Dries van Noten miał dosyć restrykcji, poczuł zew wyzwolenia. Chwycił więc za telefon i zadzwonił do Christiana Lacroix. Razem stworzyli kolekcję, w której więcej znaczy więcej. I wygrali cały sezon. Z projektantem, który dzisiaj świętuje 63. urodziny, na łamach kwietniowego wydania „Vogue Polska”, rozmawiał redaktor naczelny magazynu, Filip Niedenthal.
Podczas gdy Antwerpia tonie w szarościach grudniowego przedpołudnia, w dawnym portowym składzie alkoholi można dostać oczopląsu od wzorów i kolorów: na jednym z siedmiu pięter magazynu przechowuje się barwne bele materiałów oraz ubrania pozostałe z minionych sezonów z kolekcji Driesa van Notena. Robi to wrażenie, ale pod względem intensywności zmysłowych doznań projekty van Notena na wiosnę i lato 2020 i tak biją poprzednie na łopatki.
W tym miejscu muszę się przyznać, że po pierwsze, van Noten to jeden z projektantów, których cenię najbardziej za konsekwencję i wierność swojej wizji od 30 lat, za jego oko do kolorów i za to, że jeśli bywa romantyczny, to nigdy nie uderza w ckliwe tony. A po drugie, pech chciał, że akurat na ten pokaz nie udało mi się dotrzeć, czego nie mogę odżałować. Bowiem ominęło mnie coś wyjątkowego: projektant do współpracy zaprosił Christiana Lacroix. Od lat ubolewam, że na ten wielki talent nie ma miejsca w dzisiejszym świecie mody, a tu proszę, taka niespodzianka. O połączeniu sił dwóch moich faworytów publiczność dowiedziała się dopiero na zakończenie pokazu, gdy Lacroix pojawił się na wybiegu.
Czy nie za dużo szczęścia naraz? Bynajmniej, bo właśnie o nadmiar tu chodzi.
– Upływający rok (2019 – przyp. red.) był dosyć ponury, więc miałem ochotę zrobić coś radosnego, wybujałego. Nie chciałem być jak struś, który chowa głowę w piasek. Zależało mi, by pokazać, że optymizm i zabawa mogą dać siłę. Ostatnio za często nakładałem na siebie ograniczenia: tego nie mogę zrobić, bo produkcja nie da rady; tamtego, bo nikomu się nie spodoba. Wreszcie powiedziałem sobie: Zapomnij o przeszkodach. Baw się. Nie przejmuj się konsekwencjami. Postanowiłem zaufać intuicji.
A intuicja podpowiedziała mu, że jeśli pragnie ekstremum, to może je osiągnąć właśnie z Lacroix. Tylko on mógł nakłonić go do takich ekscesów. Zatelefonował do projektanta z propozycją współpracy i w odpowiedzi usłyszał: Tak! Bez żadnego wahania.
– Kiedy chciałem bufkę, mówił: „Zrób PRAWDZIWĄ bufkę”, czyli trzy razy większą. Jak falbany, to od razu 200 metrów falban. Więcej, więcej i więcej.
U van Notena zawsze były obecne kwiaty – z tym mi się kojarzył w latach 90. – hafty i złocenia, ale mimo to uchodził za projektanta powściągliwego, za głos rozsądku i skromności. Może na taki wizerunek wpływało skojarzenie z „poprawną i szarą” Antwerpią, z której się wywodzi? Teraz mówi mi, że wszystko, co widzimy w wiosennej kolekcji, ma źródło w poprzednich. A jednak zaskakuje.
– W każdym sezonie zaczynam od nowa. Czasem w kontrze do poprzedniego. Nigdy nie staram się kierować tym, co się sprawdziło wcześniej. Biorę białą kartkę i zastanawiam się, czego chcę ja i czy świat też mógłby tego chcieć. Czego świat potrzebuje? – opowiada i po chwili namysłu dodaje:
– Świat nie potrzebuje mody.
Pozwalam sobie zaprotestować.
– Źle się wyraziłem – prostuje. – Świat nie potrzebuje ubrań, jest ich dość. Moda to co innego, zawsze będziemy jej potrzebować.
W kolekcjach van Notena odczuwam nostalgię za minionymi epokami, a „wskrzeszenie” Lacroix wydaje mi się na to dowodem.
– Staram się nie być sentymentalny. Szanuję przeszłość, korzystam z niej, ale nie chcę nią żyć i nie chcę robić ubrań, które miałyby większy sens kiedyś niż teraz.
A co z przyszłością? W świecie mody zaczyna budzić się sumienie. Odpowiedzialność wobec niebezpiecznych zmian klimatu i środowiska naturalnego staje się priorytetem, za cokolwiek byśmy się zabierali. Jak się do tego mają ubrania prêt-à-porter, które czasem, jak w przypadku kolekcji Driesa i Lacroix, ocierają się o rozmach haute couture? Jak się mają do tego setki metrów wykorzystanych tkanin?
– Ale my wykorzystaliśmy 1450 metrów poliestru, który powstał z odzyskanych butelek plastikowych – słyszę.
– Tak jak wszystkie syntetyczne tworzywa, których używamy. To już coś. Choć oczywiście moda i ekologia nie idą w parze. Możemy stosować bawełnę bio, jednak nadal organizujemy trwające dziesięć minut pokazy dla 600 osób, które muszą przylecieć samolotami do Paryża. Tyle że ubrania, które szyję, nie są do noszenia tylko przez dziesięć minut. Staram się robić rzeczy, które będą służyć latami, na różne sposoby. Tak się ubierają nasi klienci – nie chcą nosić gotowych zestawów z najnowszej kolekcji. Wybierają to, co im odpowiada, i łączą z ulubionymi elementami z wcześniejszych lat albo z innymi markami. W ten sposób tworzą własne historie, zgodne z ich sumieniem. I na tym mi zależy najbardziej.
Materiał pochodzi z kwietniowego wydaniu „Vogue Polska”, 2020 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.