Skoro przyjęłam, że moja płeć jest płynna, otwieram się też na inne, równie zaskakujące zmiany. Moimi tekstami chcę się podzielić z ludźmi niebinarną perspektywą – mówi Filipka Rutkowska. Bohaterka filmu „Filipka” Dawida Nickla, pokazywanego podczas 20. edycji Millenium Docs Against Gravity, wkrótce zadebiutuje jako stała felietonistka Vogue.pl.
Jaki cel przyświecał ci podczas pracy nad cyklem?
Opisuję jednocześnie moje przeżycia wewnętrzne i różne środowiska, w których funkcjonuję. Żyję w tak wielu grupach, że zastanawiało mnie, co się stanie, gdy spróbuję zmieścić cały mój świat w tekście. Gdy bierzesz pod uwagę różne perspektywy, spoglądasz na rzeczywistość w niebinarny sposób, świat zaczyna wibrować. Taka perspektywa w mainstreamie dopiero dochodzi do głosu. Sama wprowadzam do mojego postrzegania pewien element rozmazania, bo doświadczenie płynności zmieniło moje życie. Skoro przyjęłam, że moja płeć jest płynna, otwieram się też na inne, równie zaskakujące zmiany.
Dajesz sobie większe przyzwolenie na eksperymenty?
Tak, jestem ciekawa i głodna świata. Świat nagle mi się uruchomił, zaczął tworzyć nieoczekiwane scenariusze. Przeżywanie życia w więcej niż jednej płci wprowadza niespodziewane konfiguracje. Moimi tekstami chcę się podzielić z ludźmi niebinarną perspektywą. Queerowe tematy bywają często ubierane w ciężki ton. A przecież niebinarność jest afirmacją życia. Forma felietonu do tego pasuje.
Istotnym elementem twojego życia jest także sztuka, z którą jesteś zawodowo związana od lat.
Tak, miałam przyjemność pracować w galerii sztuki i w teatrze, stworzyć własny performance, teraz skupiam się na tekście. Wszystkie te sfery funkcjonują u mnie razem, bo świat sztuki sam w sobie jest dynamiczny i różnorodny.
Tematy twoich tekstów są związane z modą: mała czarna, czerwona szminka.
Te z pozoru oczywiste tematy dzięki niebinarnej perspektywie zyskują nowe znaczenia, przestają być przezroczyste. Herstoria czy queerstoria w taki sposób działają – bierze się słownikowe hasła i wywraca je do góry nogami, by pokazać, że ich znaczenie wcale nie jest takie oczywiste. Myślę, że sporo kobiet może spojrzeć na małą czarną i czerwoną szminkę inaczej, gdy pozna mój niebinarny ogląd. Osoby socjalizowane do bycia dziewczynkami na wczesnym etapie uczą się, jak nosić małą czarną i posługiwać się czerwoną szminką. Mnie nikt tego nie uczył. Interpretowanie kobiecości przez osoby, które weszły w nią dopiero w dorosłym życiu, jest tak samo istotne jak u osób, które żyją w niej od dzieciństwa.
Grzeczny, elegancki, klasyczny przedmiot staje się subwersywny?
Tak, i okazuje się, że przedmioty, z którymi jesteśmy oswojeni, kryją nowe, emancypacyjne znaczenia.
A jak konstruujesz teksty?
Z doświadczeń. Zapisuję w pamięci wszystkie osoby, które poznaję w życiu. I tylko czekam na to, aż będę mogła wykorzystać te wspomnienia w sztuce – czy to w teatrze, czy w rysunku, czy w tekście. Sama chyba też prowokuję różne historie o swoim życiu, żeby potem mieć o czym mówić i pisać. Teksty ilustruję rysunkami ze szkicowników, które prowadziłam w sekrecie w nastoletnich latach. Przelewałam na papier pierwsze randki, niepowodzenia miłosne, imprezy. Nigdy nie myślałam, żeby je opublikować. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że jako osoba nieheteronormatywna będę mogła głośno się wyrażać. Nie mam żalu, że kiedyś ten głos nie był słyszany, tylko doceniam to, że teraz mam szansę być sobą. Jeśli przez całe życie mieszkasz przy parku, to gdy przeprowadzisz się w okolicę innego parku, nie robi to na tobie tak wielkiego wrażenia, jak wtedy, gdybyś wcześniej mieszkała przy autostradzie. Pisanie takich tekstów jest więc celebracją wolności, a mój cykl może rozwinąć się w nieoczekiwanym kierunku.
Kiedy zrozumiałaś, że twoja tożsamość jest płynna?
Późno! Przez 25 lat życia socjalizowałem się wyłącznie jako chłopak. Nie spodziewałem się, że to się może zmienić. Ta rewolucja mnie zaskoczyła. Całe życie obsesyjnie rysowałem kobiety. Myślałem, że przedstawiam swoje żony, a pokazywałem siebie, to, co się we mnie kryło. Dezintegracja, która nastąpiła w wyniku zrozumienia, kim jestem, mogła wprowadzić chaos, ale dzięki narzędziom sztuki udało mi się uniknąć zagubienia. Mam też szczęście, bo otaczają mnie dobrzy ludzie. Ogromną rolę odgrywają w moim życiu silne kobiety, które mnie inspirują.
O jednej z silnych kobiet, twojej mamie, opowiada krótki film dokumentalny „Filipka” w reżyserii Dawida Nickela, który można oglądać podczas 20. edycji Millenium Docs Against Gravity.
