Dlaczego wciąż uważamy, że za sukcesem kobiety musi stać wpływowy mężczyzna? To krzywdzący stereotyp – mówi Agata Polityło, dyrektorka generalna Wolta, która najwyższe stanowisko w firmie objęła w wieku 28 lat. Ciężko na nie zapracowała. Innym kobietom radzi, jak zrobić karierę.
Jesteś jedną z najmłodszych dyrektorek generalnych w kraju. „Forbes” umieścił cię na prestiżowej liście „30 Under 30”. Zawsze marzyłaś o wielkiej karierze?
W liceum chciałam zostać fizyczką albo inżynierką. Później marzyłam o zawodzie kreatywnym, ale szybko zdałam sobie sprawę, że mam analityczny umysł. W liceum matematyki i fizyki uczyłam się na poziomie konkursowym, przygotowując się do olimpiad.
Moi rodzice – mama logopedka, tata chirurg – wspierali mnie nawet wtedy, gdy miałam najdziwniejsze pomysły. Nauczyli mnie też etyki pracy. Odkąd pamiętam, ciężko pracowali, pokazując mi, że niczego nie dostaje się ot tak.
Rodzice byli dla mnie dużą inspiracją. Mama nauczyła mnie dążenia do doskonałości. Zawsze miała swoje zdanie i swój styl. Tata naukową ciekawość. Nigdy nie bał się trudnych, czasem nawet pozornie niemożliwych do wykonania zadań. Do tego grona dołączył później mój mąż. Osoba, która także inspiruje mnie jako lider i biznesmen.
Pracowałaś już na studiach?
Tak, na pierwszy staż poszłam na drugim roku studiów, do firmy konsultingowej PwC. Na trzecim roku szkoliłam się w Boston Consulting Group. Na studiach magisterskich zaczęłam pełnoetatową pracę. Konsulting to mocno wymagająca branża. Sporo się w międzyczasie zmieniło, ale gdy zaczynałam, w 2014 roku, było to miejsce opanowane przez mężczyzn i dla kobiet dość bezwzględne.
Dlaczego akurat konsulting?
Szybko się nudzę, a konsulting zapewnia ciągłe wyzwania – nowe projekty, nowi klienci. Właściwie co pół roku masz zupełnie inną pracę – zajmujesz się bankowością, a potem musisz stać się ekspertką od rur, by po chwili wyspecjalizować się w lotnictwie. To genialna szkoła biznesu, bo wciąż uczy cię innych modeli. A ja podchodziłam do tego zawsze jak do rachunku matematycznego, który musiałam rozwiązać.
Jak radziłaś sobie w świecie zdominowanym przez mężczyzn?
Walczyłam, żeby się przebić. Gdy uczestniczyłam w spotkaniach biznesowych w towarzystwie kolegi z firmy, partnerzy znacznie częściej zwracali się do niego, nawet jeśli zajmowałam wyższe stanowisko. Szybko nauczyłam się mówić głośniej, nie pozwalać, by mi przerywano, siedzieć i stać prosto. Wszystko po to, by sprawiać wrażenie pewniejszej siebie, większej, wyższej. Zajmować więcej przestrzeni.
Ubiór też był częścią tej gry?
Zdecydowanie tak. W lustrze widziałam, która marynarka staje się moim power suit. W Wolcie z kolei sytuacja jest zupełnie inna. Pracuje u nas tyle samo kobiet, co mężczyzn, co jest niezwykle rzadkie w firmach technologicznych.
Jakie błędy popełniają kobiety w biznesie?
W biznesie częściej rzuca się na głęboką wodę mężczyzn, przez co szybciej się uczą i awansują. Kobiety są chronione przez przełożonych, także inne kobiety. Często stoją za tym dobre intencje. Wtedy warto poprosić przełożonego o nowe wyzwania. Na początku, kiedy chroniono mnie przed trudnymi spotkaniami, sądziłam, że po prostu nie jestem na nie gotowa. Wmawiałam sobie, że brakuje mi kompetencji. To nie była prawda. I jako menadżerka też musiałam się tego nauczyć, bo od początku byłam proaktywna. Dużo brałam na siebie, bo chciałam zadowolić zespół. Nie brałam przy tym pod uwagę tego, czy pracownicy chcą ryzykować, czy nie.
Co sprawia, że jesteś dobrą menadżerką?
Jestem opanowana, empatyczna, potrafię rozwiązywać problemy. Nie mam kłopotu z mikrozarządzaniem – daję ludziom wolną rękę. Uczę się większej otwartości w komunikacji, bo z natury jestem introwertyczką.
Jak to się stało, że z konsultingu trafiłaś do Wolta?
