Filipka w wielkim mieście w cyklicznym felietonie wspomina podróż do Buenos Aires. Wzięła udział w paradzie równości, śmiała się ze stand-upów, oglądała pokaz tanga. Argentyńską stolicę postrzega jako stolicę sztuki, performansu i tańca.
Żadne inne miasto na świecie nie ma tylu teatrów ani tylu psychoterapeutów przypadających na jedną osobę. Porteños, czyli mieszkańcy Buenos Aires, zdają się żywić wielką miłość do wszystkiego, co wprawia ciało w ruch. Sport, edukacja i życie nocne – w moim odczuciu wszystkie te dziedziny zawierają w sobie pierwiastek performansu. Sytuacja materialna Argentyńczyków jest niestabilna – siła kraju tkwi w tym, co spontaniczne i ulotne.
Mieszkańcy Buenos Aires uwielbiają performanse
Parada równości w Buenos Aires jest jednym z wielu przejawów tego sposobu życia. Wielogodzinna ekstatyczna impreza ma trashowe wykonanie i mocne polityczne przesłanie. Parada w Warszawie, gdzie spokojnie maszerujemy pod okiem policjantów, wygląda przy niej bardzo grzecznie. W Buenos Aires policja swobodnie uczestniczy w obchodach, tańcząc i robiąc sobie wspólne zdjęcia.
Podczas miesięcznego pobytu w Argentynie nie odmówiłam ani jednemu zaproszeniu. Widziałam lesbijski stand-up zbudowany ze wspomnień wymykających się konwencjonalnej obyczajowości. Widziałam poruszającą choreografię, w której wykorzystano elementy zniszczonego przez huragan domu. Nie zabrakło też klasycznego tanga w świątyni tego eleganckiego kultu o wymownej nazwie La Catedral del Tango, gdzie w gigantycznej sali przy muzyce na żywo spotykają się miłośnicy tańca. Queerowe imprezy pełne były krzyku i buntu. Większość z tych występów uznano by w Europie za zbyt patetyczne, ale w Argentynie dramatyczną ekspresję nawet najmłodsze pokolenie traktuje poważnie.
W Argentynie męskość nie jest toksyczna, a kobiecość zachwyca wigorem
Performans rozlewa się jednak dalej. Między placami zabaw w weekendy kursuje kolejka, do której mogą dosiadać się rodzice ze swoimi maluchami. Podczas oprowadzań muzealnych przewodnicy zdają się stać jedną nogą na dużej scenie. W Argentynie dałam nawet radę obejrzeć drugi raz w życiu mecz piłkarski, kiedy to narodowa drużyna wygrała z Boliwią. Pierwszy mecz, który widziałam w wieku nastoletnim, był dla mnie traumatycznym doświadczeniem toksycznej męskości. Tutaj męskość jest inna. Heteroseksualni mężczyźni cmokają się na powitanie.
A kobiecość w Argentynie jest bardzo teatralna, uwodzicielska i pełna wigoru. Przypisuje się jej szczególne znaczenie. Wszechobecne wizerunki Evity Perón, która w pamięci zbiorowej zapisała się dzięki walce o równość i prawa kobiet, przedstawiają ją nadzwyczaj filuternie jak na żonę głowy państwa. Natomiast znane na całym świecie intelektualistki, jak Victoria Ocampo czy jej siostra Silvina, pozowały do zdjęć z uśmiechem, nawet jeśli ich twórczość dotykała tematów smutnych i trudnych.
W Buenos Aires każdy widział we mnie kogoś innego
Ludzie byli zaciekawieni moją obecnością w Argentynie. W Buenos Aires wielokrotnie zaczepiano mnie w niespotykanie miły sposób. Osoby, których nie znałam, zaczynały snuć przy mnie opowieści, w których nadawały mi różne role. Słyszałam więc jak to moje ruchy przywołują postać Federica Moury, argentyńskiego Davida Bowiego, który zmarł w latach 80. na AIDS. Jeden fotograf, gdy zobaczył we mnie Marisę Peredes, bohaterkę filmów Pedra Almodóvara, zaprosił mnie na sesję do swojego studia. Starsza kobieta zaczęła mi na ulicy tłumaczyć, że z brodą byłabym młodym Leonardem da Vinci. Czy mogłam zatem nie pokochać społeczeństwa z tak fantazyjnym usposobieniem? Odpowiedź jest prosta – nie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.