W trakcie trwania wystawy „Utopic Cells” w Rydze amerykańska artystka Donna Huanca opowiada Marcie Czyż o swojej multidyscyplinarnej metodzie, boliwijskich korzeniach oraz pracy z ciałem i architekturą.
Jak opisałabyś swoją artystyczną tożsamość i momenty, które ją ukształtowały?
Pochodzę z Boliwii, dorastałam w Chicago w rodzinie imigrantów z klasy robotniczej. Moja rodzina nie wiedziała nic o sztuce, nie interesowała się nią, a moi rodzice przez długi czas nie do końca rozumieli, co robię. Trochę tak jest do dziś. Dlatego moja sztuka opiera się przede wszystkim na tworzeniu dzieł, które mogą być zrozumiałe dla każdego. Pochodzę z muzycznego środowiska. Jako nastolatka grałam na perkusji w zespołach noise’owych i byłam aktywna na scenie punkowej. Dziś wiem, że muzyka była ważną częścią wchodzenia w demokratyczne doświadczenie. Kiedy tworzysz muzykę noise, musisz słuchać innych ludzi.
Jako nastolatka chodziłam do muzeów i czułam, że kompletnie nie pasuję do tych miejsc. Miałam przekonanie, że muzeum czy galeria nie są przestrzenią dla każdego. Dziś staram się przełamywać te bariery, by pokazać, że tak nie jest. Kultura Stanów Zjednoczonych to kultura kolażu narodowości, historii i sztuki. Często szukam inspiracji w muzeach historii naturalnej lub sztuki starożytnej. Podczas studiów, gdy miałam około 20 lat (przeprowadziliśmy się do Houston pięć lat wcześniej), zaczęłam pracować w prywatnym muzeum o nazwie Station. To tutaj zapoznawałam się ze sztuką współczesną. Houston jest również domem kolekcji Menil, w której znajdowali się Mark Rothko, Cy Twombly. Wtedy zetknęłam się z nimi po raz pierwszy, a oglądanie ich prac na tym etapie rozwoju artystycznego bardzo mnie zmieniło. Zmieniło moje podejście do sztuki w ogóle.
Pracując w muzeum, mogłam zobaczyć świat za kulisami, podejrzeć, jak zachowują się artyści i jak działa sztuka współczesna. Kiedy miałem 24 lata, blisko pracowałam z Hermannem Nitschem przy jego wystawie. Życie z jego pracami było dla mnie punktem zwrotnym. Z jednej strony codziennie oglądałam jego radykalne prace, a z drugiej obcowałam z naprawdę wrażliwym człowiekiem.
Biorąc udział w rezydencjach artystycznych, dużo podróżowałam i mieszkałam w różnych miejscach, które traktowałam jako przestrzeń do eksperymentalnych badań. W Meksyku byłam na stypendium Fulbrighta. To miasto, zwiedzanie starożytnych miejsc było dla mnie bardzo inspirujące. Nie było jednego momentu, w którym zdecydowałem się zostać artystką. To był proces.
Tworzysz we współpracy z innymi ludźmi, reżyserujesz sytuacje, tworzysz dla nich też architekturę. Dzieła sztuki mogą narzucać wiele ograniczeń, a świat sztuki to także rozbudowana struktura instytucjonalna z wieloma rolami. Ty, na przykład, eliminujesz rolę kuratora i przejmujesz pełną kontrolę nad swoimi wystawami.
Tak po prostu jest. Moja wystawa to wyłącznie moja wizja. Chyba że pracujesz nad konceptualną wystawą grupową i istnieje większy temat, który kuratorzy chcą pokazać. Wtedy oddzielne dzieła powstają na bazie dzieł innych ludzi. W mojej pracy chodzi o całościowe doświadczenie, doświadczenie wystawy, którą sama projektuję i nad którą mam całkowitą kontrolę, oraz o danie ludziom poczucia podróżowania gdzieś ze mną.
