć ich pierwotne znaczenia, o których my, od dziecka zanurzeni w tym języku, już nie pamiętamy. – To były moje małe badania etnolingwistyczne – śmieje się. – Fajnie, że te nazwy kryją w sobie też często funkcję. Materiał na ścianie to zaplecek, który pozwala się oprzeć o zimną ścianę, znamy to z domów naszych dziadków. Narzuta, bo narzuca się ją na różne meble, łóżka, a czasem na siebie. Chodnik, bo się po nim chodzi. Inną nazwą chodnika był też czochrak. Miał tak wyrazistą fakturę, że kiedy się na nim stawało boso, od razu robił stopom masaż, „czochrając” je po podeszwach.
Wystawa „Dom odziany” opowiada o życiu tkaniny
Jak mówi Aleksandra Kędziorek, z tkaninami na zimę poszło łatwiej, trudniej było znaleźć specjalne „ubiory dla domu” na lato. – Potem jednak okazało się, że jest ich równie dużo, tylko mają inne funkcje – zauważa. – Transparentne zasłony filtrują światło, regulują je i jednocześnie pozwalają obserwować, jak ono wędruje po pokoju. Muchołap z tkaniny pociętej w pasy wiesza się w drzwiach wejściowych. Dla nas odkryciem było, że baldachim nad łóżkiem pozwala śpiącemu odciąć światło, a jednocześnie normalnie funkcjonować roślinom, zwierzętom i ludziom, którzy mieszkają w tym samym pomieszczeniu.
Alicja dodaje, że ich wystawa opowiada też o życiu tkaniny. – Chodnik to element wyposażenia, w którym tkanina kończy swoje życie w cyklu domowego używania – zauważa. – Tkano go z pociętych w paski ubrań, ścinków, ścierek. My w naszych projektach użyliśmy wełny z recyklingu pochodzącej od jednego z ostatnich dwóch producentów wełnianych tkanin w Polsce.
Z żalem opowiada o końcu długiej tradycji tkactwa. Cepelia upadła, padają warsztaty tkackie, nie ma ciągłości tradycyjnych technik, niewiele jest osób, które się ich uczą. Alicja chciała przenieść je we współczesność, pokazać ich niezmierzone, wciąż niewykorzystane możliwości we wnętrzarstwie i wzornictwie. – Dla mnie ważne było, żeby nie wprowadzać tu wzorów, które kojarzą się jednoznacznie z tkaniną ludową, tylko działać kolorem – mówi. – W naszej wersji jest dużo migotania, warstw, które przechodzą jedne przez drugie, żeby pokazać bogactwo i piękno tego rzemiosła.
Aleksandrę Kędziorek uderzyło, że choć tkaniny od zawsze były we wnętrzach, to wiemy o nich niewiele. Przyczynę upatruje w tym, że zawsze był to świat kobiet. – Historia wnętrz architektury to dane twarde, a historie tkanin gdzieś przepadły. Włókniarki, kobiety Bauhausu – dopiero dziś odkrywamy je na nowo. Figura kobiety jest dla nas centralnym elementem tej opowieści.
„Domu odziany”: Wystawa, która inspiruje
Punktem wyjścia były realne przedmioty i funkcje, ale Alicja (no przecież!) przekształciła je w obiekty na poły abstrakcyjne. Sugerują coś, ale niedosłownie. Działają skalą. Architektura Somerset House ma potężne rozmiary, nie jest to wiejska chata, a artystka dostosowała wymiary swoich meblopodobnych dzieł do monumentalnego wnętrza.
– Efekt jak z „Alicji z Krainie Czarów”, to prawda – przytakuje Aleksandra Kędziorek. – Jedne obiekty są bardzo wysokie, inne zaskakująco niskie albo małe. A kiedy ktoś stanie w centrum całej instalacji, to jakby znalazł się w środku kolorowego koła pór roku.
Pytam twórców „Domu odzianego”, na ile jest to więc wystawa sztuki, a na ile inspiracja do wykorzystania w projektowaniu wnętrz.
Alicja Bielawska: – Myślę, że to się wszystko łączy. Są materialność tkanin, konkretność funkcji, ale i swoboda w użyciu kolorów i form.
Podkreślają wychylenie w przyszłość. To prawda, sięgają do wzorców historycznych i o nich głównie opowiadają w warstwie tekstowej wystawy, ale mówią też o tym, co z tym można robić dziś, jak z tego dobra korzystać. Choćby dla ożywienia rzemiosła, zanim całkiem zniknie, ale też do uwrażliwienia się na zmiany świata zewnętrznego, pory roku, naturę. Żyjemy przecież tak bardzo do wewnątrz – siedzimy w ogrzewanych pokojach, patrząc w monitor, a nie w okno, nie chodzimy już boso po trawie.
– To taki sam wybór jak ten, czy zdecydować się na kuchnię sezonową i lokalną, czy na taką, w której je się truskawki zimą – tłumaczy Aleksandra Kędziorek. – Jeśli wybierasz sezonowość, to musisz pogodzić się z tym, że pewnych produktów zimą nie będzie. Akceptujesz ten dyskomfort, ale dzięki temu jesteś zestrojona z porami roku, z rytmem natury. Nie podpowiadamy tu żadnego rozwiązania wprost, raczej sugerujemy, że to jest coś, co utraciliśmy, a szkoda. To także nauka, że o dom kiedyś trzeba było cały czas dbać, to był „projekt w procesie”. I to było piękne.
The Clothed Home: Tuning In to the Seasonal Imagination
Pawilon Polski, London Design Biennale 2021, 1–27 czerwca 2021
Organizatorem wystawy jest Instytut Adama Mickiewicza.
Kuratorka: Aleksandra Kędziorek
Obiekty: Alicja Bielawska
Koncepcja i projekt wystawy: Centrala (Małgorzata Kuciewicz, Simone De Iacobis)
Identyfikacja wizualna: Anna Kulachek
Projekt graficzny: Piotr Chuchla
Wideo: Michał Matejko
Choreografia: Marysia Stokłosa
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.