Jej najnowszy dramat wzbudził zainteresowanie, jakie rzadko zdarza się tekstom teatralnym w Polsce. Chwilę po ukazaniu się w druku zebrał bardzo pochlebne recenzje w mainstreamowych mediach, autorka usłyszała też decyzję o planie niezwłocznego przeniesienia sztuki na scenę. Ishbel Szatrawska dramatopisarką postanowiła zostać zaledwie trzy lata temu i była to jedna z jej najlepszych decyzji.
Dramat, o którym mowa, zatytułowany jest „Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia” i opowiada o pewnym łódzkim Żydzie, który przeżywszy Holocaust, wyjechał do Hollywood z myślą o rozpoczęciu kariery aktorskiej i, co za tym idzie, nowego życia. I tu, trzeba powiedzieć, zaczyna się dziać.
Jednak wkrótce amerykański sen zmienia się w koszmar, gdy do pana Hersha pukają agenci FBI zainteresowani jego ciągłymi telefonami do niejakiego Dawida w komunistycznej Polsce.
Tyle słowem wstępu, gdyż nic więcej zdradzać o tym dramacie nie można. Można tylko dodać, że autorka, mistrzyni znakomitych dialogów, z erudycją żongluje w swym dziele wielką historią, znajomością Ameryki, spraw żydowskich i queerowych, cudownie się wyzłośliwia, nie szczędzi ciętego humoru i rozkoszuje się ironią. Czego więcej trzeba w znakomicie skrojonym dramacie?
Ishbel Szatrawska naukowo zajmowała się „Aniołami w Ameryce” Tony’ego Kushnera
Ishbel Szatrawska, rocznik 1981, urodziła się w Olsztynie i niemal wszystkie wakacje spędzała u dziadków w Kętrzynie. Jest więc, jak sama o sobie mówi, Prusaczką Wschodnią, co w jej wypadku oznacza nie tylko lgnięcie do kultury niemieckiej, lecz także, a może przede wszystkim, bycie człowiekiem z pogranicza, gdzie wymieniono i wymieszano ludzi, kultury oraz obyczaje. Wszystko to działo się intensywnie w bardzo niespokojnej, a wręcz tragicznej pierwszej połowie XX w. Wtedy właśnie na Warmię i Mazury przybyli gdzieś pod koniec II wojny światowej dziadkowie Szatrawskiej.
Dramatopisarka wychowywała się w domu muzycznym (oboje rodzice grają na instrumentach i uczą na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim) i wypełnionym książkami, co miało na nią szczególny wpływ, do dzisiaj z książkami rozstać się nie potrafi. W rozwoju jej zainteresowań pomogła też fajna i otwarta szkoła – nieustannie bardzo dobre I Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza w Olsztynie, które w tym roku znalazło się po raz kolejny w pierwszej dziesiątce Rankingu Szkół Przyjaznych LGBT+, co Ishbel nie dziwi i jednocześnie napawa – ponad 20 lat po jej skończeniu – dumą. Dzisiaj opowiada, że już wówczas nie chodziła w liceum na religię i nie miała w związku z tym żadnych problemów. – Moi rodzice uważali, że powinnam chodzić na religię, bo każdy humanista musi znać Biblię. Trudno się z nimi nie zgodzić, ale problem polegał na tym, kto i czego na katechezie uczył. Kiedy poszłam na nią pierwszy raz, ksiądz napisał na tablicy „Jachwe” przez „ch”. Zwróciłam mu oczywiście na ten błąd uwagę i usłyszałam, że „przez samo h piszą tylko Żydzi. Kiedy wróciłam do domu i powiedziałam o tym rodzicom, natychmiast wypisali mnie z religii, a wiedzę o Biblii opanowałam we własnym zakresie – śmieje się Szatrawska.
