Zrobiłem wiele filmów i to wielki luksus, że są tym, czym chciałem, żeby były – mówi Wes Anderson o swojej twórczości. Martin Scorsese nazwał reżysera następnym Martinem Scorsese, a my przyglądamy się bliżej jego niezwykłej postaci.
Jako dziecko często chodził do kina. Uwielbiał filmy o Różowej Panterze oraz obrazy Spielberga i Lucasa, zwłaszcza „Gwiezdne Wojny” i „Indianę Jonesa”. Z pasją chłonął także obrazy Alfreda Hitchcocka. Twórczość Wesa Andersona stylistycznie nie przypomina jednak żadnego z tych wielkich reżyserów. W ciągu ostatnich dwudziestu lat stworzył swój unikalny świat. – O pięć stopni odchylony od rzeczywistości – jak sam twierdzi.
Obsesja perfekcji
Od ponad 20 lat Wes Anderson tworzy własny gatunek amerykańskiego kina, w którym królują melancholia, wąsy i nastrojowa muzyka. Ekscentryczny, z niesamowicie plastyczną wyobraźnią, cały czas obserwuje i chłonie to, co widzi dookoła. Po to, by później wykorzystać to w swoich produkcjach. Kiedyś jego przyjaciel Hugo Guinness, który pomógł mu stworzyć historię do filmu „Grand Budapest Hotel”, zaprosił Wesa do swojego domu w Nowym Jorku, gdzie na biurku trzymał stos filmów porno. Potem podobny stos można było zobaczyć na biurku jednego z bohaterów filmu „Genialny klan”.
Anderson niczego nie pozostawia przypadkowi. Kadry z jego obrazów charakteryzują się perfekcyjną symetrią, co zawdzięcza również utalentowanemu operatorowi Robertowi D. Yeomanowi, z którym współpracuje przy każdej swojej produkcji. Misternie przygotowane, długie i skomplikowane ujęcia czy perfekcyjnie dobrana paleta kolorów są jednak nie tylko zabiegiem czysto estetycznym. Mają działać na emocje widza. Wystarczy przypomnieć sobie cukierkowy róż, który przenosił tytułowy Grand Budapest Hotel do bajkowego wymiaru czy też intensywną czerwień w domu Tenenbaumów.
Reżyser dba o każdy, nawet najmniejszy detal scenografii. Przykład? W filmie „Niezwykły Pan Lis” widz przez sekundę ma możliwość zobaczenia na ekranie gazety z kolumną napisaną przez tytułowego Pana Lisa. Nie było mowy o losowym tekście czy nawet powtarzanych wyrazach. Anderson osobiście napisał artykuł składający się z 400 słów na stronę tytułową. Z kolei jego partnerka, Juman Malouf stworzyła portrety aktorów w kostiumach do filmu „Grand Budapest Hotel”. Wisiały one w małym hotelu w Görlitz, gdzie na czas trwania produkcji mieszkali aktorzy i członkowie ekipy. Wszystko po to, by stworzyć odpowiedni klimat. Za to trzej bracia w filmie „Pociąg do Darjeeling” nie noszą przypadkowych imion. Anderson postanowił zainspirować się imionami osób, które naprawdę podziwia, czyli Francisa Forda Coppoli, Jacka Nicholsona oraz Petera Bogdanovicha. Jakby tego było mało, w „Genialnym klanie” tytułowa matka grana przez Anjelikę Huston nosiła na potrzeby roli okulary, które oryginalnie należały do matki Wesa. Z zawodu prawdziwa mama, tak jak i ta z ekranu, była archeologiem. Andersona i jego dwóch braci podczas wakacji szkolnych zabierała na wykopaliska.
Przygotowując się do filmów, scenarzysta i reżyser, podróżuje po całym świecie. Na potrzeby filmu „Grand Budapest Hotel” oglądał hotele w Hamburgu i Wiedniu, a przy budynku opuszczonego szpitala psychiatrycznego przypadkiem poznał dwóch braci, którzy tak go zafascynowali, że zaprosił ich do wystąpienia w filmie. Ze współautorami scenariusza „Pociągu do Darjeeling” przemierzyli koleją cały Radżastan, zanim napisali choćby jedno słowo tekstu.
