Filipka w wielkim mieście w cyklicznym felietonie pisze o zatarciu granicy między kinem a rzeczywistością. Jako dziecko traktowała bohaterów z ekranu jak realne osoby, dziś szuka w filmowych historiach odniesień do codzienności.
Od najdawniejszych lat dosyć łatwo ulegała dla mnie rozmyciu granica między filmem a rzeczywistością. Przy pierwszych kontaktach z telewizorem, ku zdenerwowaniu pozostałych członków rodziny, swobodnie wdawałam się w dialogi z bohaterami filmów. Wyprzedzałam w ten sposób nadejście metawersu i innych form wirtualnej rzeczywistości o dobre 30 lat. Przypominałam w tym też swoją prababcię, która traktowała ludzi z telewizji jak domowników.
Budujemy swoje wyobrażenia na temat rzeczywistości na podstawie wzorców z ekranu
Nie pamiętam, czy w przypadku sporów na ekranie stawałam częściej po stronie kobiet, czy mężczyzn. Na pewno nie po stronie osób queerowych, bo w tamtym czasie były w telewizji praktycznie nieobecne. Podobnie jednak jak prababci Jadwidze podobała mi się waleczność kobiet. Przy tym dla mnie oznaczała ona zwycięstwo samodzielnej matki w procesie z dużą amerykańską korporacją, a dla niej, zgaduję, zdobycie talonu na pralkę w zamian za wieloletnie oddanie zakładowi pracy. Nasze rozumienie świata było przecież kształtowane przez odmienne systemy społeczne.
Nie byłyśmy w tej naszej słabości odosobnione. Każdy człowiek buduje przecież wyobrażenia na temat rzeczywistości na podstawie rozmaitych referencji, a ogromna ich część pochodzi właśnie z kina. Życie nie toczy się w znaczeniowej próżni i raczej nie istnieje osoba, która samodzielnie wymyśliła siebie od podstaw. Historie pokazywane na ekranie uświadamiają nam możliwe scenariusze i przedstawiają różnorodne postawy. Tym sposobem świat filmu zamienia się w naszą własną codzienność.
Podczas festiwalu filmowego w Wenecji życie mieszkańców miasta splata się z magią kina
Kiedy pod koniec lata 2023 roku miałam przyjemność uczestniczyć w Festiwalu Filmowym w Wenecji, ponownie obserwowałam zatarcie granic między filmem a codziennością. Na wyspie Lido życie okolicznych mieszkańców raz w roku splata się z magią kina. Teren festiwalowy otoczony jest bowiem przez budynki mieszkalne, więc lokalsi podczas wyprowadzania psa czy powrotu z pracy mają szansę napotkać wielkie gwiazdy światowego kina. Rozleniwiona aura spaja w całość to, co zwykłe i nadzwyczajne. Albo może raczej zamienia jedno w drugie.
Film „Kobieta z…” opowiada o codziennym życiu osoby transpłciowej
Żeby dokładniej nacieszyć się tym zjawiskiem, zasiadłam wygodnie w pobliskiej kawiarni, z której roztaczał się widok na czerwony dywan. Samo miejsce – w kontrze do okoliczności – było raczej apoteozą zwyczajności. Tego roku takie gwiazdy jak Tilda Swinton czy Meryl Streep, które ukształtowały moje wyobrażenie o kobiecości, z powodu strajku amerykańskiej Gildii Aktorów unikały blasku fleszy. Nie mogłam zatem zobaczyć aktorek, których fikcyjne wcielenia wpłynęły na moje zachowanie. Na drugi dzień, kiedy film „Kobieta z…” Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta został zaprezentowany szerokiej publiczności, mogłam zobaczyć coś innego – losy osoby transpłciowej opowiedziane z perspektywy jej codziennego życia. Wzruszyłam się wtedy tak samo, jak wzruszam się za każdym razem, kiedy w filmowych obrazach znajduje się miejsce na to, co długo uznawane było za niewarte uwagi. Codzienność tylko wtedy może być niezwykła, kiedy ukazana jest w pełnym świetle.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.