Podobnie, jak wiedzę o muzyce czy literaturze, co miało również bardzo praktyczny wymiar, jeśli startowało się w przedmiotowych olimpiadach i zdobywało miejsce zapewniające dostanie się na studia bez egzaminu (było to w czasach, gdy były egzaminy). To właśnie przypadek Ishbel Szatrawskiej, która wprost z I L.O. w Olsztynie powędrowała na drugi koniec Polski, by studiować polonistykę o specjalności teatrologicznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wraz z początkiem XXI w. została krakowianką, którą jest nieustannie do dzisiaj, choć mimo niewątpliwej miłości do Krakowa, wciąż uważa się za Prusaczkę.
Korzenie, jak wiadomo, mogą być bardzo splątane. Nie inaczej jest w przypadku Ishbel Szatrawskiej. Po przyjeździe do Krakowa zaangażowała się w działalność Żydowskiego Stowarzyszenia Czulent, skupiającego młode osoby żydowskiego pochodzenia. To stamtąd trafiła do Żydowskiego Muzeum Galicja, gdzie pracuje od lat, a potem jeszcze do JCC (Jewish Community Center), Centrum Społeczności Żydowskiej ufundowanym ongiś przez księcia Karola. Zaangażowanie w żydowskie życie dało jej nowych przyjaciół, dużo wiedzy i pewności w poruszaniu się po żydowskich tematach, co da się zauważyć w jej twórczości.
Kiedy zaczynała studia teatrologiczne, niewiele o teatrze wiedziała. – I bardzo dobrze – dodaje – bo dzięki temu mogłam teatr eksplorować bez żadnych obciążeń i zachwycać się nim jak dziecko. Tak było choćby z ówczesnymi spektaklami Krystiana Lupy. To były również czasy „młodych gniewnych” – Jarzyny czy Warlikowskiego. Generalnie wspaniały okres polskiego teatru. Nie pochłonął jej jednak bez reszty i nadal żywo interesowała się kinem. Na trzecim roku poszła nawet na filmoznawstwo, ale je porzuciła. Potem spędziła rok w prywatnej szkole filmowej Akademia Multi Art w Krakowie, by pod koniec studiów teatrologicznych oddać się jeszcze na chwilę amerykanistyce na Westfälische Wilhelms-Universität w Münster i w końcu napisać pracę magisterską o „Aniołach w Ameryce” Tony’ego Kushnera, jednym z najwybitniejszych amerykańskich dramatów przełomu mileniów, wystawianym do dzisiaj z powodzeniem na całym świecie, a ongiś także zekranizowanym przez Mike’a Nicholsa z niezapomnianymi kreacjami Meryl Streep, Ala Pacino czy Emmy Thompson. Ostatnim rozdziałem uniwersyteckiego życia Ishbel Szatrawskiej były studia doktoranckie, na które jednakowoż nie starczyło jej czasu i sił, a poza tym nikt nie chce głodować na doktoranckich studiach.
Pierwszy dramat Szatrawskiej: „Objects in Mirror Are Closer Than They Appear”
Widziało jej się za to pisanie scenariuszy filmowych, ale z nimi jest taka trudność, że albo tworzy się je do szuflady (bez sensu), albo w ramach uczestnictwa w planowanym projekcie filmowym (trudno się wkręcić). Co wobec tego zrobić? Można spróbować w teatrze, bo jest łatwiej, choćby z powodu ogłaszanych co roku konkursów czy rozmaitych warsztatów dramatopisarstwa. W jednym z nich, w roku 2019, wzięła udział Ishbel Szatrawska. Zorganizowano je w Starym Teatrze w Krakowie z okazji 100-lecia uzyskania praw wyborczych przez Polki. Prowadziły je Agata Dąbek, szefowa dramaturgów Starego, oraz Małgorzata Sikorska-Miszczuk, Jolanta Janiczak i Marta Sokołowska, uznane polskie dramatopisarki. – Na warsztaty zgłosiły się same kobiety – opowiada Szatrawska – więc nie było tam głupiej rywalizacji, tylko współpraca, chęć pomocy, wzajemna inspiracja i doping. Naprawdę fantastyczne doświadczenie. Jego efektem jest pierwszy dramat Ishbel Szatrawskiej „Objects in Mirror Are Closer Than They Appear”, który wkrótce opublikowano w e-antologii „Nasz głos”. Do napisania go Ishbel zainspirowała książka Jona Krakauera „Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim” (Wydawnictwo Czarne), ale też „Lśnienie” Stanleya Kubricka, „Święto wiosny” Igora Strawińskiego, mowy amerykańskich kaznodziejów, akcja #MeToo czy mitologia natywnych Amerykanów. To był bardzo obiecujący początek.
