Kapryśne, niezdecydowane, zmienne – tak kulturowo przedstawia się dziewczynki. Weronika Murek pisząc „Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się”, pozwoliła więc sobie na dezynwolturę właściwą zresztą także gatunkowi eseju. Przytaczane teksty kultury traktuje wybiórczo, nie wszystkie wątki domyka, stawia pytania. Jej książkę – błyskotliwą work in progress – powinny czytać nie tylko dziewczęta.
Dziewczynkom wielu rzeczy nie wypada. Z pewnością powinny wystrzegać się niskich uczuć, takich jak zawiść. A ja Weronice Murek zazdroszczę, bo wydała książkę o dziewczynkach, którą sama chciałabym napisać. Z młodszą o pięć lat literatką co nieco mnie łączy – śląskie korzenie, prawnicze studia, fascynacja popkulturą. Różni odwaga w podążaniu za własnym językiem. Murek jeszcze przed trzydziestką za „Uprawę roślin południowych metodą Miczurina” otrzymała Nagrodę Literacką im. Witolda Gombrowicza. Została też uznaną dramatopisarką, eseistką, publicystką. W zbiorze „Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się” mierzy się z obrazem dziewczęcości, dziewczyńskości, dziewczynkowatości.
To trochę polska odpowiedź na „Dziewczyństwo” Melissy Febos, trochę próba subiektywnego okiełznania mnogości tekstów kultury traktujących o dziewczynkach. U Febos więcej było prywaty, u Murek tego, co publiczne. Oczytana autorka powołując się na źródła, obala mity, jak chociażby ten o różu przeznaczonym do dziewczęcego pokoju – na ten pomysł ktoś wpadł dopiero pod koniec XIX w. Inne, choćby o infantylizacji, umniejszaniu, często dosłownym, trywializowaniu dziewczynek, pojawiały się wcześniej. Póki dziewczynka pozostaje dziewczynką, a więc istotą małą, niewinną i słabą, przynajmniej z pozoru łatwo ją kontrolować, a kontrolę sprawuje oczywiście mężczyzna oraz jego emanacja – patriarchat. Żeby później móc przejąć władzę nad kobietami, najpierw trzeba okiełznać dziewczynki, żeby nigdy nie pomyślały, że żyją dla siebie. Nie, żyją dla kogoś – dla przyjemności rodziców, którzy mogą stroić je w białe koronki, wujków i cioć, którzy składają na ich policzkach mokre pocałunki, chłopców, którzy zechcą je zbrukać.
Pisze Murek też za Simone de Beauvoir o niesłyszalności dziewczynek – o tym, że są dla mężczyzn tajemnicze, bo zmuszane do milczenia. Obok de Beauvoir przytacza Nabokova i „Playboya”, antropologów kultury i historyków idei. Erudycyjnie pisze o tym, dlaczego true crime kocha martwe i wciąż piękne w tej martwicy dziewczynki, o dziewczęcej fizjologii – reklamach tamponów (zebrała kilkadziesiąt cudnych określeń na miesiączkę na czele z „ciotką z Ameryki” i „karmazynowym przypływem”) i ocenzurowanym z dogłębnego opisu cipki dzienniku Anny Frank. W pamiętnikach dostrzega autorka zresztą namiastkę „własnego pokoju”. W tej przestrzeni czysta dziewczynka może się splugawić, przyznać do słabości, pobyć chwilę sobą.
Do tej eklektycznej, jak sama Murek zaznacza, listy lektur chętnie dopisałabym własne książki formacyjne na czele z „Jeżycjadą” Małgorzaty Musierowicz. Pewnie celowo pominięta, od lat już stopniowo cancellowana pisarka, w ogromnym stopniu wpłynęła na moje postrzeganie samej siebie jako dziewczyny. A gdyby chodziło o wizerunek dziewczynki jeszcze mniejszej, pewnie wymieniłabym powieści autorek, tworzących w XIX i XX w. – „Anię z Zielonego Wzgórza” czy „Tajemniczy ogród”. Wraz z nieśmiałym wkraczaniem w dojrzewanie moje wewnętrzne imaginarium opanowały poznańskie kamienice, profesorskie rodziny i romantyczni koledzy ze szkolnej ławy. Borejkówny i ich kumpelki, które wydawały mi się wtedy wyzwolone, dziś oczywiście widzę jako stereotypowe – albo postrzelone, albo wyciszone, albo przebojowe, albo nieśmiałe. Protagonistki zawsze w końcu się zakochiwały, a wtedy ich osobowość ulegała przekształceniu. Ich rywalki pozostawały sobą, jak chociażby Paulinka z „Idy sierpniowej”, która uśmiechała się jak rekin z encyklopedycznej ryciny. Ale, jak pisze Murek, w naturze dziewczynek jest przepoczwarzanie się, przeobrażenie, metamorfoza. Dziewczyńskość to „marzenie o tożsamości (…) bez konieczności podejmowania decyzji”. A więc ta przemiana jest niejako wentylem bezpieczeństwa. Czymś, co chroni dziewczynkę przed klatką, choćby złotą, i pułapką, którą patriarchat chce na nią zastawić.
Na końcu autorka pisze o przymiarkach – masek, tożsamości, ubrań. Filmowy obraz dziewczynki stąpającej niepewnie w szpilkach mamy nastawiony jest na wywoływanie wzruszenia. Mnie mierzi. Szpilek już dawno się z szafy pozbyłam. Resztą moich butów roczna córka się nie interesuje. Z lubością wkłada 12-centymetrowe stópki do za dużych o kilka rozmiarów śniegowców brata. Jeśli projektowania, programowania, tresury nie da się uniknąć, niech będzie taka – płynna płciowo, przewrotna, progresywna. Może dla córki napiszę własną opowieść o stawaniu się.
„Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się”, Weronika Murek, Wydawnictwo Czarne
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.