Najpierw sprawdza, potem komentuje. Działa, bo nie chce czekać, aż ktoś to zrobi za nią. Bierze udział w inicjatywach społecznych, m.in. na rzecz równouprawnienia i przeciw przemocy. Z gwiazdą serialu „Westworld” Evan Rachel Wood rozmawiamy o tym, jak w dobie fake newsów odróżnić prawdę od fałszu.
Evan Rachel Wood od czterech lat zachwyca jako prowadząca vendettę superinteligentna androidka Dolores Abernathy w serialu „Westworld”. Za tę rolę otrzymała m.in. Critics’ Choice Award oraz nominacje do Złotego Globu i Emmy.
Zna branżę filmową od podszewki. Przed kamerą pierwszy raz stanęła jako siedmiolatka. Jako 16-latka zgarnęła nominacje do większości liczących się nagród dzięki roli Tracy Freeland w mocnym filmie „Trzynastka”. Widzowie doskonale pamiętają ją jako Molly Stearns z „Id marcowych”, Lucy Carrigan z „Across the Universe”, Vedę, córkę Kate Winslet, z „Mildred Pierce” HBO czy Sophie-Anne Leclerq z „Czystej krwi”.
O prywatnym życiu Wood tabloidy piszą, odkąd związała się z Marilynem Mansonem. Z małżeństwa z aktorem Jamiem Bellem ma syna Jacka, którego wychowuje samodzielnie. 32-letnia aktorka przyznaje, że media nie tylko wchodzą jej z butami do łóżka, ale też nieustannie przeinaczają jej słowa i portretują jako „wściekłą feministkę”. To kara za aktywne działanie m.in. w ramach kampanii Time’s Up i #metoo. Wood, która sama doświadczyła przemocy seksualnej, otwarcie wspiera jej ofiary. Trauma wywołała u niej m.in. depresję, problem z uzależnieniami, zespół stresu pourazowego i doprowadziła do prób samobójczych. Rolę walczącej o prawo do samostanowienia Dolores w „Westworld” Wood traktuje ponoć jako formę psychoterapii.
Podczas wywiadów przy okazji poprzedniego sezonu koledzy obwołali panią „wyrocznią”. Żartowali, że jest pani w stanie przewidzieć każdy zwrot akcji w „Westworld”. To prawda?
Nie wiem, dlaczego wszyscy są przekonani, że mam informacje, których nie mają inni, że znam każdy szczegół scenariusza. Ta plotka błyskawicznie rozeszła się po planie. Koleżanki i koledzy dostali nawet polecenie, żeby nie mówić mi o losach ich bohaterów i planach ujęć. Rzeczywiście, w poprzednich sezonach wszystko wiedziałam, ale nie dlatego, że mi to powiedziano. Sama zgadłam! Tym razem przed wejściem na plan odbyłam tylko krótką rozmowę z Jonathanem i Lisą, najwięcej dowiedziałam się podczas pracy. I przyznam, że po nakręceniu ostatniego odcinka trzeciego sezonu po raz pierwszy naprawdę nie wiem, co dalej. Nie mam żadnej teorii ani przeczucia.
Po tylu odcinkach zna już pani Dolores na pamięć. Czy ta rola wciąż niesie wyzwania?
Niezmiennie niesie! W „Westworld” musimy grać różne wersje jednej postaci. Jako aktorzy możemy się tym bawić. Często przejawia się to w niuansach: głosie, tonacji, języku ciała. Energia ciała to coś, na czym musimy się mocno skupiać. W końcu ciało to jedyne narzędzie pracy, jakim dysponujemy.
„Westworld” od początku stawiał na kobiety – nie tylko na ekranie, ale też na rozmaitych stanowiskach za kamerą.
Jonathan i Lisa, twórcy serialu, zawsze byli pod tym względem kilka kroków do przodu. Realizowali równościowe postulaty długo, zanim było to…
…Na czasie? Oczywiście mówię to ironicznie.
