Agnieszka Małgowska i Monika Rak w ramach Stowarzyszenia Sistrum dają głos nieheteronormatywnym dziewczynom, w Damskim Tandemie Twórczym piszą, reżyserują i wystawiają, a prywatnie tworzą parę artystek, lesbijek i feministek. W takiej kolejności.
Czym zajmuje się Stowarzyszenie Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej?
Agnieszka: Nasłuchałyśmy się, że nie ma sensu oddzielać „L” od pozostałych tęczowych literek LGBTQ. A my chcemy dać temu „L” głos. Nieprzypadkowo spotykamy się na warszawskim Jazdowie, w przestrzeni wydartej deweloperom, którzy zbudowaliby tu kolejną komercyjną, zunifikowaną strefę bez korzeni. A Jazdów to miejsce z historią i charakterem. Stworzone dla robotników odbudowujących Warszawę, nietypowe architektonicznie, odzyskane dzięki ludzkiej solidarności i ruchom społecznym. Teraz jest przestrzenią fermentu artystycznego. Pozasystemową oazą w środku dużego miasta. Jest jak zjawisko z innego porządku. Mówię o Jazdowie tak dużo, bo podobnie widzimy Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*. W ramach tęczowej społeczności, która coraz mocniej ulega komercjalizacji i lansuje politykę asymilacyjną, proponujemy inny tryb działania: artystyczny, lesbijski, offowy. Sistrum promuje wolność prezentowania kobiecej nieheteronormatywnej tożsamości.
Monika: Z naciskiem na tożsamość lesbijską. Choć dziś niewiele dziewczyn chce mówić o sobie po prostu „lesbijka”. Więcej kobiet ma tożsamość płynną. Dlatego nad logo Sistrum postawiłyśmy gwiazdkę. Wiele kobiet woli się jednoznacznie nie określać. Lepiej zapytać każdą z osobna, jak o sobie myśli. Dziewczyny mają niejednoznaczną seksualność.
Agnieszka: Dlatego wkurza nas presja coming outów. Przy takim urozmaiceniu i skompilowaniu kobiecej psychoseksualności, to nie takie proste. Kobiety, nawet jeśli są wyoutowane, to zwykle w ograniczonym kręgu najbliższych. Koncentrują się na budowaniu relacji, ale bardziej dbają o samopoczucie innych niż własne. Nie chcą naruszać status quo, psuć opinii rodzinie, tracić więzi etc. Na szczęście od roku toczy się publiczna dyskusja na ten temat, między innymi w ramach cyklu wywiadów „Lesbijska Inspira” w Feminotece.
Monika: Debata jest niezbędna, by uczyć się otwartości na wszelkie poglądy, działania i odcienie kobiecości nieheteroseksualnej. Temu służy Sistrum.
A jakie są wasze odcienie?
Monika: Ja zawsze chciałam wyglądać jak lesbijka. (śmiech) Dzisiaj to trochę prowokacja. Ale gdybym miała siebie określić, nazwałabym się artystką, lesbijką i feministką. W takiej kolejności.
Agnieszka: Dla mnie „lesbijka” to moja tożsamość, na którą składa się i kobieta, i feministka, i artystka. Wszystko, co robię, naznaczyła psychoseksualna perspektywa. Ona określa mój stosunek do świata i relacje z nim. Można się zdziwić, co da się zobaczyć z takiej perspektywy. To rodzaj filtra, który odsłania niuanse gubiące się, gdy staramy się widzieć świat uniwersalnie. A ja cenię sobie szczególnie patrzenie spoza centrum. Stąd widać jeśli nie lepiej, to na pewno inaczej.
Monika: To „inaczej” jest ciekawe. Złości mnie, gdy oczekuje się ode mnie, żebym była taka jak wszyscy. Ja chcę być dziwna. I to oferuje lesbijski* off.
Agnieszka: Leshistorie są bardzo odmienne. I te różnice są wartością. Ja na przykład określiłam się jako lesbijka dopiero po trzydziestce. Mam za sobą relacje z mężczyznami. Niektóre lesbijki uważają więc, że nie mam do tego słowa prawa. To klasyczny spór między lesbijkami – która jest „prawdziwa”, która nie. Stąd ta wykluczająca gwiazdka Sistrum. Nie wiem, jak wyglądałoby moje życie, gdybym miała dostęp do wiedzy o pełnym spektrum psychoseksualnym. Moja nastoletnia siostrzenica wychowała się już na serialach z wątkami lesbijskimi. Dla niej „Słowo na L” jest elementem krajobrazu. Ja wychowałam się w komunizmie, w czasach bez seriali tęczowych, bez internetu. Miałam tradycyjną, choć otwartą rodzinę, żyłam pod heteronormatywnym kloszem. Musiałam się od tego uwolnić. Działo się to stopniowo. Przełom nastąpił dopiero w trakcie podyplomowych studiów Gender Studies, choć zawsze byłam feministyczna. Odklejanie się od patriarchatu bywa bolesne. Gdy to zrobiłam, czułam się jak odłączona od matriksa, a potem jeszcze musiałam się zbudować od nowa. To był trudny, samotny i nieprzyjemny proces.
