Znaleziono 0 artykułów
31.03.2022

Rycerka, nie księżniczka

Fot. Karolina Zajączkowska

Nigdy nie chciałam być księżniczką, tylko rycerką na białym koniu – napisała Hania Markowska w osobistym eseju z okazji Międzynarodowego Dnia Przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii

To nie jest historia ofiary, choć nie brakuje tu momentów wątpliwości, samotności i cierpienia. To historia rycerki, która musi stawiać czoła przeciwnościom, ale zawsze wychodzi z tych bitew zwycięsko. Polem tej niekończącej się wojny jest moje ciało, do którego inni bezustannie roszczą sobie prawa – chcą decydować o tym, jak ma wyglądać, w co ma być ubrane, przez kogo może być kochane. Kiedyś ich głosy raniły, dziś umiem się przed nimi bronić. Odziana w moją zbroję, uczę się słuchać samej siebie.

O tym, że jestem kobietą, wiedziałam od zawsze. Jako dziecko otaczałam się koleżankami, z którymi, choć różnił nas ubiór, łączyły mnie wspólne zabawy i tematy do rozmów. Nie czułam się inna. Do momentu moich 12. urodzin wiedziałam, że jestem jedną z nich. Dlatego gdy weszłyśmy w okres dorastania, tak jak one nosiłam długie włosy, przekłułam uszy i zaczęłam golić nogi. Coraz częściej zaczęłam jednak napotykać nieprzyjazne spojrzenia, komentarze i zakazy, których do tej pory nie znałam. Rodzice długo nie zwracali mi uwagi na to, jak wyglądam i w co się ubieram. Zdawali się akceptować mnie taką, jaka jestem. Dorastałam w świeckim i postępowym (jak na tamten czas) domu. Rodzice uczyli mnie, że mam prawo kochać, kogo chcę. Gdy poprosiłam, żeby kupili mi prostownicę za starannie odłożone kieszonkowe, odmówili, wygłaszając kilkugodzinną tyradę o tym, że to złe, „nie dla mnie”. Wiem, że martwili się o mnie, chcieli mnie chronić, ale ich raniące słowa dzwonią mi w głowie do dziś.

Fot. Karolina Zajączkowska

Zabrakło mi sił. Poddałam się stawianym mi oczekiwaniom. Poddałam się płciowej tresurze, której ofiarami padli wcześniej moi koledzy i koleżanki. Ścięłam włosy, pielęgnowałam zarost, spędzałam czas z chłopakami. Ale nigdy nie byłam chłopakiem. Udawałam chłopaka, a potem faceta. Nie było w tym nic „naturalnego”, jak mnie przekonywano. Wszystko we mnie buntowało się przeciw temu przebraniu. Mimo obietnic rodziców nie czułam się lepiej, bezpieczniej. Paradoksalnie miałam wrażenie, że będąc sobą, wzbudzałam większy szacunek wśród rówieśników niż wtedy, gdy zaczęłam się dopasowywać. Poczułam się jak oszustka, wstydziłam się tego, że nie jestem szczera wobec nich i samej siebie.

Gdy miałam 17 lat, zwróciłam się do szkolnej psycholożki i powiedziałam, że nie czuję się mężczyzną. Usłyszałam wtedy, że „każdy tak czasem ma”, że to kwestia braku pewności siebie i że „to minie”. Znowu miałam wrażenie, że zabrakło mi odwagi, by zawalczyć o siebie. Zrezygnowana postanowiłam zaczekać.

I czekałam. Przez następne siedem lat czekałam, aż „to minie”. Nauczyłam się uciszać ten wewnętrzny głos, który buntował się przeciw mojemu męskiemu przebraniu. Tylko od czasu do czasu pozwalałam sobie nałożyć ubrania, które naprawdę chciałam nosić. Zawsze w domu, za zasłoniętymi oknami. W tych krótkich chwilach czułam się sobą. Ale radość szybko ustępowała poczuciu winy. W końcu robiłam „coś złego”, skoro musiałam się z tym kryć. „Co z tobą nie tak?”, pytałam sama siebie. Przecież robiłam to, czego ode mnie oczekiwano. Dlaczego więc „to nie mijało”?

