Pierwszą kolekcją dla Burberry 37-letni Daniel Lee, nowy dyrektor kreatywny marki, próbuje przekonać dwa pokolenia klientów – swoje oraz młodsze – że projektanci wciąż są potrzebni. Z 18 tygodni między nominacją na stanowisko a pokazem nie zmarnował ani godziny.
Trzy i pół miesiąca to trochę mało, by pchnąć Burberry ku ciekawszej przyszłości, nie naruszając przy tym korzeni marki zapuszczonych w brytyjską glebę 166 lat temu, ale jeśli projektant jest zdolny i zdeterminowany, czasami się udaje. Następną jesień Daniel Lee, chief creative officer od końca października 2022, zaplanował we wszystkich kolorach natury lub raczej tego, co z niej zostało: wrzosy, chryzantemy, podmokłe łąki i osuszone bagna, syntetyczna trawa sprzedawana na rolki w podmiejskich marketach, modyfikowane genetycznie rośliny cieplarniane, rdzawe liście, przekarmione chlebem kaczki w parku oraz upolowane lisy, bo tak każe tradycja, chociaż prawo nie pozwala. Nowy Burberry kwitnie na gruncie nawożonym trzema motywami archiwalnymi: gabardyna, kratka oraz szarżujący rycerz z klasycznego logo, tego, które Riccardo Tisci, poprzednik Daniela, dość beztrosko wykasował. Z gabardyny, podobno Thomas Burberry wynalazł ją osobiście, załoga Daniela osiągnęła sojusz robotniczo-wojskowy: wielkomiejskie uniformy, wciąż wyluzowane w pasie i na biodrach, ale już nie oversize. Przed trenczami z nieprzemakalnej wełny ucieczki absolutnie nie ma, na wybiegu było ich jednak mniej niż nakazuje rozsądek, z kolekcji prêt-à-porter zostały przesunięte do sekcji klasyków, zawsze w sprzedaży, zwłaszcza w strefie wolnocłowej.
Oprócz nowego dyrektora kreatywnego Burberry ma też nowego prezesa. Jonathan Akeroyd przeszedł w kwietniu 2022 z Versace i obiecuje podwoić zyski, najsolidniejsza instytucja brytyjskiej mody powinna wkrótce zarabiać pięć miliardów funtów rocznie. Swój cel prezes może osiągnąć tylko w jeden sposób, zajeżdżając na śmierć głównego projektanta. Daniel Lee już się z tym oswoił. Niemożliwego domagano się i gdy pracował dla Donny Karan, i u Celine – wtedy jeszcze z akcentem nad pierwszym e – i w domu Bottega Veneta, spisał się, przetrwał, może dalej. Każdy z ujawnionych w lutym nowych looków ma gigantyczny potencjał komercyjny, ale przy utrzymującym się trendzie na czytelne komunikaty wprost najszybciej na siebie zarobią rzeczy, które mówią „jestem Burberry” bez wywrzaskiwania marki. Po pierwsze dzianiny pokryte po całości kratką, aż za dobrze znaną, przy czym tym razem przeskalowaną, puszczoną po skosie oraz w uproszczonych układach kolorystycznych: czekolada z miodem, słoneczniki z popiołem, biel z atramentem. Uzbrojony po czubek zakutego łba rycerz z logo został zmodernizowany metodą Warhola: multiplikacja plus toksyczne farby. Logo jest sporo, głównie na jaskrawo, chociaż najciekawiej wypada w pojedynkę, zaserwowane na kocu noszonym jak ponczo, na płaszczu z wełny oraz na dzianinowej sukience, powiewającej niczym sztandar zwycięskiej armii. Nowym orężem Burberry są akcesoria z bonusami (termofory w sweterkach, torby merdające kitą sztucznego lisa, botki typu sakiewka) oraz towary genetycznie tanie: rajstopy w kratkę, T-shirty z różami w nieortodoksyjnych barwach i sloganami w rodzaju „Wind of Change” lub „Roses aren’t always red”, równie dobrze mogą być fragmentem wiersza, co tytułem boksującej mózg piosenki. Pytany po pokazie o genezę kaczki, dostępnej na T-shircie oraz jako nakrycie głowy, Lee tłumaczył się brytyjskim poczuciem humoru i ekscentryzmem. Dobrze mieć pod ręką coś od czapy, brexit i jego skutki bolą jakby mniej.
Cały tekst znajdziecie w kwietniowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”, którego hasłem przewodnim jest „Nowa klasyka”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.