Tak. Film nakręcony przez mojego przyjaciela, z którym przez kilka lat dzieliłam mieszkanie w Warszawie, opowiada o tym, jak próbuję włączyć rodziców do mojego świata. Gdy Dawid zaczął zajmować się kinem, kupił sobie małą, podręczną kamerę. Nagrywał mnie w domu, podczas przygotowań do występów albo w trakcie kłótni z mamą przez telefon. Zaczęło się więc od spontanicznej dokumentacji codzienności. Z czasem uznaliśmy jednak, że to dobry materiał na film. Doszliśmy do wniosku, że musimy z kamerą odwiedzić moich rodziców w Katowicach. Cztery lata temu zgłosiłam się tam na Festiwal Piosenki Przegiętej. Na występ zaprosiłam rodziców. Byłam jeszcze wtedy nieopierzoną performerką. Mój tata mówi zresztą w filmie, że ostatnio widział mnie na scenie w roli Józefa w szkolnych jasełkach. A czekało go podziwianie mnie w lip syncu do piosenki Urszuli Sipińskiej. Chciałem, żeby ten gest – performance’u, przebrania – nie był prowokacją, tylko momentem przełamania, pojednania. Żeby rodzice zobaczyli we mnie człowieka, którym jestem. Ani ja, ani oni niczego nie udajemy. Film nie zawsze pokazuje nas w dobrym świetle. Ale o to właśnie chodzi – godzimy się na tę autentyczność, na częściową rezygnację z prywatności. Ojciec długo gryzł się z tym, że nie występuje w scenie rozmowy przy betoniarce w schludnym stroju, tylko w ubraniu roboczym. Ale przecież tak naprawdę nie wykonuje prac budowlanych w eleganckim ubraniu. Ten film opowiada nie tylko o mnie jako o osobie odkrywającej swoją tożsamość queerową. Pokazuje też moje pochodzenie klasowe, którego nie ukrywam. Mój ojciec jest górnikiem, nikt w naszej rodzinie nie miał przede mną możliwości zdobycia wyższego wykształcenia. Świat sztuki, w który później weszłam, był dla mnie na początku całkowicie obcą rzeczywistością. Powrót do korzeni to ważny temat filmu. Pokazuje, że nasze pokolenie – urodzone na przełomie lat 80. i 90. – często jako pierwsze w rodzinie wyjechało z rodzinnego miasta, poszło na studia, wybrało życie po swojemu.
Jak namówiłaś rodziców do udziału w filmie?
Oni zwyczajnie uwielbiają Dawida. Znamy się jeszcze ze śląskich czasów, on pochodzi z Kędzierzyna-Koźla. Rodzice mieli poczucie, że przyjeżdża do nich z kamerą nie po to, żeby ich ocenić, ale pozwolić im się wypowiedzieć, dołożyć brakującą perspektywę. Zwłaszcza że tak jak ja uważałam, że perspektywa niebinarna jest niewystarczająco reprezentowana, tak mój tata, pochodzący z klasy robotniczej, też zawsze uważał, że nie jest wysłuchany. Gdy byłam młoda, nie znosiłam jego autorytarnych mądrości. Dziś jego aforyzmy, lapidarne jak haiku, wydają mi się uniwersalne. Jego język dziś wydaje mi się twórczy. Pracuję teraz nad stand-upem czy też monodramem, w którym to wykorzystuję. Przed kamerą okazało się, że mój ojciec jest w jakiś sposób performerem, może odziedziczyłam to po nim.
Film w jakiś sposób wieńczy drogę twoją i twoich rodziców. A jak było między wami wcześniej?
Najpierw uważali, że moja seksualność to wymysł. Mnie było ciężko, ale oni uważali, że im też jest ciężko. Bo musieli się za mnie „wstydzić” przed innymi. Wiesz, co zmieniło ich postrzeganie? Na przykład sesja dla „Vogue Polska” zrealizowana na Miesiąc Dumy. Rodzice, rodzeństwo, dalsza rodzina zobaczyli, że wystąpiłem w sukience na łamach „poważnej gazety”. To dało mi nowy kontekst i poszerzyło ich wyobraźnię. A potem był film, w którym zobaczyli nie tylko mnie, ale i siebie. To może idealistycznie zabrzmi, ale w uzdrowieniu naszej relacji pomogła sztuka z jej pięknem i przesłaniem wolności. Istotnym czynnikiem było też to, że w otoczeniu mojej rodziny ujawniły się inne osoby nieheteronormatywne, a ja przestałam być sama. Teraz doszliśmy do punktu, w którym inaczej interpretujemy zachowania z mojego dzieciństwa. Rodzice przypominają sobie, że w piąte urodziny biegałam po domu w szpilkach. Zachowało się nawet zdjęcie, ale było gdzieś głęboko schowane. Rodzice nie wiedzieli wtedy, jak się zachować, bo przecież nie mieli skąd czerpać wzorców. Najpierw to, co robiłem, traktowano jako wygłup. Dziś widzą, że wyrażam siebie. Ale pomiędzy był trudny moment, gdy już nie można było potraktować mojego zachowania jako dowcipu, a jeszcze nie wiedzieli, co ono oznacza.
Jak myślisz, jak będziemy w przyszłości myśleć o swojej tożsamości?
Bez szufladkowania, bez dzielenia na heteronormę i to, co poza heteronormą. Te kategorie są jakoś asekuranckie, dla mnie nie są docelowym sposobem opisu rzeczywistości. Żyjemy w czasach otwierania pojęć i uzupełniania brakujących perspektyw. Mam nadzieję, że te zmiany wprowadzą więcej wolności i zrozumienia dla siebie nawzajem.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.