Monika: „Proces” to nasze ulubione słowo – we wszystkim, co robimy. Nasze przyjaciółki czasem liczą nam, ile razy w jednym wywodzie potrafimy użyć tego słowa.
Agnieszka: Liczą też słowo „uniwersalny” – to nasz nieulubiony wyraz.
Podkreślacie, że jesteście feministkami.
Agnieszka: Tak, nie potrafimy inaczej. Bez feminizmu ani rusz, demaskuje opresję wobec kobiet, także niehetronormatywnych. Nawet tej w tęczowej społeczności.
Monika: Gdy dziewczyna mi mówi, że nie jest feministką, chcę ją przytulić i powiedzieć: „Siostro, porozmawiajmy o tym”. Odrzucanie feminizmu to odrzucanie pokoleń dzielnych kobiet, które dały nam możliwość wyboru, rozkminiły mechanizmy patriarchalne, odzyskiwały herstorię i pokazały, jak wychodzić na ulice w czasach, gdy to było niebezpieczne. Dziwnie to aktualne.
Agnieszka: Ale wcale nie jest oczywiste, że lesbijka jest feministką!
Monika: Ja jestem tego najlepszym przykładem. Byłam patriarchalną lesbijką. Budowałam związek z kobietą na podstawie modelu wyniesionego z domu. Zachowywałam się wobec moich dziewczyn jak mój ojciec wobec mojej mamy. Czułam się opiekunem rodziny, a w zamian oczekiwałam, żeby był obiad na stole. To się zmieniło dziesięć lat temu, gdy poznałam Agnieszkę. Feministkę, która tak długo tłukła mnie torebką, aż zrozumiałam.
Agnieszka: Wiedziałam, że nie można zbudować szczęśliwego związku na nierównościowym schemacie relacji. Poza tym ja bym gotowania tych obiadów nie wytrzymała. (śmiech)
Monika: W naszym dokumencie „L.Poetki” jedna z moich bohaterek też mówi, że nie miała pomysłu, jak stworzyć tęczową rodzinę inaczej niż w oparciu o rodzinne kalki. Może się to teraz zmienić u dzieci wychowanych w równościowych rodzinach, także tęczowych.
Działacie też jako duet artystyczny Damski Tandem Twórczy.
Monika: Zawsze działamy jako Tandem. W Sistrum też, ale wreszcie w większej grupie, kolektywnie z Mają Korzeniewską i Magdą Wielgołaską. Ale rzeczywiście Tandem to nasz osobisty głos. Możemy dać upust naszym rebelianckim zapędom artystycznym, tworzyć według własnych zasad. W Tandemie nie ma kompromisów. Jest realizacja karkołomnych pomysłów, jak nanoopera „Gertruda Stain & Alicja B. Toklas & Wiele wiele kobiet”.
Agnieszka: Punktem wyjścia Tandemu jest teatr. Dzięki niemu się poznałyśmy. Ja jestem reżyserką, trenerką teatralną, a Monika aktorką, dramatopisarką. Obie jesteśmy teatrolożkami. Zdecydowałyśmy, że będziemy robiły spektakle o lesbijkach*, bo tylko to nas kręci. Interesują nas również wątki lesbijskie w polskiej kulturze, potrzebujemy kontekstu, chcemy dyskutować z motywami, nawet jeśli są podskórne, ale przecież funkcjonują od dawna. Nie możemy ciągle zaczynać od nowa, trzeba znać swoje korzenie. Między innymi dlatego piszemy cykl w Teatraliach „Teatr lesbijski w Polsce”, w którym analizujemy wszelkie teatralne i performatywne wydarzenia choćby podejrzewane o lesbijskość*.
