Pisarka Joanna Jędrusik tłumaczy, dlaczego warto głośno mówić o trudnych sprawach. Przesuwanie tabu normalizuje problematyczne kwestie.
Na każdym spotkaniu autorskim ktoś zadaje mi pytanie: „Skąd miałaś odwagę, żeby napisać książkę, w której otwarcie mówisz o seksie i depresji?”. Odpowiadam wtedy: „Ale jaka odwaga, czego się miałam bać, jakiego niebezpieczeństwa?”. Ludzie są trochę zakłopotani, bo rzeczywiście, dla nich otwarte pisanie o seksie – nawet jeśli sami tego nie robią – jest normalne, więc co, mają mi teraz powiedzieć, że to przegięcie? Zatem drążę, co dokładnie w tym pisaniu o seksie i depresji jest takie odważne. Przecież wiele osób cierpi na depresję, a seks uprawia większość dorosłych.
Wspólnymi siłami, z uczestnikami spotkania, dochodzimy do sedna: mówienie o takich rzeczach to łamanie tabu. Co to jest to tabu? Wikipedia objaśnia, że to „zagadnienia, co do których istnieje rodzaj zmowy milczenia. Funkcjonujące w danej społeczności tabu jest wówczas rodzajem autocenzury. Tabu zabrania głośno mówić, pisać, a nawet myśleć i zauważać sprawy nim objęte”.
Jak zmieniają się granice tabu
Na jednym z wieczorów autorskich zapytałam wprost, czy ktoś poczuł się niekomfortowo, czytając fragmenty o seksie. Podniosła rękę jedna osoba. Spytałam, czy ktoś czytał, ale nie przyznał się znajomym albo partnerowi. Trzy osoby. Wreszcie zapytałam, czy ktoś uważa, że takie pisanie jest normalne i że tak powinno się pisać o trudnych sprawach. Ręce podniosła chyba cała reszta.
Dawniej proporcje rozłożyłyby się inaczej – więcej osób byłoby zbulwersowanych, a jeśli nie, to czytałoby po kryjomu, żeby nikt nie zobaczył. Tabu nie jest monolitem, można je zmieniać, normalizując kolejne problematyczne kwestie.
Całkiem świeże są dyskusje o tym, żeby w końcu oswoić temat miesiączki. Z jednej strony, dziennikarki i posłanki mówią o ubóstwie menstruacyjnym, z drugiej strony, samozwańczy obrońcy moralności biją na alarm, bo w publicznej debacie pojawiło się słowo „podpaska”. Możemy mieć z tego ubaw, ale milczenie na wiele „zakazanych” tematów przyczynia się do wstydu, smutku, trudności, a nawet dramatów życiowych. Walka o to, żeby przesuwać granice i mówić otwarcie o tzw. trudnych sprawach jest bardzo ważna.
Dlaczego łatwo było mi łamać tabu? Bo się z nim nie zgadzam. Uważam, że powinno się bardziej otwarcie pisać o seksie. Owszem, są granice otwartości – historii, które opisałam w książkach, nie opowiadałabym znajomym przy kolacji. Ale książki i słowo pisane rządzą się swoimi prawami – piszę dla anonimowych czytelników i chcę im pokazać trochę inny świat. Pokazać, że coś jest dozwolone i żeby nie dali sobie wcisnąć kitu, że jest inaczej. W jakimś mikrostopniu stwarzam rzeczywistość, w której ludzie ze swobodą mówią o seksie. Nie ma nawet sensu zastanawiać się, czy kierunek zmian jest słuszny.
Przybysz, Komasa, Kowalczyk: Znane kobiety mówią o ważnych sprawach
Cieszę się za każdym razem, kiedy osoby publiczne poruszają trudne tematy. W Polsce nadal popularne jest przekonanie, że brudy trzeba prać we własnym domu. Na szczęście coraz częściej ktoś znany decyduje, że dla dobra swojego i innych opowie o ważnym problemie, zamiast zamiatać go pod dywan.
