W rekordowym 2011 r. „Kevina samego w domu” obejrzało w święta 5 mln Polaków. Już od ponad 30 lat trudno wyobrazić sobie Gwiazdkę bez komedii familijnej o zaradnym ośmiolatku. Dlaczego film zdobył u nas taką popularność?
„Holiday” ma o wiele lepszy scenariusz, „To właśnie miłość” jest śmieszniejsze, „Cud na 34. ulicy” urzeka dziecięcą wiarą w Świętego Mikołaja. Ale to właśnie „Kevina samego w domu” Polacy pokochali do tego stopnia, że wysyłają do stacji telewizyjnych petycje, gdy nadawcy zapowiadają rezygnację z dorocznej emisji. Rezolutny ośmiolatek o zawadiackim uśmiechu Macaulaya Culkina to przy wigilijnych stołach gość milej widziany niż zbłąkany wędrowiec, dla którego zostawia się puste miejsce.
„Kevin sam w domu” (tytuł oryginalny „Home Alone”) trafił do amerykańskich kin w połowie listopada 1990 r. Zarobił ponad 17 mln dolarów w jeden weekend. Na szczycie listy przebojów utrzymał się przez 12 tygodni. Ukuto nawet pojęcie home aloned, oznaczające dominację jednego tytułu w Box Office, który nie pozwala wybić się innym produkcjom.
Scenariusz napisał John Hughes, autor filmów, na których wychowało się całe pokolenie Amerykanów („Wolny dzień Ferrisa Buellera”, „Klub winowajców”, „Wujaszek Buck”). Reżyserią zajął się Chris Columbus, późniejszy twórca pierwszych dwóch części „Harry’ego Pottera”, wtedy właściwie w Hollywood nieznany. Hughes i Columbus na podstawie rodzinnych doświadczeń zastanowili się, co by było gdyby rodzice zapomnieli o jednym z dzieci. Założeniem było stworzenie slapstickowej komedii, którą zrozumieją i dzieciaki zachłyśnięte kreskówkami, i dorośli marzący, żeby na chwilę uwolnić się od obowiązków.
Reżyser nie miał wątpliwości, że w roli Kevina widzi Culkina, ale dla świętego spokoju przesłuchał ponad setkę maluchów. Macaulay za sławę zapłacił wysoką cenę. Co roku w grudniu przypadkowi przechodnie proszą czterdziestoletniego dziś gwiazdora o to, by odtworzył przerażoną minę swojego bohatera. – Całą rodziną co roku oglądamy film – mówi dziś Kieran Culkin, młodszy brat Macaulaya, który w „Kevinie” wystąpił jako kuzyn Fuller – okularnik, który moczy się w nocy. Kieran zrobił od Maca większą karierę – właśnie występuje w roli rozpieszczonego Romana, najmłodszego syna Logana Roya, w „Sukcesji”, najlepszym serialu ostatnich lat.
Do Polski przebój dotarł w 1992 r., w sam środek transformacji ustrojowej. Trafił na podatny grunt, sprzedając amerykański sen przewiązany kokardką. Pod choinką znaleźliśmy spełnienie marzenia o prosperity. Rodzina McCallisterów jest tak zamożna, że może sobie pozwolić na utrzymanie piątki dzieci, mieszka w wypasionej willi na przedmieściach Chicago (swoją drogą, prawdziwej i zamieszkanej na co dzień przez rodzinę podobną do tej filmowej), a do Paryża leci pierwszą klasą (przez chwilę rozważają nawet prywatny samolot). Mama (Catherine O’Hara) nosi kamelowe płaszcze MaxMary, tata (John Heard) budrysówkę Burberry. Wraz z potężną dawką neoliberalnego opium Polacy zażyli też innej, niemal zlaicyzowanej wersji Bożego Narodzenia. Do kościoła Kevin trafia przypadkiem, zamiast kolacji wigilijnej świętuje się Christmas Morning, a od kolęd ważniejsze są choinka, prezenty wypełniające cały filmowy kadr i ogień w kominku. Dom z „Kevina” wygląda, jakby Gwiazdka trwała tu cały rok – tapety z ornamentami, czerwona pościel, domownicy ubrani w kraciaste piżamy. Aspiracyjna estetyka aż się prosi, żeby powtórzyć ją jeden do jednego we własnych M2.
Po pierwszych seansach zapamiętałam z „Kevina” głównie brutalne jak na wrażliwość dziecka sceny z udziałem Mokrych Bandytów (Joe Pesci i Daniel Stern). Lekarze wielokrotnie wypowiadali się na temat filmu, twierdząc, że rabusie nie przeżyliby perfidnych ataków Kevina, na czele z przypaleniem twarzy żelazkiem.
Z czasem zobaczyłam w „Kevinie” przede wszystkim opowieść o pojednaniu. Najmłodszy syn, traktowany często po macoszemu, zwłaszcza przez najstarszego brata, troglodytę, na kilka godzin przed wylotem na Gwiazdkę do Paryża wypowiada życzenie: chce zostać sam, bo ma dosyć rodziny. Następnego ranka budzi się w pustym domu.
Jak to zwykle bywa, i jak pisze Slavoj Žižek, zrealizowana fantazja zamienia się w koszmar. Droga do zrozumienia roli rodziny będzie dla chłopca wyboista. Obrona domu przed rabusiami to prosta metafora – pod nieobecność rodziców Kevin z beniaminka staje się głową rodziny. Lekcja odpowiedzialności otwiera mu oczy na codzienne poświęcenie rodziców. W kluczowym momencie chłopcu pomaga sąsiad, postrach okolicznych dzieciaków. I kilkulatek, i siwiuteńki dziadek popełnili błąd, odrzucając swoje rodziny. W święta spotka ich cud – Christmas miracle – dostaną drugą szansę. Bliscy znów staną się najbliżsi, dom znów wypełni się ludźmi i znowu spadnie śnieg.
Jeszcze inaczej na „Kevina” spojrzałam, gdy zostałam matką. Zobaczyłam dramat pani McCallister, która uświadamia sobie, jak wielki błąd popełniła, zostawiając w domu dziecko. Przemierzając pół świata, by pogodzić się z synem, matka marnotrawna przechodzi test rodzicielstwa. Egzamin oczywiście zdaje śpiewająco – ostatecznie chodzi w nim przecież o miłość.
W te święta po raz pierwszy doświadczyłam „Kevina” oczami syna, który do złudzenia zresztą bohatera przypomina. Blond włosy, szeroki uśmiech, charyzma i charakterek. Mój czterolatek śmiał się z min Culkina, przestraszył pająka, którego Kevin napuścił na rabusiów, pytał wciąż, kiedy wróci mama chłopca. – Gdybyście wyjechali gdzieś beze mnie, strasznie bym się nudził – spuentował.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.