Szukałam wyzwania. W konsultingu droga rozwoju jest ustrukturyzowana i zależna także od wieku. Obliczyłam sobie, że musiałabym poczekać jeszcze pięć lat, żeby robić to, co mnie interesuje. A byłam gotowa wziąć na siebie więcej odpowiedzialności. Gdy Wolt wchodził do Polski, miałam 26 lat. Otrzymałam ofertę bycia menadżerką operacji i zajmowania się logistyką, jakością dostaw, współpracą z kurierami, cenami. Miałam pod sobą kilkuosobowy team i sporą odpowiedzialność, bo musieliśmy wprowadzić firmę na polski rynek. Najpierw wystartowaliśmy w Gdańsku, potem w Warszawie, a następnie w kolejnych miastach. Po dwóch latach pracy otrzymałam propozycję zostania dyrektorką generalną.
Miałaś wtedy 28 lat. Co sprawiło, że otrzymałaś tę propozycję?
Byłam zaangażowana. Traktowałam tę firmę jak własną. Zależało mi na jej sukcesie, więc angażowałam się w pracę nie tylko swojego, lecz także innych działów. Analizowałam dane i organizowałam burze mózgów z innymi dyrektorami. Zależało mi, by Wolt działał jak dobrze naoliwiona maszyna.
Kiedy ktoś mnie pyta o to, co zrobić, by wspiąć się po szczeblach kariery, zawsze mówię o wartości dodanej dla firmy. Warto zacząć zajmować się zadaniami z pola, którym naprawdę chcesz się zajmować. Pokazać, że potrafisz to zrobić. Gdy nie było mojego szefa, udowadniałam, że potrafię go zastąpić. Nie byłam zagubiona. Sama nadawałam ton swojej pracy. Robiłam więcej niż wymagało ode mnie moje stanowisko.
Pragnęłaś zostać dyrektorką generalną?
Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. Nie tak szybko. Awanse na te najwyższe stanowiska są rzadkie. Zwykle jeśli ktoś na nim zasiada, pozostaje na nim przez lata. Z drugiej strony zawsze chciałam być odpowiedzialna za operacje całego biznesu. Marzyłam o tym, ale wiedziałam też, że na to stanowisko rekrutuje się sporo osób bardziej doświadczonych niż ja.
Co poczułaś, gdy otrzymałaś tę propozycję?
Wiedziałam, że podołam temu wyzwaniu.
Ktoś komentował twój młody wiek?
Wewnątrz firmy nie, na zewnątrz tak. Pytano, kim jest mój ojciec albo chłopak czy mąż, że objęłam to stanowisko. To okropne, że wciąż nie potrafimy uwierzyć w to, że kobieta sama jest w stanie wypracować sobie ścieżkę kariery. Insynuujemy, że za jej sukcesem musi stać wpływowy mężczyzna. W moim świecie, kiedy ktoś otrzymuje awans, gratulujesz mu. Nie pytasz o to, czym zajmuje się jego ojciec.
Jakie wyzwania jeszcze przed tobą?
Głównie operacyjne i związane z rozpropagowaniem dowozów z aplikacji. Niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale zgodnie z badaniami ponad połowa zamówień w Polsce, jeśli mówimy o dowozach żywności, wciąż odbywa się telefonicznie. Ciągle myślimy więc o innowacjach, które mają sprawić, by zamawianie było jeszcze szybsze, prostsze, bardziej efektywne, bardziej atrakcyjne cenowo i obejmowało szerszy zakres e-commercu. Nie tylko jedzenia. .
Jak widzisz przyszłość Wolta?
Tak naprawdę wciąż jesteśmy na początku drogi, więc sporo jeszcze przed nami. W pandemii wprowadziliśmy do Wolta supermarkety, więc dowozimy jedzenie nie tylko z restauracji, lecz także ze sklepów spożywczych. Zaczęliśmy współpracę z lokalnymi, niewielkimi biznesami. Nie każdego stać przecież na wynajem butiku przy Mokotowskiej. Dowóz tych produktów Woltem może być dla takich firm dobrą alternatywą.
Stanowisko dyrektorki generalnej piastujesz już czwarty rok. Jak bardzo rozwinął się Wolt pod twoimi skrzydłami?
Kiedy zaczynałam, w polskim oddziale firmy pracowało 50 osób, teraz mamy ich ponad 200. Zmieniła się też skala operacji, bo coraz więcej osób korzysta z Wolta. Firma dojrzewa razem ze mną.
Z czego jesteś najbardziej dumna?
Dumę czuję, kiedy widzę pracowników, którzy przeszli niesamowitą drogę w firmie. Cieszy mnie, że Wolt, zaczynając jako niewielka fińska spółka, potrafiła zbudować taką pozycję na rynku, by konkurować z największymi międzynarodowymi graczami. W październiku będziemy świętować 10. urodziny. W Polsce jesteśmy już 6 lat. A dopiero się rozkręcamy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.