Kiedy tworzę performanse z performerami podczas wystaw, improwizacja jest ich ważną częścią. To ludzie, których lubię, z którymi mam dobre relacje. Nie daję im notatek ani scenariusza, a i tak, ze względu na naszą bliskość, jestem zadowolona z efektów tej współpracy. Mamy kilka zasad. Poruszamy się powoli i wszystko, co robimy, jest częścią większego obrazu, bliżej nam do rzeźby niż teatru. To samo dotyczy mojego podejścia do architektury.
Rozmawiamy podczas twojej wystawy w Zuzeum w Rydze, zatytułowanej „Utopic Cells”. Jakim doświadczeniem chcesz się podzielić na tej wystawie?
Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Zuzeum w zeszłym roku, w pierwszej kolejności zapoznałam się z architekturą tego miejsca.. Zawsze gdy mam gdzieś wystawę, muszę tam dotrzeć i zrozumieć, jak pracować z architekturą i jak ją kontrolować, ponieważ ma ona wielką moc i historię. Staram się stworzyć zupełnie nowy świat i zabrać publiczność gdzieś indziej, do świata moich marzeń, świata utopii.
Co to za świat?
Jest bardzo organiczny, nie ma twardych linii, nie ma grawitacji, jest bardzo senny, zwiewny i bezwysiłkowy, ale też intensywny. Staram się stworzyć nowe doświadczenie, które obejmuje malarstwo, dźwięk i performans. Tym razem w Zuzeum nie zdecydowałam się na performans, co jest dla mnie interesujące, ponieważ po raz pierwszy robię wystawę, na której używam własnych prac jako materiału do kolażu. Pokazuję 29 prac powstałych w ciągu ostatnich ośmiu lat. To przestrzeń celowej dezorientacji, poczucie miękkiej architektury w ramach jasno określonych zasad geometrycznych, gdzie nie ma twardych linii poza ramami obrazów. Ale nawet one unoszą się w przestrzeni. Świat wystawy podzielony jest na komórki, które w rzeczywistości są odpowiedzią na architekturę pomieszczenia. To filary, które ukrywam za delikatnymi materiałami i które są tłem dla bałaganu różnych prac z różnych czasów, między którymi szukałam powiązań. Chciałam współpracować nad rzeźbą w czasie, przedłużyć go i spojrzeć na rzeczy, które powstały w zupełnie innych momentach mojej praktyki, aby połączyć je razem i zobaczyć powiązania między nimi. Na wystawie znalazło się około 10 nowych prac. Większość z nich to duże rzeźby.
Wszystkie moje prace zawsze zaczynają się od ciała. Najpierw maluję na nim, następnie to fotografuję, a potem przenoszę treść zdjęcia na płótno i maluję ponownie.
Jakiego rodzaju podróż tworzysz?
Taką, podczas której zdobywasz różne poziomy, a następnie wchodzisz głębiej, a jeszcze dalej jest większa mapa, którą sobie kreślisz. W przypadku tej wystawy istnieje element, który jest jej jądrem. To centralna figura, instalacja wydrążona z metalu, w której przywołuję przeszłość, ale także przenoszę ją w przyszłość. Spacerując po wystawie, można dodać coś do pracy, choćby patrząc w lustro. To niesamowity materiał, który pochłania wszystkie informacje i odbicia. Może być bardzo cichy, niedominujący, ponieważ może również zniknąć. To jak praca z wodą, czymś, co pozornie jest nieobecne, ale w rzeczywistości jest bardzo obecne, materialne i żywe. Często patrząc na tę samą pracę kilka razy, widzi się ją zupełnie inaczej.
Podczas tworzenia często malujesz również własne ciało.
Tak, wszyscy się dekorujemy, a oprócz moich prac nad ciałem uzupełniam je o elementy, które nosili performerzy, także ich fryzury czy kostiumy. Ozdabiamy nasze ciała przez całe życie i widzimy związek między ich zakrywaniem a uatrakcyjnianiem, dodawaniem zabawek erotycznych lub kostiumów wykonanych z lateksu, skóry lub plastiku.
Jak opisałabyś swoją praktykę poza faktem, że pracujesz multidyscyplinarnie?