Fot. Karolina Zajączkowska

W końcu jednak nie mogłam dłużej udawać. Wizja dalszego życia w niezgodzie ze sobą wydała mi się największym koszmarem, większym nawet niż odrzucenie, którego tak się bałam. Poszłam na terapię i zdecydowałam się na coming out, przed wszystkimi – rodziną, znajomymi, współpracownikami. To był najtrudniejszy, a zarazem najpiękniejszy moment mojego życia. Powiedziałam, że nazywam się Hania i posługuję się kobiecymi zaimkami. Mój coming out spowodował wszystko to, czego tak się obawiałam – straciłam dobrą pracę, kontakt z rodziną, wielu znajomych. Ale nie było powrotu. Oddzieliłam się od przeszłości grubą kreską. Od teraz chciałam być już tylko sobą. Miałam to szczęście, że mieszkałam już wtedy w Warszawie, w azylu dla wszystkich queerów z małych i większych miast. Znalazłam ludzi, którzy pokochali mnie taką, jaka jestem. Zbudowałam wokół siebie nową rodzinę, tę z wyboru.

Po latach represjonowania własnego ciała zaczęłam je odzyskiwać. Ważnym etapem tego procesu okazały się zaimki. Język polski nie pozwala uciec poza płeć, na każdym poziomie przyporządkowuje nas określonemu rodzajowi. Choć może się to wydawać błahostką, to naprawdę ważne. Za każdym razem, gdy ktoś zwraca się do mnie właściwymi zaimkami, utwierdzam się na nowo, że jestem kobietą. Dziś jestem już na tyle pewna siebie, że nawet gdy ktoś się pomyli, to mnie to nie rusza – nie zmienia tego, kim jestem. Ponad rok temu rozpoczęłam terapię hormonalną pod okiem wspaniałej endokrynolożki. Od tego czasu moje ciało bardzo się zmieniło, a ja razem z nim. Moja dziewczyna żartuje, że wszyscy bezustannie się zmieniamy, ale za mną trudno nadążyć.

Fot. Karolina Zajączkowska

Choć z niecierpliwością wyczekiwałam tranzycji, nie mogę pozbyć się wrażenia, że bardziej niż mi samej była ona potrzebna innym. Skoro już czuję się kobietą, to powinnam wyglądać jak kobieta. Łamanie binarnego rozumienia płci zwykle wyznacza horyzont tego, co akceptowalne, nawet wśród osób o lewicowych poglądach. Tranzycja jest dla mnie jak drugie dojrzewanie, z tą różnicą, że tym razem mam wpasować się w kulturowe ramy tego, co oznacza bycie kobietą. Jako osoba transżeńska muszę podołać nawet bardziej wygórowanym oczekiwaniom niż cisgenderowe dziewczyny. Widząc jednak, że one nie godzą się na narzucone im ramy, zastanawiam się, dlaczego ja bym miała. Zawsze imponowały mi silne kobiety, jak moja mama i babcia. Kobiety, które umiały ciężko pracować i nie bały się mówić tego, co myślą. Nigdy nie chciałam być księżniczką, którą trzeba uratować. Wolę siebie jako rycerkę na białym koniu. Swoją własną bohaterkę.

Dziś mogę śmiało powiedzieć, że w końcu jestem sobą. Kocham moje ciało, choć nasza relacja bywa turbulentna. Podobnie jak ta z otoczeniem. Ostatnio w pracy zaczepiło mnie kilku facetów, którzy siedzieli w barze. Gdy zrozumieli, że jestem trans, momentalnie zmienili stosunek do mnie, zaczęli kpić i żartować. Choć nie pokazałam tego po sobie, zupełnie się tego nie spodziewałam, a gdy wyszli, popłakałam się. Kiedyś zawsze miałam się na baczności, byłam gotowa na atak. Gdy ten nastąpił, długo nie mogłam się pozbierać. Wracały dawne wątpliwości. Dziś jednak nauczyłam się sobie z tym radzić. Zamiast uciekać od tych emocji, stawiam im czoła. Staram się być dla siebie bardziej wyrozumiała, czuła.

Choć wciąż czuję się bardzo krucha, wiem, jak długą drogę przeszłam i jak wiele wspaniałych chwil jeszcze przede mną. Razem z moją dziewczyną Gabrysią planujemy przeprowadzkę na Islandię. Marzę, by otworzyć kiedyś własną knajpę. Uczę się w końcu słuchać swojej intuicji. Na szczęście mam wokół siebie wiele pięknych trans dziewczyn. Wspieramy się i dzielimy doświadczeniami. Nasze ciała to archiwum naszej walki. Walki, z której wyszłyśmy zwycięsko, jak prawdziwe rycerki.

Wysłuchała Julia Właszczuk
  1. Ludzie
  2. Opinie
  3. Rycerka, nie księżniczka
Proszę czekać..
Zamknij