Monika: Trzeba to robić, bo offowa aktywność lesbijska jest efemeryczna. Jak nie zostanie opisana, zostanie zapomniana. Wiemy, że to jest marginalne. Ale świadomie chcemy mówić o tym, o czym mówi się rzadko, albo co się pomija. Wierzymy, że to, co lokalne, może mieć moc. Nie musimy tworzyć rzeczy dla wszystkich o wszystkim. Nisza jest oryginalna i kulturotwórcza. Bywa, że z offu, tylnymi drzwiami wchodzi się do mainstreamu. Ale z własną niepowtarzalną jakością. Pierwsze filmy gejowskie kręcono przecież amatorską kamerą przy fatalnym oświetleniu. Dziś mówi się o nich jak o ważnych dziełach, nie tylko tęczowej kultury.
Agnieszka: Ale nie zapominajmy o tym, że kultura lesbijska jest inna niż gejowska. Zwykle mniej efektowna, mniej głośna, mniej kolorowa. Trzeba ją obserwować, opisywać, analizować, a nie z góry oceniać. Tym bardziej, że kryteria oceny kultury lesbijskiej dopiero się wypracowują. Działamy na dziewiczym gruncie i same się uczymy.
Monika: Dlatego nie oceniamy prac dziewczyn w kategorii dobrej czy złej sztuki. To jest ich głos. Ryzykują wyrażając go. Szukamy w wierszach, filmach, spektaklach perełek doświadczenia. I wierzymy, że te osobiste historie pomogą dziewczynom odnaleźć siebie. Widzimy, że te historie opowiedziane są osobistym językiem, którego społeczność tęczowa nie docenia, a niektóre osoby spoza naszego świata widzą w tym nową jakość. Myślę, że w tym procesie powtarzamy to, co przechodziła sztuka kobieca. Wszystko się może zdarzyć, ale musi być tylko przestrzeń ekspresji i poszukiwań. Sistrum stara się je organizować.
Agnieszka: Wcześniej takim terenem laboratoryjnej pracy były pokazy kina lesbijskiego w Stowarzyszeniu Lambda Warszawa, które organizowałyśmy przez trzy lata. Najpierw przychodziło kilka osób, nie zrażało nas to, jesteśmy uparte i zależało nam bardziej na wnikliwych rozmowach niż na spektakularnej frekwencji. W końcu pojawił się niezły tłumek. Wspólnie z uczestniczkami wykonałyśmy pracę u podstaw, pokazując to, co w kinie lesbijskim* najdziwniejsze, uznawane za słabe, nudne, brzydkie. Ale im większy był opór, tym debaty stawały się ciekawsze. Prawdziwe artystyczne wiwisekcje.
Skąd takie opinie?
Monika: Kino lesbijskie w większości nie jest hollywoodzkie ani nawet mainstreamowe. Takie kinematograficzne opłotki. Słyszałyśmy więc: „Po co zbaczać na boczne ścieżki, jeśli można jechać autostradą?” Ale naszym zdaniem z autostrady nic nie widać, na dodatek jeszcze jej nie ma. Czy zawsze trzeba powielać klisze? Czy warto się asymilować za cenę utraty swojej charakterystyczności? Dla nas ciekawe jest dwa razy „L”, czyli to, co lesbijskie i lokalne. W mainstreamie powstają najczęściej produkcje w stylu „Carol”, L.Word” lub urocze opowieści o lesbijskich eksperymentach nastolatek. Miłość, seks, homofobia. A ile można o tym mówić? Fakt, że jesteś lesbijką, nie ogranicza się do tego z kim sypiasz i kto cię obraża, bo nie sypiasz z „właściwą” osobą.
Agnieszka: Oczywiście wiemy, że miłość to główny temat sztuki. Wiemy, że dziewczyny potrzebują wzorców, sukcesu, luksusu itp. To daje poczucie bezpieczeństwa, buduje poczucie wartości, nobilituje. Nie negujemy tego, ale zaznaczamy, że to nie jedyna droga i ma swoje konsekwencje w utracie części siebie.
Jesteście razem prywatnie i w pracy. Zajmujecie się kulturą lesbijską, same będąc lesbijkami. Nie macie komfortu oddzielania pracy od życia prywatnego. To bywa męczące?
Agnieszka: Bywa męczące, ale to nasz wybór. Żyjemy kulturą lesbijską*, to nadaje sens naszym artystyczno-aktywistycznym osobowościom. Czasem jest emocjonalnie gorąco. Dużo pracy i stresu, a mało pieniędzy i czasu. Poza tym nie ma co się oszukiwać – offowa sztuka i artaktywizm to nie majówka.
Monika: Połączenie życia prywatnego i pracy to też artystyczny scenariusz biograficzny, skutek pasji życiowej. Tego się nie da oddzielić. Trzeba działać. To pewnego rodzaju nasza powinność wobec lesbijek*, zatem i samych siebie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.