Edmond Eisenberg to nie tylko nazwisko-marka w świecie urody. Dziś, na równi z jej założycielem, José Eisenbergiem, jest odpowiedzialny za prowadzenie kosmetycznego imperium. Jego koncepcja, sformułowana na początku lat 2000., wyprzedziła trendy na kosmetycznym rynku o dwie dekady. Z francuskim przedsiębiorcą rozmawiamy o wielu znaczeniach inkluzywności, nowym projekcie i świętej trójcy w pielęgnacji skóry.
Spotykamy się 24 czerwca, wczoraj obchodziliśmy w Polsce Dzień Ojca. Jaką najważniejszą życiową lekcję odebrałeś od swojego taty?
By szanować innych ludzi. Mój tata powtarzał: „Szanuj innych, bez oczekiwania tego samego w zamian”. I nie chodzi o bycie miłym czy uśmiechanie się – to elementy etykiety. Szanowanie innych ludzi opiera się na słuchaniu tego, co mają do powiedzenia, niezależnie od tego, kim są.
Mam ogromne szczęście – mój tata jest naprawdę wyjątkową osobą. Jest moim najlepszym przyjacielem, a do tego mentorem. Mówiąc „mentor”, nie mam na myśli tego, że w tradycyjny sposób wprowadzał mnie w rodzinny biznes, ale że zawsze dawał mi najlepsze rady dotyczące życia i pokazywał mi świat w kontekście kultury.
Nie dalej jak kilka miesięcy temu sam zostałeś ojcem. Czy te same wartości chciałbyś przekazać swojej córce?
Tak, a także by była wyjątkową osobą, indywidualistką, która zawsze ufa sobie i jest dumna ze swojego dziedzictwa kulturowego. Żyjemy w świecie, który drastycznie się zmienia, coraz więcej ludzi boi się wyrażać swoją „unikalność”, a dla mnie to podstawa bycia sobą. Nie tyle chciałbym nauczyć jej takiego podejścia, co po prostu dzielić z nią tę ważną życiową wartość.
Mówiąc o wartościach i dwóch różnych pokoleniach – czy twoja wizja drogi Eisenberg Paris różni się od wizji jej założyciela?
Ta wizja nie jest inna, ona jest komplementarna.
Staracie się odpowiedzieć na potrzeby nowej generacji?
Świat się zmienia, dlatego tym bardziej ważne jest, by pozostawać wiernym swoim wartościom. Nie oznacza to bycia nienowoczesnym. Jesteśmy marką z tradycją, innowacyjnością, przyszłościową wizją. Wiele firm podąża teraz za trendami, nie poświęcając zbyt wiele czasu na badania nad produktami. Dzisiaj modny jest żółty, jutro czerwony, a pojutrze biały. Oczywiście kolory podaję tylko jako prosty przykład.
Chodzi o to, że budując firmę opartą na szczerości, nie możesz skakać z kwiatka na kwiatek. Gdy w Eisenberg Paris stworzyliśmy pierwszą kolorówkę w 2017 r., naszymi filarami były wtedy self care, wellness i bycie sobą, a sama kolekcja składała się z tzw. essentials, które pozwalają zadbać o siebie, podkreślając to, co w nas najlepsze. W tym czasie w makijażowych trendach królowały wyrazisty smokey eye i mocne konturowanie twarzy.
Dzisiaj, w rzeczywistości pocovidowej, często słyszymy głosy „może lepiej jest jednak dbać o skórę? czy „może lepiej podkreślać naturalne piękno?”. Dekadę temu, gdy zaczęliśmy prowadzić badania pod kolekcję do makijażu, mówiliśmy: każda kobieta i mężczyzna są piękni, zróbmy produkty, które tylko to wydobędą. Eisenberg Paris zawsze miał, niezwykle modne dziś, inkluzywne podejście, a nawet powiedziałbym, że celebrowaliśmy coś więcej – unikalność. Własną ekspresję i indywidualne piękno każdej osoby. To zdecydowanie krok dalej.
Przewidzieliście przyszłość.
To nie tak, że przewidzieliśmy przyszłość czy wykreowaliśmy jakiś trend, po prostu zawsze staramy się być krok do przodu.
Czy wasza druga marka, Youth, która jeszcze nie miała premiery w Europie, to właśnie kolejny krok do przodu?