Nie chciałabym używać tego słowa, bo równouprawnienie nie powinno być trendem, ale oczywistością… Ale tak, robiliśmy to, zanim branża zaczęła o tym dyskutować. Wydaje mi się, że potrzeba stworzenia świata, w którym panuje pełna równość, to był w ogóle jeden z powodów, dla których Jon i Lisa chcieli stworzyć swój serial. Wiele stojących za „Westworld” pomysłów wyprzedzało swoje czasy. Zawsze mieliśmy kobiety wśród reżyserek, a w tym sezonie zrealizowały one aż pięć z ośmiu odcinków. Na marginesie: ogromnie podziwiam kobiety, które zabierają głos w obecnej debacie o równouprawnieniu. Wie pani, co one słyszą? „Dostałaś tę pracę, bo jesteś kobietą, taki teraz mamy trend”.
Pani bohaterka wreszcie zrzuciła strój damulki z Dzikiego Zachodu. Nowa Dolores to prawdziwa żyleta. Zastanawiałam się, czy wyzywające stroje nie czynią z niej obiektu seksualnego?
Trochę Nikity, trochę „Piątego elementu”, cha, cha. Wspaniale było wreszcie zrzucić gorset, choć bandażowa sukienka, którą nosi teraz Dolores, to w pewnym sensie jego uwspółcześniona wersja: wciąż ogranicza i uciska, ale jednak jest znacznie bardziej elastyczna. Odnośnie do pani obserwacji – Dolores, tak jak wspomniana już Nikita, wie, że może uczynić walutę ze swojej seksualności. Tak już działa świat, to może być racjonalna strategia. To działa podobnie jak u zwierząt, są barwy wojenne, są barwy godowe. Dolores będzie odbierana różnie w zależności od tego, jak się zaprezentuje. Ubiera się z myślą, by wywołać konkretną reakcję.
Całkiem inaczej niż ja prywatnie. Nie mam żadnej strategii, bawię się i się przebieram. Na dużych imprezach chcę być ulepszoną wersją samej siebie. Ale nie nazwałabym tego manipulacją. Nie chcę nikogo oszukać, niczego osiągnąć. Nie czynię ze swojej seksualności broni, jak to robi moja bohaterka.
A jak wygląda pani relacja z technologią, o której „Westworld” mówi dużo i ciekawie? Odnajduje się pani w tym świecie?
Tak mi się wydaje. Technologia rozwija się w niezwykle szybkim tempie. Dociera to do mnie, gdy patrzę na mojego syna i na to, czego jest uczony. Dzieciaki już nie mają zajęć komputerowych z myszką, uczą się za to kodowania. Mój syn zna się na tym lepiej niż ja, a ma dopiero sześć lat. Nie chcę być rodzicem, który nie rozumie, o czym mówi jego dziecko. Staram się uczyć o nowoczesnych technologiach, które, tak to widzę, powoli przejmują władzę nad światem.
Zetknięcie się z tak pesymistyczną wizją relacji człowiek – technologia, jaką mamy w „Westworld”, nie zmieniła pani podejścia do niej?
Jestem samodzielną, pracującą matką i w domu dużo czasu spędzam z telefonem, dzięki czemu mogę być z synem. Ale z drugiej strony on zaraz się zaciekawia tym, co robię, po co i w jaki sposób. Bardzo trudno jest wytłumaczyć sześciolatkowi, do czego właściwie w dzisiejszych czasach służy smartfon. Pojawiają się pytania – jego: „dlaczego ja nie mogę oglądać bajki, skoro ty spędzasz czas z telefonem?”, i moje: „czy jeśli to robię, to moja obecność ma w ogóle dla syna wartość?”. Bez wątpienia trzeba znaleźć czas na odłożenie telefonu.
Skasowałam ze swojego telefonu wszystkie social media. Okazuje się, że drobna przeszkoda, jaką jest potrzeba zalogowania się, działać. Przypomina mi, że mogę tego nie robić, pozwala poddać ocenie potrzebę, intencję.
Czyli media społecznościowe to nie pani bajka?