Lubię myśleć, że moja praktyka jest uniwersalna i wykracza poza świat sztuki, który często bywa ograniczony przez system i dydaktykę. Jest wielu niesamowitych artystów, którzy są niewidoczni, których się nie pokazuje i o których się nie mówi. W świecie sztuki obowiązują pewne zasady, a ja lubię myśleć, że moja praca jest ponad nimi, jest uniwersalna, wykracza poza pewną bańkę i kategoryzację zarówno ze względu na moje wykształcenie, jak i pochodzenie. Dlatego właśnie ciało jest tak interesującym materiałem do pracy. Niezależnie od rozwoju technologicznego nasze ciała pozostają takie same, starzeją się i umierają. Przez całe życie musimy radzić sobie z pułapkami, jakie nam fundują. Są rzeczy nieuniknione, takie jak starzenie się i śmierć, i nikt nie może temu zaprzeczyć. To nie jest koncepcja, to fakt.
W jakim stopniu aspekt feministyczny jest ważny w twoich pracach? Pytam o to również w kontekście męskiego spojrzenia na twoje prace i konfrontacji z nim.
Oczywiście uważam, że bycie artystką i możliwość pracy na gigantyczną skalę z ciężkimi materiałami jest niezaprzeczalnie feministycznym aktem – ponieważ wymagam i zajmuję przestrzeń. A te działania są zazwyczaj męskie. Wykorzystuję takie materiały jak metal czy gigantyczne obrazy, a przecież w historii sztuki abstrakcyjnego ekspresjonizmu tylko mężczyźni tworzyli gigantyczne dzieła. Są to ograniczenia, które przełamuję, ponieważ chcę tworzyć w wybranej przeze mnie skali. Przełamuję męski typ architektury i zbliżam ją do kobiecości, zmiękczając jej formy i pokazując, że my również możemy zajmować przestrzeń.
Architektura jest ważną częścią twojej praktyki.
Kiedy zaczynasz przyglądać się temu, co dzieje się w większości przestrzeni poświęconych sztuce lub architekturze, staje się jasne, jak bardzo są one zdominowane przez mężczyzn. A także – co jest jak mówienie o wodzie, w której pływamy – jest to po prostu część rzeczywistości, z którą cały czas się konfrontujemy. Wszystkie te kwestie są irytujące, ale są częścią rzeczywistości każdego i każdej z nas. Dlatego lubię pracować z ideą płynności, a nie binarności, która może działać pomiędzy, może dotyczyć zmiany płci lub tożsamości. Nasze życie może się zmieniać, nie musimy tkwić w kategoriach, które proponuje nam świat. Dlatego przeskakuję między mediami.
Wracając do tożsamości, chciałabym zapytać o twoje boliwijskie i amerykańskie korzenie. Jak te dwie różne kultury wpłynęły na ciebie?
USA to kraj imigrantów, prawie nikt nie pochodzi stąd. To także interesujący kraj, w którym toczy się ciągła walka. Dorastanie tam miało na mnie duży wpływ, podobnie jak podróże do Boliwii. Jeździłam tam każdego lata i widziałam, jak zachowanie moich rodziców całkowicie zmienia się wskutek zmiany otoczenia. Dorastałam w poczuciu, że mam wiele różnych informacji i historii do przyswojenia. To ostatecznie zainspirowało mnie do bycia artystką i sprawiło, że zaczęłam szukać domu i zadawać sobie pytania, gdzie on jest. W Stanach Zjednoczonych nie jestem białą Amerykanką, a w Boliwii też nie jestem do końca stamtąd. Przez wiele lat byłam nomadką, mieszkając głównie w Ameryce Łacińskiej i Europie. Teraz mieszkam w Berlinie, który z jednej strony jest inkluzywny i otwarty, a z drugiej przechodzi trudne chwile. Częścią budowania naszej tożsamości, w tym tożsamości artystycznej, jest znajomość korzeni, naszych rodzinnych historii, które pomagają nam zdefiniować, kim jesteśmy. To jest jak narastający ból, przez który każdy musi przejść. Ale zabawne jest to, że kiedy zaczynasz odkrywać przeszłość, zdajesz sobie sprawę z tego, że możesz znaleźć tak wiele rzeczy i tajemnic, że prawda staje się dziwniejsza niż fikcja. Czasami jednak, gdy już się w coś zagłębisz, musisz powiedzieć „stop”, by pozostać w miejscu bez poszerzania tej wiedzy.