Filozofia i kino
Pierwotnie Anderson planował zostać pisarzem. Dopiero na studiach uświadomił sobie, że powinien zająć się kinem na poważnie. Wychowany w Houston w stanie Teksas od najmłodszych lat wymyślał w głowie najróżniejsze scenariusze. W wieku 12 lat oświadczył rodzinie, że najlepiej dla wszystkich będzie, jeśli natychmiast wyprowadzi się z domu i zacznie nowe życie w Paryżu. Przygotował nawet ulotki, żeby uzasadnić swoją decyzję, która ostatecznie nie została potraktowana poważnie. Jego marzenie w końcu się jednak spełniło. Dzisiaj 48-letni Wes Anderson przez kilka miesięcy w roku wynajmuje mieszkanie przy Montparnasse. Resztę czasu spędza albo w Nowym Jorku, albo na planach filmowych w różnych zakątkach świata.
Nigdy nie trafił do szkoły filmowej, studiował za to filozofię. Najwyraźniej tak miało być, bo to właśnie na uczelni poznał „tego” Owena Wilsona. Pewnego razu Owen po prostu podszedł do ekscentrycznego Wesa na korytarzu uniwersytetu. Po skończeniu studiów od razu zaczęli pracę nad scenariuszem, który potem przekształcił się w „Trzech Facetów z Teksasu”, czyli debiut reżyserski Andersona. Z początku krótkometrażowy, później przerobiony na komedię, w której trzej przyjaciele w nieudolny sposób planują rabunek. Film nie spotkał się z pozytywnym przyjęciem, został odrzucony przez komisję każdego festiwalu, na który Anderson go zgłaszał. Mimo to zaimponował odpowiednim osobom. Sam Martin Scorsese nazwał go najlepszym filmem lat 90.
W tamtym okresie, dzięki braciom Coen i Quentinowi Tarantino, wzmógł się głód niezależnego kina amerykańskiego. Sprzyjało to niecodziennym pomysłom Andersona, który w 1998 roku zrealizował kolejny scenariusz. Tym razem film opowiadał historię dorastającego chłopca w elitarnej akademii Rushmore. W jednej z głównych ról męskich pojawił się Bill Murray, który tak zachwycił się scenariuszem, że był gotowy wystąpić w filmie za darmo. Podobno dostał wynagrodzenie w wysokości 9000 dolarów, bo takiej gwieździe nie wypadało nie płacić.
Na kolejny sukces Anderson nie czekał długo. „Genialny klan” z 2001 roku to film o rodzinie geniuszy, do której po latach powraca ojciec, aby pogodzić się z żoną i dziećmi. Obraz dostał nominację do Oscara za najlepszy scenariusz. W 2004 roku „Podwodne życie ze Stevem Zissou” przedstawiające po raz kolejny rodzinne perypetie, tym razem na pokładzie oceanicznego statku badawczego z misją zemsty na święcącym w ciemności rekinie, zebrało mieszane recenzje.
Potem było już tylko lepiej. W 2009 roku animacja „Fantastyczny Pan Lis”, na podstawie książki Roalda Dahla (pierwsza książka, jaką Anderson posiadał), zachwyciła krytyków. W 2012 roku „Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom” o dwóch zakochanych w sobie nastolatkach, uciekających od dysfunkcyjnych rodzin, przyniosła Andersonowi trzecią w dorobku nominację do Oscara za najlepszy scenariusz. Dwa lata później „Grand Budapest Hotel”, m.in. z Ralphem Fiennesem, Tildą Swinton i Jeffem Goldblumem w rolach głównych, stał się światowym hitem.
Reżyser pracuje w swoim własnym tempie, dlatego na kolejny film fani czekali aż cztery lata. Animacja „Wyspa psów” to historia chłopca próbującego w totalitarnej Japonii odnaleźć swojego zaginionego psa. Aktualnie 48-letni twórca pracuje nad pierwszym musicalem, którego akcja będzie rozgrywać się w fikcyjnym francuskim mieście w latach 50.
Genialny klan
Wszystkie jego obrazy łączy estetyka retro kojarząca się z wnętrzami domów dla lalek lub amerykańskimi mieszkaniami z lat 60. i 70., z dużą nutką vintage. Anderson dba o to, by wszystko, co pojawia się na ekranie, było przyjemne dla oka. Niezależnie od tego, czy jest to wyższa forma artyzmu czy oscylowanie na graniczu kiczu. I tak kadry z „Kochanków z Księżyca. Moonrise Kingdom” mogłyby spokojnie znaleźć się na stronach książki dla dzieci.