A tematów tabu do poruszenia jest cała masa. Na przykład Ilona Felicjańska opowiedziała o swoim alkoholizmie, a Paulina Przybysz o tym, że zrobiła aborcję. Każda z nich poruszyła zakazany temat. Zakazany wcale nie znaczy nieistniejący, chyba każdy z nas zna kogoś, kto miał lub ma problem z nadużywaniem alkoholu. Aborcję ma za sobą co najmniej co czwarta Polka, ale tabu jest na tyle mocne, że mało która przyznaje się nawet rodzinie, partnerowi czy przyjaciołom. Znane kobiety mówią też o zdrowiu – Paulina Młynarska przyznała się niedawno do podwójnej mastektomii, a Mary Komasa opowiedziała o życiu z endometriozą. Dzięki nim bardzo wiele Polek poczuło, że nie są same. Dostały sygnał, że mówienie o swoim ciele i chorobach nie jest powodem do wstydu.
Za szczególnie ważne uważam otwarte mówienie o problemach zdrowia psychicznego. Chyba najważniejszym coming outem dotyczącym depresji był ten, jakiego kilka lat temu dokonała mistrzyni w biegach narciarskich Justyna Kowalczyk. Wcześniej i później wielu celebrytów poruszało ten temat, ale przypadek mistrzyni był przełomowy – o zmaganiach z ciężką depresją opowiedziała osoba, która kojarzyła się wszystkim z nieznikającym z twarzy uśmiechem, nieprzerwanym pasmem zwycięstw i niewiarygodnymi możliwościami fizycznymi.
Ostatnio tabu dotyczące chorób psychicznych złamała Janina Bąk. Popularna blogerka i naukowczyni przyznała się do choroby dwubiegunowej. Znowu dysonans, z którym trzeba się pogodzić. Kobieta sukcesu, autorka książek i wykładowczyni otwarcie mówi o samookaleczaniu się i o tym, że bierze kilkanaście różnych leków, żeby funkcjonować.
Do depresji przyznał się też Szczepan Twardoch. Facetów wychowuje się na twardzieli, którzy nie mówią o emocjach i problemach – w tym kontekście wyznanie śląskiego pisarza jest szczególnie ważne. O ile przykłady kobiet mogą nie przemawiać do mężczyzn, to wyznanie Twardocha było dla nich sygnałem, że nie tylko kobiety mogą mówić o słabościach, chorobach i problemach.
Jak mówić o łamaniu tabu?
Widzę w tym zjawisku tylko jeden problem – za każdym razem podkreśla się niezwykłą odwagę osoby, która publicznie opowiadała o swoich doświadczeniach – poronienia, depresji, życia seksualnego, choroby dwubiegunowej czy endometriozy. Wyznania tego typu przełamują tabu, ale czy powinny być nazywane odwagą? Mam wątpliwości.
Odwaga według słownika to „śmiała, świadoma postawa wobec niebezpieczeństwa”. Jeśli ktoś przełamuje tabu i zostaje nazwanym odważnym, to sygnał jest oczywisty: groziło mu niebezpieczeństwo. W szkole od małego uczą nas o odważnych rycerzach, chłopcach z „Kamieni na szaniec” czy Grażynie, która poszła bić się z Krzyżakami w zbroi mężczyzny. Uczą nas, że odwaga często wiąże się z wojną, heroizmem. Nierozłącznie kojarzy się z uznaniem. Medalami odznacza się osoby, które wiedziały o śmiertelnym wręcz niebezpieczeństwie lub ryzykowały życie w imię idei.
Jakie niebezpieczeństwo czyha na osoby przełamujące tabu? To pewne, że w internecie pojawi się trochę, a czasem sporo, nieprzychylnych komentarzy. Czy Justyna Kowalczyk, Janina Bąk albo Szczepan Twardoch musieli mierzyć się z niebezpieczeństwem? Mogli w ciemno przewidzieć, że komentarze się pojawią, ale czy traktowali je jako coś niebezpiecznego? Wyjątkowego? Wiem z doświadczenia, że nieprzychylne komentarze nie są przyjemne, ale nie postrzegam ich jako niebezpiecznych.