Dla mnie tym momentem, w którym powiedziałam sobie „stop”, było moje macierzyństwo. To sprawiło, że zaczęłam patrzeć w przyszłość. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie mogę cofnąć się i naprawić historii. Jednocześnie pojawiły się poczucie odpowiedzialności za mojego syna i próba zrozumienia aktualnych tematów, takich jak wojna i technologia. Chcę mówić o rzeczach, które są teraz ważne. Tworzę przestrzeń, w której można poczuć przynależność do wszechświata, zobaczyć świat w inny sposób i zmienić swój punkt widzenia. Jesteśmy tak rozproszeni i nieustannie próbujemy podróżować w naszych umysłach, że nigdy nie jesteśmy do końca obecni, a myślę, że jest to teraz bardzo ważne. Dlatego kiedy myślę o moich wystawach i doświadczeniu, które oferuję, sądzę, że warto oglądać je indywidualnie, podążać za nimi i poczuć tę inną przestrzeń, w której można się ponownie odnaleźć.
Twoje malarstwo jest ważną częścią scenografii wystawy, właściwie można powiedzieć, że scenografia, malarstwo i obiekty stanowią jedność. Jak podchodzisz do samego malarstwa, jak znalazło się ono w przestrzeni Zuzeum?
Maluję tylko rękami, nie szkicuję, po prostu czuję obraz. Kiedy maluję, zatrzymuję się tylko wtedy, gdy czuję, że obraz jest gotowy. Dla mnie obraz jest skończony, kiedy mogę z nim swobodnie oddychać. Przestrzeń, którą tworzę, jest bardzo teatralna. W Zuzeum poruszamy się wśród zasłon, które w rzeczywistości są delikatne jak chmury, wrażliwe i reagują na ruch ciał, poruszają się wraz z nimi. Zwykle pracuję z performansami, ale tutaj ich nie ma, a mimo to ta przestrzeń żyje i oddycha razem ze zwiedzającymi. To oni są teraz wykonawcami tej przestrzeni, budują ją.
Innym elementem są symbole i amulety, które wprowadzasz w każdej ze swoich prac i w których można dostrzec świadome odniesienie do obiektów totemicznych.
W jednej z prac wykorzystałam piasek, którego często używam do zbierania śladów performansu. Tworzę z niego wyspy i używam go na wiele różnych sposobów. Pracuję z białym piaskiem podobnie jak z lustrem, które odbija i podkreśla wszystkie otaczające je kolory. Jedna z prac pokazywanych w Zuzeum z wykorzystaniem białego piasku pochodzi z serii, którą stworzyłam w odpowiedzi na wystawę w Marfie w Teksasie, w przestrzeni zdominowanej przez Donalda Judda. To kontrast, do którego dążę. Jego prace są ciężkie i zamknięte, bardzo idealne, powstają z wykorzystaniem matematycznej geometrii. Moją odpowiedzią było stworzenie kolistości i rzeczy, które dotyczą nieskończoności poza matematyką, mówienie o niebie i planetach, ogólnie o kosmosie. Chciałam stworzyć coś w rodzaju amuletu, coś, co chroni, a jednocześnie jest bardzo kobiece i wpisuje się w etos kobiecej troski. Odnoszę się również do tego, jak wszyscy rdzenni mieszkańcy budują swoją kulturę na podstawie komunikacji między czymś, co jest początkiem planety, a tak zwanym niebem, jakkolwiek je definiujemy. To mitologia – niby każda jest inna, ale tak naprawdę wszystkie oparte są na tych samych założeniach. Niesamowite jest podjęcie się stworzenia szerszego, alternatywnego, spójnego i współczesnego obrazu, który może dotrzeć do wszystkich.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.