U angielskiej piosenkarki dużo się w ciągu ostatniego roku zmieniło – wzięła ślub, nagrała płytę „Brightest Blue”, a potem przyszła pandemia, która pokrzyżowała jej plany. Póki co nie może ruszyć w trasę koncertową, ale już w środę, 26 sierpnia, zaśpiewa na żywo z jednego ze swoich ulubionych miejsc w Londynie, Muzeum Wiktorii i Alberta.
Ellie Goulding za kilka dni świętuje pierwszą rocznicę ślubu. 31 sierpnia 2019 roku, na angielskim zamku Castle Howard, w towarzystwie gwiazd show-biznesu – Katy Perry, Sienny Miller i Eda Sheerana (kiedyś chłopaka, dziś przyjaciela) – oraz rodziny królewskiej – księżniczki Beatrycze i Eugenii (podobno to ona przedstawiła sobie przyszłych narzeczonych) oraz ich matki, Sary Ferguson – powiedziała „tak” marszandowi i wioślarzowi Casparowi Joplingowi. Pannie młodej wiktoriańską suknię z falbankami uszyła na zamówienie Natacha Ramsay-Levi z Chloé. Na zdjęciach z ceremonii Ellie ma spojrzenie zasnute mgłą – jest szczęśliwa, wzruszona, zakochana. To chyba naprawdę był najszczęśliwszy dzień w jej życiu.
Gdy spotykamy się na Zoomie, mogę zobaczyć codzienność Ellie. Przymusową izolację spędziła w apartamencie w centrum Londynu, zaraz obok Piccadilly Circus. – Miasto mnie męczy, ale udało mi się stworzyć tu oazę. Byliśmy tu z mężem bardzo szczęśliwi – mówi Goulding. Wszystkie kolory we wnętrzu są neutralne – beżowa kanapa, brązowo-beżowy dywan, utrzymane w takiej samej tonacji abstrakcjonistyczne obrazy na ścianach. Gdzieniegdzie lśnią złote detale. Ellie też nosi złotą biżuterię, która podkreśla jej delikatną opaleniznę, piegi i słoneczny odcień blond. Wygląda młodziej niż na zdjęciach, chociaż mówi, że zamknięcie w czasie pandemii dużo ją kosztowało, więc pewnie przybyło jej trochę zmarszczek.
Jeszcze inne wcielenie wokalistki widać na zdjęciach zapowiadających wydarzenie w Muzeum Wiktorii i Alberta. Pod koniec sierpnia zagra koncert, który będzie transmitowany na żywo w mediach społecznościowych. Na Instagramie Ellie pokazuje konstrukcyjne kreacje, rzeźbiarskie formy, stroje diwy. W bieli, nie w odcieniu brightest blue, jak z tytułu płyty. Nosząc biel, kobiety w trudnych czasach wyrażają sprzeciw wobec opresji.
Jej i biel, i najjaśniejszy odcień błękitu dają nadzieję. Ten brightest blue wypatrzyła na obrazie w nowojorskiej galerii sztuki. Zapragnęła napisać piosenki, które będą wyrażały stan błogości, harmonii, pogodzenia. Zwłaszcza że wcześniejsza płyta – „Delirium” z 2015 roku – choć świetnie przyjęta (na niej znalazł się przebój „Love Me Like You Do” z „50 twarzy Greya”), nie dała Ellie satysfakcji. Czuje, że wytwórnia chciała z niej zrobić globalną gwiazdę, a ona woli pozostać w bezpiecznej przestrzeni – na granicy mainstreamu. Jej głos wykracza zresztą poza ramy gatunku, do którego się ją przyporządkowuje – electropopu, synthpopu czy folktroniki. Nad dźwiękami syntezatora zawsze unosi się jej głos – przeszywający sopran z vibrato. Pełnię możliwości Goulding pokazuje na „Brigthest Blue”, który uważa za najbardziej osobisty album. Wydany zresztą niejako dla uczczenia jubileuszu dziesięciolecia w show-biznesie. W 2010 roku Ellie znalazła się na pierwszym miejscu prestiżowej listy młodych talentów Sound of… BBC. Dzięki temu zestawieniu wypłynęły Dua Lipa, Billie Eilish czy Jessie J. Wcześniej Goulding pokazywała swoje wykonania na MySpasie. Od dziecka grała na klarnecie i gitarze. Słuchała indywidualistek, poetek i romantyczek – Björk, Joni Mitchell i Kate Bush.
W 2010 roku wydała debiutancką płytę „Lights”, rok później zaśpiewała na weselu Kate i Williama, w 2012 roku powstał „Halcyon”, a potem „Delirium”. Potrzebowała przerwy. Jak większość współczesnych artystów ukojenie znalazła w aktywizmie. Szczególnie bliskie są jej dwa problemy – bezdomność i ochrona środowiska. Gdy tylko może, ucieka na wieś albo chociaż do pobliskiego parku, żeby być bliżej natury. Kontakt z przyrodą działa terapeutycznie na stany lękowe i wybuchy gniewu. Ellie przyznaje, że w ostatnich latach bywała „niemiła”, co w ustach Angielki brzmi jak przyznanie się do najcięższego grzechu. Z większą lekkością przyszło jej nawet wyznanie sprzed kilku lat: – Piłam, żeby wydawać się ciekawszym człowiekiem.
W ciągu ostatnich kilku lat wszystko się zmieniło. W 2017 roku poznała Caspara. Wtedy też wyjechała do Nowego Jorku, żeby nagrać „Brightest Blue”. – To niesamowicie inspirujące miasto, ale czułam się tam samotna. Tęskniłam za domem. Studio miałam blisko domu. Wstawałam rano, szłam do pracy, wracałam. Trzeba tam mieć grubą skórę. To nie dla każdego, dla mnie chyba też nie. Wszyscy przyjeżdżają do Nowego Jorku, żeby zrobić karierę. Zaczynają się tu piękne historie, ale niektóre kończą się tragicznie – mówi mi Ellie, podkreślając, że tak naprawdę muzykę nagrywa się w Londynie albo w Los Angeles, gdzie artyści mają więcej luzu.
Niemniej jednak „Brightest Blue” to owoc pobytu w Nowym Jorku. Może dlatego płyta jest słodko-gorzka. – Kiedy się rozwijasz, muzyka rozwija się razem z tobą. Nowe piosenki pisałam na bazie doświadczeń moich i przyjaciół. O ich dzieciach, romansach, rozwodach. Może łatwiej jest pisać o trudnych tematach – mówi Ellie. Album skrojony jest na czasy pandemii, gdy niepewności towarzyszy nadzieja. – Ta płyta ma dawać radość. Jesteśmy w dziwnym momencie, więc tym bardziej potrzebujemy optymizmu. My, trzydziestolatkowie, po raz pierwszy pomyśleliśmy o tym, że jesteśmy śmiertelni – to uczy nas pokory. Ciężko żyć, nie znając następnego rozdziału. Ciekawa jestem, jaka muzyka się jeszcze z tego urodzi.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.