Żarty się skończyły. Zwiastun mylnie zapowiada czarną komedię na poważny temat, ale z Wojciechem Smarzowskim nie ma żartów w sprawach najważniejszych. „Kler” jest pierwszym polskim filmem, który tak dobitnie punktuje grzechy i obnaża hipokryzję księży. Musi rozpocząć uczciwą dyskusję o Kościele. Jeśli nie teraz, to kiedy?
Takich tłumów Gdynia dawno nie widziała. Nie na plaży i deptakach, tylko w kinach. Bilety na wszystkie seanse „Kleru” wyprzedane są na pniu, widzowie ustawiają się w długich kolejkach pół godziny przed pokazem. Burze oklasków przy końcowych napisach i reżyser na scenie witany owacjami niczym Jan Paweł II na krakowskich błoniach. Wojciech Smarzowski – nowy papież polskiego kina. Nigdy nie ma dla nas dobrej nowiny. Każdy jego film podlany mizantropią i czarnowidztwem to bolesne rozliczenie z patologiami polskiej historii i współczesności.
Zaskakującym może się wydać, że w „Klerze” główni bohaterowie, trójka kapłanów, budzą więcej sympatii niż np. zdemoralizowani policjanci w „Drogówce”. Wadą ostatnich filmów Smarzowskiego byli papierowi bohaterowie, tutaj wreszcie mamy bohaterów z krwi, kości i z przeszłością. Ambicją Lisowskiego (rewelacyjny Jacek Braciak) jest posada w Watykanie. Kukuła (Arkadiusz Jakubik) zostaje oskarżony o wykorzystanie seksualne ministranta. Z kolei Trybus (Robert Więckiewicz) topi smutki w alkoholu i wikła się w romans z seksowną Hanką (Joanna Kulig). Gdy dziewczyna mówi mu, że jest z nim w ciąży, on ze zdziwieniem pyta ją, dlaczego się nie zabezpieczała. W odpowiedzi słyszy, że wiara jej na to nie pozwoliła.
W pierwszej połowie „Kleru” mamy więcej żartów tego typu, ba, oglądamy karnawał, w którym główne role gra siedem grzechów głównych. Ksiądz też człowiek. Bywa pyszny, chciwy, zazdrosny, klnie jak szewc, uprawia pozamałżeński seks i last but not least nie wylewa za kołnierz ani za koloratkę. Pijaństwo, nawiasem mówiąc, obsesja i lejtmotyw twórcy „Pod mocnym aniołem”, pomaga kapłanom w samotności, odsłania ich „ludzkie” tęsknoty i pragnienia. Ale gdyby Smarzowski stworzył tylko katalog mniejszych i większych grzechów polskiego kleru, nie mielibyśmy o czym rozmawiać. Siła tego filmu polega na próbie wyjaśnienia, na czym polega systemowy problem z polskim Kościołem.
Diagnoza w dużej mierze sprowadza się do pokazania, że Kościół to instytucja o charakterze mafijnym. Brudne są jego interesy, a hierarchiczna struktura i poddaństwo prowadzą do patologicznych nadużyć. Fascynująca jest hipoteza na temat źródeł pedofilii, przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Krzywdzeni krzywdzą innych, gwałceni gwałcą, okradani kradną. Ową zwyrodniałą zależność Smarzowski pokazuje w sugestywny sposób, w czym pomaga mu kwiat polskiego aktorstwa. Janusz Gajos w roli arcybiskupa, przypominającego głównego bohatera „Ojca chrzestnego”, przejdzie do historii polskiego kina. Jacek Braciak, Arkadiusz Jakubik, Robert Więckiewicz – wszyscy wspinają się na wyżyny talentu. Widać wyraźnie, że mieli pełne wsparcie i zaufanie reżysera.
Jeśli „Kler” tworzy niepełny obraz polskiego Kościoła, to dlatego, że brakuje w nim wiernych. Czy dlatego, że ich głos się nie liczy? Niezbyt przekonująco wypada próba linczu na księdzu-pedofilu na prowincji. Skąd bierze się bierność wiernych? Na to pytanie nie znajdujemy odpowiedzi. Nie ulega jednak wątpliwości, że powstał ważny i spełniony film, który łączy wysokiej jakości publicystykę z wysokimi walorami artystycznymi. Odpowiedzialni za nie są zaufani współpracownicy Smarzowskiego: Tomasz Madejski (odpowiedzialny za zdjęcia), Jagna Janicka (scenografia), Mikołaj Trzaska (muzyka). Ich wysiłek nie poszedł marne. „Kler” idzie wspak wyobrażeniom o sielskim życiu polskiej plebanii rodem z seriali w telewizji publicznej, nie pozostawia obojętnym. To apel do sumienia. Moralitet, którego zakończenie wbija w fotel. Nie da się go zapomnieć.
Czy „Kler” opowiada całą prawdę o polskim Kościele? Oczywiście, że nie. Ale opowiada o prawdzie długo wypieranej przez polskie społeczeństwo. Nie chcieliśmy słyszeć o potwornych krzywdach wyrządzonych dzieciom przez ludzi uczących o dobru, miłości i zbawieniu. Teraz wyparte wraca ze zdwojoną siłą. Może stąd te tłumy i niekończące się oklaski w Gdyni? Czy zaczniemy reagować? Olbrzymie zainteresowanie „Klerem” pokazuje, że coś się zmienia. Coś się budzi. Idźcie i głoście dobrą nowinę. Tylko prawda nas wyzwoli.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.