Sztuka o patologicznych mechanizmach w patriarchalnej rodzinie: „Polowanie”
Tak zaczęła się zupełnie nowa kariera, której dobiegająca wówczas czterdziestki Ishbel Szatrawska zupełnie nie zaplanowała. Po prostu spróbowała, a potem poszła za ciosem. I to w sposób dość spektakularny. Jej kolejne dwa dramaty – „Polowanie” i „Totentanz. Czarna noc, czarna śmierć” – opublikował „Dialog”, miesięcznik poświęcony współczesnej dramaturgii. „Polowanie” jest sztuką o dorosłym synu, który odwiedza rodziców w małej miejscowości i wyrusza z ojcem na polowanie. Ishbel przygląda się w tym tekście z bliska patologicznym mechanizmom panującym w tradycyjnej rodzinie, zbudowanej na zasadach patriarchatu. Napisany rok później „Totentanz” też jest dramatem obyczajowym, lżejszym od „Polowania”, choć nadal osadzonym w mieszczańskim świecie, tym razem Włoch. Kiedy wokół szaleje morderczy wirus (znamy to dobrze), do stołu zasiada kilkoro sąsiadów i zaczyna się coś, czego nikt się nie spodziewał. „Totentanz” został w zeszłym roku nominowany do Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, najważniejszej w dramatopisarskiej branży w Polsce, a w tym roku znalazł się na shortliście Stückemarkt na Theatertreffen Berliner Festspiele. Przetłumaczono go już na angielski, niemiecki, ukraiński, a obecnie tłumaczony jest na duński. Nie dziwi więc, że kiedy Ishbel Szatrawska wydała w tym roku swój kolejny dramat, przyciągnął od razu wielką uwagę.
– Wiesz, dlaczego zaczęłam pisać dramaty? – pyta mnie podchwytliwie i od razu odpowiada. – Bo sprawia mi to przyjemność. A jeśli dodatkowo moja praca podoba się innym, jest czytana, dyskutowana, tłumaczona czy wystawiana, czego więcej chcieć? No właśnie, wystawianie jest tu kluczowe, bo przecież dramaty pisze się po to, żeby znalazły się na teatralnych deskach. Temu też służą konkursy, w rezultacie których wygrana sztuka ma większą szansę na realizację. Właśnie z myślą o tym – o Konkursie im. Szymona Szurmieja na Dramat Współczesny o Tematyce Żydowskiej – Ishbel stworzyła swój najnowszy, wspomniany już dramat pod tytułem „Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia”, ale życie tak się potoczyło, że ów tekst, zamiast trafić na konkurs, wpadł szybko w oko redaktorstwu w Wydawnictwie Cyranka i wyszedł w tym roku w druku. Takim oto sposobem niepewny los konkursowego dramatu odmienił się błyskawicznie. Najpierw zainteresowały się nim mainstreamowe media (rzecz raczej rzadka w przypadku dramatu), doszukując się w twórczości Ishbel i Brechta, i Tarantino, i Allena, i Levina, a potem przyszedł czas na zainteresowanie teatrów, a teraz dokładnie jednego – należącego do lepszych polskich scen Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. W rezultacie, w rozpoczynającym się właśnie sezonie, najnowszy tekst Ishbel Szatrawskiej przeniesie na teatralne deski wiosną przyszłego roku Łukasz Kos. A polski teatr, trzeba mieć nadzieję, zyskał chyba już na stałe znakomitą dramatopisarkę.
„Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia”, Ishbel Szatrawska, Wydawnictwio Cyrank
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.