Hejt i paskudna krytyka dotyczą każdego artykułu i zjawiska w internecie. Kto nie wierzy, niech poczyta sobie wypowiedzi internautów pod jakimś neutralnie brzmiącym artykułem, dajmy na to, o gotowaniu bigosu. Autor zacznie na przykład wspominać stare dobre czasy, kiedy jedzenie było nieprzetworzone, a bigos smakował lepiej. Od tego komentarza tylko krok do znalezienia w komentarzach zdań typu „tęsknisz za starym, najlepiej ci było za komuny, takim jak ty, ubecy i komuchy”, a stąd do riposty „nie wychodź z kruchty, ciemny pisowski ludzie”. Nie ma w internecie tematu, przy którym ktoś nie spróbuje kogoś upokorzyć, wylać swoich frustracji. Osoby publiczne o tym wiedzą i szybko się uodparniają. Ja odpuściłam sobie czytanie komentarzy internautów w pierwszym tygodniu po premierze „50 twarzy Tindera”, w tym postanowieniu trwam do dziś.
Czy istnieją inne zagrożenia, z którymi mierzą się osoby otwarcie mówiące o chorobach psychicznych? Możliwe, że jakaś część fanów, czytelników czy followersów odwróci się od swojego idola. Czy ktoś za takimi fanami i followersami tęskni? Śmiem wątpić, ja takie rzeczy postrzegam w kategoriach błogosławieństwa, nie niebezpieczeństwa.
To samo tyczy się zagrożenia towarzyskiego – strachu, co sobie pomyślą znajomi. Może się odwrócą od wariatki czy psychola i przestaną odzywać? Tutaj, dokładnie jak w przypadku osób z internetu – zakładam, że za takimi znajomymi nikt nie będzie tęsknił. Każdemu lepiej żyje się bez nich.
Chwalmy otwartość, nie odwagę
Kowalczyk, Bąk czy Twardocha trzeba pochwalić nie za odwagę, a za otwartość. Słownikowo otwartość, to „kierowana do wszystkich szczerość, bezpośredniość, gotowość na przyjęcie nowych idei, nie skrywanie swoich uczuć lub myśli”. Chwaląc odwagę, podkreślamy wymiar niebezpieczeństwa i wynosimy odważną jednostkę nad innych. Przeciwieństwem odwagi jest tchórzostwo, coś jednoznacznie złego. W przypadku otwartości jest nie do końca negatywnie – skrytość nie brzmi aż tak źle. Osoby, które same mają problemy psychiczne i czytają wyznania celebrytów, nie powinny myśleć, że są tchórzami, jeśli nie opowiedzą wszem i wobec o swoich zaburzeniach.
Otwartość jest pozytywną wartością. W słownikowej definicji ważna jest dla mnie „gotowość na przyjęcie nowych idei”. Chwaląc czyjąś otwartość, chwalimy to, że przesuwają granice tabu, dążą do jego zniesienia. Nowa idea jest taka, żeby ludzie nie mieli poczucia winy i nie wstydzili się swoich problemów oraz chorób psychicznych, mówili o nich wprost i nie bali się poprosić o pomoc. Ta otwartość jest na wagę złota. Publiczne wystąpienia wyznaczają nowe standardy. One zmieniają świat, nie ma wątpliwości, że na lepsze. Znanym osobom, które się na nią zdobywają, należą się ogromne brawa.
Chwalenie za odwagę czasem wyklucza
Czasami za chwaleniem czyjejś odwagi wcale nie stoją dobre intencje, ale chęć dyscyplinowania. Przykład? Koleżanka nosząca rozmiar 46 ubrana w szorty słyszała od wielu dziewczyn, że podziwiają jej odwagę. Dawały tym samym do zrozumienia: „Jesteś inna od nas, jesteś gruba, nie traktujemy cię na tych samych zasadach”.
