Podczas gali w Metropolitan Museum trudno było zliczyć gwiazdy mody, muzyki i filmu, bo wciąż trzeba było patrzeć pod nogi – mówi redaktor naczelny „Vogue Polska”, Filip Niedenthal. Razem z wydawcą pisma, Kasią Kulczyk, wziął udział w najważniejszej imprezie w świecie mody. Na gorąco wysłał nam relację z Nowego Jorku.
Nasz wieczór nabiera najwyższych obrotów tuż po opuszczeniu samochodu – wraz z wydawcą „Vogue Polska”, Kasią Kulczyk, jesteśmy natychmiast przejęci przez armię PR-owców, którzy przekazują nas sobie z rąk do rąk, aż tu nagle, zanim zdążymy się obejrzeć, stoimy na schodach tuż za współgospodynią wieczoru i jej mężem, czyli państwem Clooney.
Pani od PR-u szepcze nam, w którą stronę się obracać, a fotografowie uprzejmie robią nam zdjęcia. Gdy docieramy na górę (zostawiając Amal daleko w tyle), wpadamy prosto w ramiona Eda Filipowskiego, szefa agencji KCD odpowiedzialnej za organizację wieczoru. Kieruje nas w stronę Anny Wintour, która osobiście wita wszystkich gości. I tak znajdujemy się w środku, wśród eksponatów. Całą wystawę mieliśmy okazję obejrzeć kilka godzin wcześniej w świetle dziennym, przed konferencją prasową rano, ale nocą kreacje Gaultiera, Galliano i innych nabierają jeszcze większej mocy, szczególnie przy specjalnie skomponowanej ścieżce dźwiękowej.
Wokół naszego stolika rozpościera się morze trenów, trudno postawić krok. Projektant Thom Browne ma na to sposób: gdy przy barze staje modelka Ashley Graham, blokując dostęp do trunków swoim trenem, ten po prostu po nim przechodzi. Idąc za modelką Natashą Poly, zwalniam prawie do bezruchu, aż autor sukni, Olivier Rousteing, lituje się i bierze jej tren we własne ręce (dosłownie). Zresztą to nie jedyna przeszkoda tego wieczoru.
Podczas występu papieskiego chóru widok zasłaniała nam a to mitra Rihanny (Maison Margiela), a to szopka na głowie Sary Jessiki Parker (Dolce & Gabbana); Katy Perry na szczęście zdjęła swoje złote skrzydła na czas koncertu. Tegoroczna zdobywczyni Oscara Frances McDormand postanowiła zasłonić widok nie tylko wszystkim siedzącym za nią, ale i sobie, wybierając najbardziej wymyślne nakrycie głowy wieczoru (Valentino; ode mnie 10 punktów). Cóż, dla mody trzeba czasem cierpieć.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.