To miecz obosieczny. Niesamowite narzędzie pozwalające na odbywanie w czasie rzeczywistym rozmów, które bywają pomocne, bolesne, chaotyczne, ale w innej formie byłyby niemożliwe. Dzięki nim udaje się nam kontaktować z wieloma ludźmi naraz, mamy więcej informacji i dostępu pod jednym palcem niż kiedykolwiek w przeszłości. Ale jednocześnie to sztuczna rzeczywistość, na którą wpływ mają korporacje, boty, zagraniczne rządy – do wyboru, do koloru. Warto pamiętać, że wiele z nich jest po prostu nieprawdziwych. Ale wciąż w tym świecie są ludzie, którzy walczą o prawdę i pragną prawdziwej zmiany. Warto ich szukać, choć jest to trudne, bo mamy nadmiar źródeł i nie wiadomo, komu ufać. Poszukiwanie prawdy to coś, o czym dużo mówi nasz serial.
Prawda w sieci to bardzo rozmyta kategoria. Widać to, szczególnie jeśli przyjrzymy się relacji mediów społecznościowych z polityką.
Dziś każdy może być źródłem informacji. Wiadomości zamiast skupiać się na informowaniu, przede wszystkim rywalizują. To podkręca potrzebę sensacyjności, przyciągania uwagi za wszelką cenę. A media społecznościowe i internet, choć potrafią pomagać, to mogą też być wykorzystywane jako broń, na przykład wpływać na wybory. Dlatego tak ważne jest weryfikowanie źródeł. Ja mam mocny filtr i nie wierzę we wszystko, co słyszę. Kiedy w mediach pojawiają się doniesienia o kryzysie na granicy, wsiadam w samolot i lecę na miejsce. Chcę na własne oczy zobaczyć, co tam się dzieje. Chcę móc osobiście przekazać przetrzymywanym tam dzieciom zapasy, które są im potrzebne, bo wtedy wiem, że na pewno do nich trafią. To oznacza więcej pracy, ale nie zrażam się tym. Uważam, że jeśli mi się nie podoba jakieś prawo, to muszę pracować na to, by je zmieniono. Nie boję się brać udziału w inicjatywach społecznych, jestem aktywna. Mam dosyć czekania, aż ktoś zrobi to za mnie.
Zauważyłam, że media często piszą o pani aktywizmie z ironią albo w napastliwym tonie.
To prawda. Mam poczucie, że im więcej mówię o prawach człowieka albo przemocy, tym bardziej moja narracja jest wykrzywiana przez niektóre media. Dla mnie to smutne. Stawiam na komunikację i edukację. Za każdym razem, gdy zabieram w jakiejś sprawie głos, poprzedzam to długim researchem i dogłębną lekturą, podpieram się też zweryfikowanymi opiniami autorytetów. Ale to nieważne, bo za chwilę znowu czytam, że kogoś atakuję. Ilekroć otwieram usta, przedstawia się mnie jako „wściekłą feministkę”, bo to jest obecnie chwytliwy termin. Im więcej się wypowiadam, tym mocniej oskarża się mnie o bycie wariatką. Już nie wiem, jak w dzisiejszych czasach można wygłaszać swoje opinie bez zagrożenia, że zaraz zrobią z ciebie wiedźmę.
Musi pani uważać na każde słowo?
Proszę sobie wyobrazić, że każde pani zdanie jest narażone na to, że zostanie wyjęte z kontekstu i stanie się clickbaitowym nagłówkiem. Zatem tak, nieustannie myślę o tym, co mówię. Ale nie wpadam w paranoję. Wiem, że moje możliwości są ograniczone, nie zmienię tego, jak działają inni. Nie chcę mówić po to, żeby mieć rację, chcę w ten sposób zaczynać rozmowę, dzielić się doświadczeniami, ale też wypełniać luki, która przecież mam. Już bardzo dawno temu postanowiłam, że będę uczciwa wobec siebie i w kontaktach z innymi, bez względu na wszystko. Dlatego nie przestanę być otwarta. Będę nadal mówić o tym, w co wierzę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.