Dziewczyny w skąpych, prześwitujących lub obcisłych strojach niejednokrotnie słyszą pochwały, w których pobrzmiewa niewypowiedziane: „ja bym się tak nie ubrała”, „porządne dziewczyny nie noszą takich ciuchów”, slut-shaming po prostu.
Za chwalenie, które ma upokarzać i zawstydzać, to ja dziękuję.
Skrajnymi przypadkami tej odmiany pochwał są uwagi kierowane do osób trans albo osób z niepełnosprawnościami. Gratulowanie odwagi dziewczynie, która tańczy na wózku, podkreśla tylko, że nie jest taka, jak inni. Osoby trans chwali się za odwagę za... no właśnie, za bycie sobą.
Świat byłby lepszy, gdybyśmy nie sugerowali czyjejś inności. Chwalenie odwagi osób, które nie wstydzą się być takie, jakie są, nie jest inkluzywne. Inkluzywne jest traktowanie ich po prostu normalnie, niezależnie od tego, jak się od nas różnią.
Czy można przesadzić z otwartością?
Czy istnieje jakaś otwartość, z którą można przesadzić? Istnieje i nazywa się oversharing. Każdy zna kogoś, kto opisuje w internecie każdy swój dzień, posiłek, refleksję. Albo kogoś, kto wchodzi w pracy do wspólnej kuchni i opowiada o tym, że spędził weekend w szpitalu, bo babci usuwano kawałek jelita grubego, po czym opisuje zawiłości tej choroby.
Oversharing jest odpowiednikiem naruszania czyjejś przestrzeni prywatnej, tyle że werbalnym. Nie lubimy, gdy osoby, których dobrze nie znamy, obejmują nas i dotykają, bo bliskość jest intymna. Taki sam dyskomfort czujemy, kiedy ktoś niepytany opowiada o intymnych rzeczach. Dlaczego ludzie to robią? Najczęstszym powodem jest narcyzm – osoby do tego stopnia są pochłonięte sobą i przekonane o ważności opowieści, że zupełnie nie chcą lub nie potrafią postawić się w roli odbiorcy.
Prawdziwa odwaga to mówienie o przemocy
Jest jeden rodzaj mówienia o trudnych doświadczeniach i łamaniu tabu, do którego rzeczywiście trzeba odwagi. To mówienie o byciu ofiarą przemocy. Kiedy ktoś opowiada o depresji, to nie musi się bać, że depresja się odgryzie i skomentuje sprawę. Do tego depresja nie znajdzie wielu popleczników, natomiast jeśli oskarży się o przemoc konkretną osobę, to często pojawia się masa jego lub jej znajomych, którzy zaświadczą, że ta osoba jest najwspanialsza i muchy by nie skrzywdziła.
Ktoś, kto łamie tabu przemocy, zwłaszcza seksualnej, jest często wykluczany ze wspólnoty żyjącej w przekonaniu, że publiczne pranie brudów symbolicznie zatruwa całą społeczność. Właśnie dlatego ofiary przemocy psychicznej, fizycznej i gwałtów są prawdziwie odważne, kiedy mówią o swoich doświadczeniach. Wiedzą, że będą musiały się spotykać z oprawcą, często nie tylko na sali sądowej. Ryzykują bardzo wiele i mimo wszystko mówią. Po to, żeby z siebie to wyrzucić, żeby pokazać sobie i światu, że nie mają poczucia winy i wstydu, że to poczucie powinien mieć sprawca przemocy. Mówią o swojej traumie po to, żeby dać siłę innym, którzy przechodzą przez piekło.
Im należą się medale za odwagę. Osobom, które łamią tabu dotyczące chorób psychicznych zwyczajnie podziękujmy za otwartość, napiszmy, że są super. Ale nie wynośmy mówienia o chorobie do aktu heroizmu. To sprawi, że inni zamiast pójść do lekarza, dalej będą się wstydzić.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.