Na pomysł wpadłem dekadę temu. Razem z ojcem chcieliśmy stworzyć coś więcej. On słuchał mnie, a ja słuchałem jego pomysłów. Tak zrodził się pomysł na kosmetyki, które będą miały to samo zaplecze technologiczne, co Eisenberg Paris, ten sam R&D, ale będą osadzone w innym środowisku, bardziej farmaceutycznym. Youth jest niezwykle inkluzywna – to 16 produktów genderless, które łączą dermokosmetyki z najbardziej restrykcyjnymi wymogami clean beauty. To bardzo innowacyjna marka, równie demokratyczna, co Eisenberg Paris, ale mniej selektywna.
Dziesięć lat – od pomysłu do premiery – to naprawdę długo.
Tyle trwały zaawansowane badania (dokładnie tyle samo zajęło nam stworzenie przełomowej formuły Trio-Molecular®, którą znajdziesz w kosmetykach Eisenberg Paris). Osiem lat zajęło nam stworzenie Hytodermato Advanced Formula®, która jest bazą wszystkich produktów, potem nastąpiła dwuletnia przerwa spowodowana pandemią, dlatego premiera w Stanach Zjednoczonych miała miejsce dopiero w tym roku.
Czekamy zatem na premierę Youth w Europie. Będąc przy młodości – to chyba wasz tegoroczny leitmotiv? W końcu jeden z zapachów z najnowszej linii Eisenberg Happiness nazywa się właśnie „Young”. Muszę przyznać, że to mój ulubiony. A który jest twój?
Ten sam. (śmiech)
Nie mogę teraz nie zapytać – ile nad nimi pracowaliście?
Cztery lata. Kiedy zaczynamy pracę nad projektem, nie wiemy, kiedy się skończy. Nie mamy deadline’ów, jak inne marki, nie chcemy też oszukiwać konsumentów i przyjaciół marki, bo bardzo ich szanujemy, dlatego wypuszczamy produkt dopiero, jak jest perfekcyjny. Nie mamy wątpliwości, że działa, da moment przyjemności i stanie się ulubionym elementem codziennego self care’u.
Perfumy Happiness zostały stworzone, by poprawiać humor, przywoływać najlepsze chwile. Jaka jest twoja definicja szczęścia?
To zdrowie, wolność, miłość i szacunek.
A najszczęśliwsze wspomnienie?
Odpowiedź będzie bardzo prosta: oczywiście narodziny mojej córki.
Polki od dekad chętnie podglądają Francuzki, by naśladować ich styl i sposób dbania o urodę. Jak opisałbyś dzisiejsze beauty à la française?
Naturalność. Choć przychodzi mi do głowy jeszcze francuskie je ne se qua i angielskie effortless. To wszystko można ująć w prostym przekazie: bądź sobą, czuj się piękna, nie myśl o wyglądzie za dużo, celebruj krótkie chwile przyjemności w codziennej pielęgnacji i wyrażaj siebie. Może brzmi to banalnie, ale taka jest prawda.
Wspomniałeś o formule Trio-Molecular®, która jest najważniejszym składnikiem produktów Eisenberg Paris. Co jest w niej tak niezwykłego?
Stworzenie tej formuły zajęło nam 15 lat. Mój tata od zawsze marzył o kosmetyku, którego skuteczność będzie można ocenić gołym okiem. Zwróciliśmy się wtedy w stronę natury. Dziś, gdy mówimy o kosmetykach organicznych i clean beauty, wszystko wydaje się oczywiste, ale w 1985 r. było to przełomowe podejście. Wtedy modne były komórki macierzyste pochodzenia zwierzęcego stosowane jako „eliksir młodości”. Dla nas, nie tylko jako miłośników zwierząt, był to totalny absurd. Przede wszystkim jesteśmy dwoma różnymi gatunkami! Odkryliśmy, że w naturze jest ponad 3500 molekuł, a wystarczy wyodrębnić trzy i połączyć je ze sobą, by ich synergia pozwoliła skórze funkcjonować poprawnie, tworząc w jej strukturach warunki podobne do tych w wieku nastoletnim. Oczywiście kosmetykami nie odwrócimy czasu, nie jesteśmy magikami, ale trzy filary – regeneracja, pobudzenie i dotlenienie skóry, to Święty Graal jej zdrowego funkcjonowania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.