Reżyser proponuje widzom świat, w którym ani on, ani jego postacie nie chcą się zestarzeć. Rodzice Wesa rozwiedli się, gdy ten miał zaledwie osiem lat. Problematyczna młodość, dorastanie i relacje rodzinne są często głównym tematem jego filmów. Rodziny u Andersona niemal zawsze wyglądają tak samo. Z pozoru bliskie relacje tak naprawdę bazują na braku wzajemnego zaufania, akceptacji i zrozumienia. Widać to wyraźnie u Bishopów z filmu „Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom”, czy też Tenenbaumów w „Genialnym klanie”, gdzie Margaret dopiero po 20 latach przyznaje się matce, że nałogowo pali papierosy. Niedojrzali bohaterowie i dorośli, którzy zachowują się jak dzieci, często pojawiają się obok siebie na ekranie. Postacie w filmach Wesa to outsiderzy, ekscentrycy i indywidualiści. Tacy jak on sam. Każdy bohater, niezależnie od tego, czy pojawia się na ekranie przez kilka minut (Tilda Swinton w „Grand Budapest Hotel”), czy też jest postacią pierwszoplanową, zasługuje u niego na pełną uwagę i skupienie widza. W każdym obrazie szalenie istotna jest odpowiednio dobrana obsada.
Reżyser z partnerką razem wychowują swoją córkę, ale przez 20 lat stali się również rodziną zastępczą dla aktorów, którzy pojawiają się w ich filmach – Billa Murraya, Owena Wilsona czy Adriena Brody’ego. Aktorzy i aktorki sami chcą pracować przy kolejnych produkcjach Andersona. Uwielbiają go, bo w jego filmach nic nie jest pozostawione przypadkowi. Nie chce, żeby jego aktorzy mieszkali w przyczepach albo dojeżdżali na plan z daleka. Podczas pracy nad „Grand Budapest Hotel” cała ekipa mieszkała razem w małym hotelu w Görlitz, a George Clooney podkładał głos do „Niezwykłego Pana Lisa” w przerwach między obiadami w swojej wilii nad jeziorem Como. Dzięki takim zabiegom Anderson tworzy więź między aktorami, reżyserem i ekipą, co ma ogromny wpływ na końcowy efekt filmu. Wydaje się banalne? Natalie Portman po to, żeby pojawić się w filmie Wesa, poleciała do Indii. Na planie spędziła jedyne 30 minut. – Wystarczy powiedzieć, że udział w tym wspaniałym i wesołym cyrku jest jedną z największych radości mojego życia – podsumowała pracę z Andersonem Tilda Swinton w jednym z wywiadów.
Całość dzieł, które wychodzą spod ręki Andersona, uzupełnia absurdalny i zwariowany żart sytuacyjny oraz muzyka, której Anderson poświęca bardzo dużo uwagi. Na ekranie możemy usłyszeć kawałki z gatunku rocka, folku czy hity popowe, a wśród wykonawców legendy takie jak The Rolling Stones, The Beach Boys i David Bowie lub też The Velvet Underground czy The Yardbirds.
Przy twórczości Andersona nie należy zapominać o kostiumach. Sukienki z kołnierzykiem w stylu lat 60. Suzy Bishop z „Kochanków z Księżyca”, Tilda Swinton w nienagannej, żółtej sukience i sznurze pereł na szyi, dystyngowany tytułowy Pan Lis w musztardowym garniturze oraz krwistoczerwony dres Chasa Tenenbauma z „Genialnego klanu” stały się ikonami. Anderson dba także o swój własny image, nie kryjąc słabości do sztruksowych garniturów. Styl jego filmów inspiruje światowe marki. Kolekcja włoskiego domu mody Gucci na sezon jesień-zima 2015-2016 wyglądała jakby była wyciągnięta z szafy Margaret Tenenbaum paradującej w wielkim brązowym futrze po wybiegu w Mediolanie.
Na Instagramie konto „Accidentally Wes Anderson”, które uwiecznia krajobrazy i prawdziwe miejsca idealnie oddające estetykę i styl reżysera, ma już ponad półtora miliona obserwujących. I nic dziwnego, bo czy chodzi o malowniczy hotel na tle gór, czy też czerwony dom dysfunkcyjnej rodziny, Wes Anderson zaprasza każdego widza do swojego szalonego świata. Jest jak uśmiechnięty concierge, który otwiera przed nami drzwi Grand Hotelu. Tam na chwilę znajdziemy się w innym świecie, który jest prawie, ale nie do końca, taki jak nasz własny.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.
Wczytaj więcej